To jest Pan

Jezus znowu ukazał się nad Jeziorem Tyberiadzkim. [J 21,1]

Apostołowie byli razem – pierwszy zalążek wspólnoty Kościoła. Owo bycie razem jest szczególną cechą tej wspólnoty. Są razem w imię Jezusa. Są razem połączeni więzami wiary i miłości. Są razem, bo razem jest im dobrze. Myślę, że to fundament wszystkich chrześcijańskich wspólnot i przez dwa tysiące lat nic się w tym względzie nie zmieniło… Nie ważne czy jest w tej wspólnocie siedem osób – jak było podczas owego spotkania z Jezusem nad jeziorem czy ponad cztery miliony jak podczas ostatnich Światowych Dni Młodzieży w Brazylii na plaży Copacabana. Łączy ich i sprowadza wciąż ten sam powód: JEZUS. Dla jednych rozpoznany, dla innych – rozpoczynających przygodę wiary – jeszcze do rozpoznania.

Ale to właśnie Kościół, wspólnota wiary pozwala doświadczyć i przekonać się, że: „To jest Pan!” Te słowa padają z ust Jana Apostoła – umiłowanego ucznia. On rozpoznaje pierwszy. Dlaczego? Może dlatego, że był pod krzyżem do końca jako jedyny z apostołów, albo dlatego, że miał serce najbardziej wrażliwe, by dostrzec obecność Tego, którego kocha. Zastanawiam się nad sobą, czy moje serce widzi Jezusa? Przecież w czasie Mszy św. czy lektury Pisma Świętego albo w jakimś zdarzeniu przychodzi ten sam Pan! Jeśli mam innym wskazać Chrystusa, muszę najpierw sam Go dostrzec. Aby pomóc innym otworzyć oczy na obecność Boga w życiu, najpierw muszę sam mieć je otwarte. Aby odkryć, że wszystko jest miejscem Boga…

To kolejne spotkanie, podczas którego Jezus troszczy się o doczesne potrzeby uczniów.  Przygotował im śniadanie. Uderza zwyczajność tego niezwyczajnego spotkania. Galilea jest miejscem, skąd Jezus powołał apostołów. Jest symbolem zwykłego, szarego życia. Daleko od Jerozolimy, ale niedaleko od Boga. Gdyż Bóg jest Tym, który chce dzielić z nami zwyczajność. Opiekuje się nami, dzieli z nami nasze troski. „Dzieci, macie coś do jedzenia?” To pytanie, w którym Bóg wyraża swój niepokój o codzienny byt człowieka. Bóg bliski codziennych spraw ludzkich, w co niektórym tak trudno uwierzyć. Pochłaniają nas codzienne troski, odsetki kredytu, niepokój o pracę, zdrowie własne lub dzieci. Zagonione matki, zapracowani ojcowie, zabiegani chrześcijanie... Czy potrafimy dostrzec, że w tym zabieganiu obecny jest Bóg? Pełen czułości, zatroskania? Bóg, który dzieli z nami nasze troski, obawy, lęki. Mówi: „zjedz coś”, „zadbaj troszkę o siebie”, „aby służyć innym, trzeba się dobrze odżywiać”, „nie bój się, przecież Ja jestem”.

Czy taki jest Bóg, któremu służę? Czy moja wiara, moje pójście za nim jest owocem miłość do Jezusa? Miłości, którą sam najpierw odkryłem i która teraz nadaje sens mojemu życiu? Miłości, którą chcę nieść dalej, bo w innych ludziach, uczę się widzieć nie tylko ich samych, ale i Pana, któremu służę, którego kocham i na którego miłość chcę odpowiedzieć. Kochać innych, a w nich kochać Jezusa. Tu nie ma „albo, albo”. Ale jest „i to, i to”. Bo ostatecznie sednem życia chrześcijanina jest „Pójdź za Mną”. Czyli zgodzić się na to, że inny cię przepasze i poprowadzi, dokąd nie chcesz. Nikt z nas na początku drogi nie wie, co go czeka. Ale jeśli idę za Panem, to moja miłość dojrzewa w gotowości do dania siebie do końca. Gdyż – jak mówiła błogosławiona Matka Teresa z Kalkuty – prawdziwą miarą wartości człowieka jest to, na ile potrafi być darem dla innych.


Nie mogę dzisiaj nie wspomnieć także o szóstej rocznicy katastrofy smoleńskiej. W tym tragicznym dniu dane mi było pracować i mieszkać w Seminarium Duchownym, na Krakowskim Przedmieściu a więc w miejscu będącym centrum ówczesnych wydarzeń, które miały miejsce zaraz po katastrofie. Nigdy nie zapomnę atmosfery tamtych dni, tłumów gromadzących się pod pałacem prezydenckim, aby modlić się za ofiary katastrofy, żeby zapalić znicz a następnie długich kolejek, w których stały rzesze Polaków (bywało, że nawet po kilkadziesiąt godzin), aby oddać hołd parze prezydenckiej, gdy trumny z ich ciałami wystawione były w Pałacu Namiestnikowskim. Atmosferę tamtych dni mogę porównać jedynie z atmosferą dni po śmierci Ojca Świętego Jana Pawła II. Fakt, że mogłem być tak blisko tego, co wówczas przeżywali Polacy i wraz z nimi uczestniczyć w tej narodowej żałobie a także czuwać przez noc przy trumnie pary prezydenckiej, bo właśnie mieszkańców Seminarium poproszono w tych dniach o czuwanie i modlitwę przy trumnach Pana Prezydenta Lecha Kaczyńskiego i jego Małżonki Marii, którą dane mi było poznać osobiście, poczytuję sobie za wielką łaskę od Boga. R. I. P.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Prawdziwe "ja" - dar od Boga

Zdrada

Przyjść do Jezusa