Być czujnym na Bożą obecność

 

Z Ewangelii według Świętego Łukasza

Jezus powiedział do swoich uczniów:

«To rozumiejcie, że gdyby gospodarz wiedział, o której godzinie przyjść ma złodziej, nie pozwoliłby włamać się do swego domu. Wy też bądźcie gotowi, gdyż o godzinie, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie». (Łk 12,39)

W wielu interpretacjach biblistów dzisiejsza Ewangelia mówi nam o śmierci. O tym, że zazwyczaj przychodzi ona nieoczekiwanie, dlatego człowiek, zwłaszcza chrześcijanin, który na śmierć winien spoglądać nieco inaczej: nie jako na koniec, ale jako na zakończenie jedynie pewnego etapu życia, które po śmierci trwa dalej – winien być do niej przygotowany.

Skoro już jesteśmy przy temacie śmierci, to warto zapytać o nasz stosunek do śmierci, która wcześniej czy później stanie się udziałem wszystkich. Wiele osób oddala w ogóle od siebie myślenie od śmierci. Najczęstszym powodem takiej postawy jest lęk przed śmiercią, który w sobie nosimy. Pewnie rzadko kto potrafi powiedzieć za świętym Pawłem: „Wolę odejść a być z Chrystusem”[1Flp 23]. Przywołuję to zdanie z Listu do Filipian, bo uświadamia nam ono, że śmierć ma w sobie również coś błogosławionego.

To, co sprawia, że na śmierć patrzymy w taki a nie inny sposób to grzech, który zaburza nasz sposób patrzenia na Boga, na siebie samych a także na nasze życie. Dzisiejsza Ewangelia przypomina nam tę ważną prawdę naszej wiary - że nasze życie nie kończy się z chwilą śmierci a jedynie się zmienia... Każdy z nas będzie miał swój ostatni dzień na tej ziemi, ale to nie będzie koniec, to będzie dzień, w którym dopełni się czas naszego pielgrzymowania; naszej próby. Będzie to dzień przyjścia Pana. Dlaczego więc my – uczniowie i przyjaciele Pana mielibyśmy się tego dnia obawiać? Myślę, że najlepszą odpowiedź na to pytanie daje nam św. Jan, który pisze, że „kto się lęka, ten nie wydoskonalił się w miłości”. Dosłownie to zdanie św. Jana brzmi: „W miłości nie ma lęku, lecz doskonała miłość usuwa lęk, ponieważ lęk kojarzy się z karą. Ten zaś, kto się lęka, nie wydoskonalił się w miłości” [1 J 4,18]. Kiedy spoglądamy na świętych oni właśnie dlatego, że dojrzeli w miłości nie nosili w sobie lęku przed śmiercią…

Prostym wnioskiem, który płynie z Ewangelii jest prawda, że będziemy bardziej przygotowani na przyjście Pana, jeśli będziemy na co dzień starć się żyć miłością. Św. Treska od Dzieciątka Jezus mówiła, że życie miłością na co dzień jest receptą na to, jak być przyjacielem Boga.

I właśnie to określenie NA CO DZIEŃ zaprasza nas też do poszerzenia perspektywy dzisiejszej Ewangelii. Dzisiejszy fragment mówi bowiem o czujności, choć nie ma w nim ani razu przywołanego tematu śmierci. A zatem może Ewangelia dzisiejsza chce nam powiedzieć cos więcej…

W naszym mówieniu o praktyce medytacji monologicznej często poruszamy temat uważności. Ta uważność, to nic innego jak czujność, do której nawiązuje dziś Jezus w Ewangelii. Już Ojcowie Pustyni zachęcali aby życie duchowe traktować jako troskliwość i uważne obchodzenie się z ludźmi, z rzeczami, z czasem, wreszcie jako uważne wsłuchiwanie się w Boga. „Kto żyje uważnie, żyje w relacji z sobą samym, ze stworzeniem, z Bogiem i z ludźmi” (Abba Pojmen)

Wielu socjologów i psychologów mówi, że chorobą dzisiejszych czasów doby mediów elektronicznych jest brak prawdziwych relacji. Do tego dokłada się również tempo życia, któremu współczesny człowiek ulega i które sprawia, że nasze relacje z samymi sobą i z innymi stają się coraz płytsze. Tymczasem człowiek, który jest stworzony przez Boga jako byt relacyjny potrzebuje relacji z innymi (w tym z Bogiem), by móc odnaleźć relację z samym sobą i odwrotnie.

Święty Benedykt w swojej regule pisze o życiu jako o doświadczeniu Boga, który przychodzi pod osłoną łaski chwili i dlatego konieczne jest wyostrzanie uwagi na Jego obecność. Benedykt kieruje tę zasadę głównie do mnichów, ale nie mam wątpliwości, że stosuje się ona do wszystkich ludzi wiary. Dla Benedykta życie duchowe polega na stałej czujności na obecność Boga.

Problem wielu współczesnych ludzi (w tym chrześcijan) jest to, że sztucznie rozdzielają oni swoje życie na duchowe i nie-duchowe. Na sacrum i profanum, co samo z siebie jest jedną z największych iluzji, jakiej dajemy się zwieść, jako ludzie wiary.  Ojciec de Mello pisze w Sadhanie: „Prawdziwie przeżywane życie duchowe oznacza przebudzenie ze snu.  Wielu bowiem ludzi śpi,  żyjąc w iluzji. Sądzą, że ich życie sprowadza się do pracy, układów, do sukcesów i porażek, dobrego samopoczucia i zapewnionej egzystencji. Tymczasem życie chrześcijanina nie jest ucieczką przez rzeczywistością, lecz przebudzeniem ku niej. Właściwa rzeczywistość to Bóg, w którego obecność jesteśmy zanurzeni 24 godziny na dobę. Dlatego życie człowieka wiary, to życie które jest przebudzone przez towarzyszącą nam nieustannie świadomość że „w Bogu żyjemy, poruszamy się i jesteśmy”? (Dz 17,28)”. Praktyka medytacji jest tym ćwiczeniem, które ma na celu nieustanne budzenie nas do tej świadomości, aby ona przelewając się na całe nasze życie uczyła nas większej uważności na nieustanne przychodzenie Pana Boga pod osłoną łaski chwili, do czego wzywa nas dzisiejsza Ewangelia.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Prawdziwe "ja" - dar od Boga

Zdrada

Przyjść do Jezusa