Czy znajdzie wiarę?

Jeden ze znanych niemieckich teologów XX wieku, jezuita, ojciec Karl Rahner  sformułował kiedyś tezę, że ”chrześcijanin XXI wieku będzie albo mistykiem, albo go w ogóle nie będzie”. Można by zapytać jak to się ma do coraz częściej proklamowanej przez różnorodne media  utracie wiary we współczesnej epoce, na dowód czego przywołują one takie dowody jak to, że ludzie rzadziej chodzą do kościoła, mało się spowiadają, a w codziennym życiu są coraz bardziej krytyczni wobec Kościoła. Bez wątpienia jest w tym część prawdy. Ale tylko „część".

Gdy, zamiast ulegać stereotypom i powierzchownym ocenom, rzucimy okiem wokół siebie, zobaczymy nasze parafialne kościoły i ludzi, których dobrze znamy, okazuje się, że rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej. Na pewno nie jest idealna, ale jednak daleka od skandali i ciemnych obrazów z gazetowych i telewizyjnych statystyk.

„Czy Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?" To, jakby mimochodem rzucone pytanie, brzmi może trochę przerażająco. Pobrzmiewa w nim jakaś nuta fatalizmu. Nie o to jednak chodzi Chrystusowi, by straszyć nas czy dołować. Trzeba nam dzisiaj te słowa usłyszeć jako zaproszenie i zachętę skierowane do każdej i każdego z nas. Pytanie Jezusa, zamykające przypowieść, która mówi o tym, że trzeba «zawsze się modlić i nie ustawać», ma poruszyć nasze sumienia. Po tym pytaniu nie następuje odpowiedź, jak często dzieje się w Ewangelii. Została ona niejako zawieszona  przez Chrystusa - ma ono bowiem pobudzić do myślenia każdą osobę, każdą wspólnotę kościelną, każde pokolenie. Każdy z nas sam musi znaleźć na nie odpowiedź. Chrystus chce nam przypomnieć, że celem życia człowieka jest spotkanie z Bogiem.

Warto jednak zapytać siebie: gdzie zaczyna się to spotkanie? I Ewangelia dzisiejsza bardzo konkretnie ukierunkowuje nasze poszukiwania. Odpowiedź na to pytanie brzmi: Moje spotkanie z Bogiem zaczyna się w moim sercu a sposobem nawiązania relacji z Bogiem na płaszczyźnie serca jest nasza modlitwa, nasze życie duchowe. Nie chodzi jednak o to aby była to modlitwa przeżywana jako jeden z wielu obowiązków do spełnienia, jakie mamy w ciągu dnia zwłaszcza takich, które wykonujemy pod dyktando naszego lęku.  Chodzi o to, aby nasza modlitwa była rzeczywiście przeżywana jako spotkanie, żeby stała się sprawą miłości a nie obowiązku. A stanie się tak, jeśli nie zapomnimy, że po drugiej stronie czeka na nas Osoba. Konkretna, żywa, kochającą i tęskniąca za chwilą, gdy znajdziemy czas, aby pobyć w Jej obecności, aby cieszyć się TĄ OBECNOŚCIĄ.
Warto uświadomić sobie, że w naszej relacji z Bogiem nie jest najważniejsze to co mówię, albo to czy mam rozproszenia na modlitwie. Najważniejsze jest to, że jestem. Nie jest wcale istotne to czy z ludzkiego punktu widzenia pięknie się modlę.  Przecież „Duch przychodzi z pomocą naszej słabości. Gdy bowiem nie umiemy się modlić tak, jak trzeba, sam Duch przyczynia się za nami w błaganiach, których nie można wyrazić słowami” (Rz 8, 26). Zdani na własne siły nigdy nie będziemy potrafili się modlić „tak, jak trzeba”. Toteż najpewniejszą drogą modlitwy prowadzącej do spotkania z Bogiem jest pełne prostoty i pokory włączanie się w tę doskonałą modlitwę Ducha Świętego obecnego w nas, modlitwę, której na imię: MIŁOŚĆ! Kiedy moja modlitwa, moje codzienne spotkanie z Bogiem stanie się nie obowiązkiem, ale kwestią miłości, wówczas wraz z otwarciem się na tę miłość zmieni się wszystko: kwestią miłości stanie się wypełnienie codziennych moich obowiązków (i tych zawodowych i tych domowych); kwestią miłości będą moje relacje z innymi; kwestią miłości stanie się obecność na Mszy świętej itd., itd.
Życie w duchu miłości jest najlepszym przygotowaniem do spotkania z Panem, gdyż ostatecznie będziemy sądzeni właśnie z miłości. A bez niej jak przypomina święty Paweł także wiara nie będzie nigdy autentyczna. Z nią zaś łatwiej nam będzie dostrzec, że wszystko w naszym życiu jest miejscem Boga, w którym mogę dlań żyć. Tak naprawdę to właśnie tutaj zaczyna się mistyka, o której mówił wspomniany przeze mnie Karl Rahner. To życie ze świadomością obecności Boga, „w którym przecież żyjemy, poruszamy się i jesteśmy” [Dz 17,27].

Kiedy w taki właśnie, bardzo osobisty sposób, odczytamy dzisiejszą Ewangelię, pojawi się już nie nuta beznadziejności, ale autentycznej nadziei. Dopiero bowiem wtedy, gdy każdy poczuje na sobie wzrok Jezusa i usłyszy, że nie jest to jakieś abstrakcyjne pytanie, ale wezwanie skierowane do każdego z osobna, nabierze ono zupełnie innego, nowego znaczenia.

„Czy znajdzie wiarę na ziemi?" - to pytanie o moją wiarę i poczucie odpowiedzialności za ten dar u każdego pojedynczego człowieka. Zwłaszcza w przeżywanym obecnie roku wiary nabiera ono szczególnego znaczenia.  Jak długo z całą odpowiedzialnością będziemy zaczynali od siebie, zamiast rozglądać się wokoło i szukać tej wiary lub jej baraków w naszym otoczeniu, tak długo pytanie Jezusa nie będzie nas smucić i przerażać, lecz może pomóc rozbudzić jeszcze większą gorliwość i umocnić nadzieję.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Czujność to dynamiczne, wzajemne oddziaływanie serca i zmysłów

Przyjść do Jezusa

Terapeutyczny wymiar medytacji