Posty

Wyświetlanie postów z grudnia 9, 2018

Medytacja według Mertona

Jezus przemówił tymi słowami: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem łagodny i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie”. (Mt 11,28-30) Myślę, że wielu z nas chciałoby naleźć w tych słowach Jezusa pokrzepienie dla swojego utrudzenia i obciążenia w pokonywaniu życiowych przeszkód. Zrzucić na Niego wszystkie troski, to nic innego jak zaufać do końca. Współczesny człowiek żyje w fałszywym przekonaniu, że wszystko trzeba, wszystko jest obowiązkiem. Taka postawa dotyczy też nierzadko dziedziny życia duchowego, przez co swoim ciężarem potrafi nas przygnieść do ziemi. Żyjemy w przekonaniu, że jeśli dobrze wypełnimy nasze powinności, to będzie się nam żyło lepiej. Tymczasem Jezus mówi: „Niczego nie musisz!” Jezusowa Ewangelia to nade wszystko Dobra Nowina o wolności. Nie jest to w żadnym razie wezwanie do an

50 lat po...

Obraz
      (31.01 1915 – 10.12 1968) Odkąd pamiętam, kiedy tylko po raz pierwszy sięgnąłem po książkę Thomasa Mertona zawsze towarzyszył mi on w czasie przezywania adwentu. A to dlatego, że po raz pierwszy po tę lekturę sięgnąłem właśnie w pewien adwentowy wieczór, nie pamiętam już czy był to rok 1997 czy 1998. Dla mnie Merton, od kiedy go odkryłem i pokochałem jawi się jako taki adwentowy prorok. Niby już spełniony po nawróceniu, po odnalezieniu Boga i swojego miejsca w życiu pustelniczym a jednak wciąż niespokojny, poszukujący i wyczekujący jeszcze głębszego spełnienia. Dla Mertona adwent to świt, którego wyczekuje z nie do końca zrozumiałą tęsknotą w sercu, która jednak nie daje mu spokoju. Adwent to raczej czas cierpliwego oczekiwania niż działania. Wczoraj dostałem od mojej znajomej maila, w którym pisze: „Grudzień to dla mnie taki miesiąc czuwania. Ja czuwam, żeby nie przegapić Najważniejszego. Drugiego człowieka, a w końcu i Boga, który przyjdzie w osobie maleńkiego Jezusa.

Głos z pustyni

Było to w piętnastym roku rządów Tyberiusza Cezara. Gdy Poncjusz Piłat był namiestnikiem Judei, Herod tetrarchą Galilei, brat jego Filip tetrarchą Iturei i kraju Trachonu, Lizaniasz tetrarchą Abileny; za najwyższych kapłanów Annasza i Kajfasza skierowane zostało słowo Boże do Jana, syna Zachariasza, na pustyni. Obchodził więc całą okolicę nad Jordanem i głosił chrzest nawrócenia na odpuszczenie grzechów, jak jest napisane w księdze mów proroka Izajasza: „Głos wołającego na pustyni: Przygotujcie drogę Panu, prostujcie ścieżki dla Niego; każda dolina niech będzie wypełniona, każda góra i pagórek zrównane, drogi kręte niech staną się prostymi, a wyboiste drogami gładkimi. I wszyscy ludzie ujrzą zbawienie Boże”. (Łk 3,1-6) Kiedy wczoraj przeczytałem Ewangelię z dzisiejszej niedzieli, aby przygotować homilię, w pierwszym odruchu pomyślałem, że mówi ona o klęsce Boga. Oto Bóg, stwórca nieba i ziemi, stworzył Naród Wybrany misternie kształtując jego historię począwszy od Abrahama, uczy