Medytacja realizuje Boże plany, nie nasze
Cokolwiek czynicie, z serca wykonujcie jak dla Pana, a nie dla ludzi, świadomi, że od Pana otrzymacie dziedzictwo wiekuiste jako zapłatę. Służcie Chrystusowi jako Panu. (Kol 3, 23-24)
Zaczynając praktykę medytacji mamy często nadzieję, że praktyka ta coś zmieni w naszym życiu. Motywacje są różne: chcemy być bardziej zrelaksowani i spokojni, szukamy ulgi w zmaganiach ze stresem lub chronicznym brakiem czasu, wreszcie mamy nadzieję, że medytacja pogłębi nasze życie duchowe, poprawi jakość relacji z Bogiem, czy rozwiąże problemy z rozproszeniami. Medytacja jednak nie jest antidotum, które w magiczny sposób uwalnia nas od problemów natury duchowej lub psychicznej. Nierzadko bywa tak, że w początkowej fazie praktyki medytacja je wzmaga. A to dlatego, że praktyka medytacji jest sztuką wglądu w naturę własnego istnienia, otwarciem na nas samych, jakich często dotąd siebie nie znaliśmy. Jest drogą do spotkania z Bogiem, ale prowadzącą przez spotkanie z samym sobą. Tym co w nas najlepsze, ale i najmroczniejsze.
Często pierwszym, podstawowym mitem jest fantazja o przemianie życia, o nawróceniu czy uleczeniu siebie, która prowadzi przez jakąś formę wyeliminowania tej części nas, która nam przeszkadza. Pielęgnujemy myśl typu: „Gdybym mógł się pozbyć tego lub tego, byłabym/byłbym zupełnie innym człowiekiem.” Nic bardziej mylnego. Walka z nieakceptowaną częścią siebie (czyli ze sobą) prowadzi do dualizmu: jedna część nas ciągle osądza inną. Jedynym rozwiązaniem tego dualizmu jest akceptacja tego co w nas jest. To jest właśnie ona jest tym, co nas przekształca. „Kochaj siebie samego” – brzmi jedno z najważniejszych przykazań. Nikt nie mówi, że jest to łatwe, ale jest to nieodzowne jeśli chcemy mówić o jakiejkolwiek przemianie. Akceptacja siebie takim, jakim się jest, zgoda na własną zwyczajność – to prawdziwa praktyka miłości.
Owszem chcemy być wyjątkowi i niezwykli, i ta tęsknota jest w każdym z nas, między innymi dlatego sięgamy do praktyk duchowych. Po co? Otóż dlatego, że intuicyjnie przeczuwamy, że duchowy wgląd to między innymi uświadomienie sobie, że doskonałość jest tu i teraz. Jest w nas. To, że jej nie dostrzegamy polega na tym, że często błędnie ją definiujemy. W Księdze Przysłów czytamy: „Pan mnie stworzył – swe arcydzieło” [Prz 8,22] Jak wielu z nas bez chwili wahania podpisałoby się pod tą prawdą? A przecież jest to prawda, bo stoi za nią autorytet samego Boga a On nie może się mylić ani nas okłamywać.
Często mówi się, że praktyka medytacji wymaga od nas byśmy uwolnili się w niej od wszelkich wyobrażeń, zarówno tych dobrych jak i złych. Ulegając bowiem wyobrażeniom często nieświadomie zastawiamy na samych siebie pułapki, które sami na siebie zastawiamy. Wyobrażenia zawsze odrywają nas od rzeczywistości, od tu i teraz, gdzie toczy się nasze prawdziwe życie. Życie wyobrażeniami prowadzi nas to do złudzenia, że tak naprawdę możemy kontrolować i eliminować to, co nie pasuje do naszej wizji człowieka duchowego czy „dobrego chrześcijanina”. Jednak podejście takie nie ma nic wspólnego z prawdą, która jest fundamentem prawdziwej duchowości, zgodnie ze słowami: „Poznacie prawdę a prawda was wyzwoli”.
Przywoływany często Karl Rahner – niemiecki teolog powiada, że „człowiek nie może na zawołanie docierać do najgłębszych warstw swojej istoty, potrzebuje do tego odwołania się do Bożego światła albo jak kto woli – łaski. Trzeba czegoś więcej niż naturalne usposobienia”. Choć bez wątpienia obowiązkowość, odpowiedzialność i cierpliwość są w drodze do odkrywania tajemnicy naszego serca istotnymi przymiotami. Dlatego pisze Rahner nie możemy się bać określenia „obowiązek modlitwy”. Czemu nie? Przecież nasza codzienność składa się także z obowiązków.
Komentarze
Prześlij komentarz