Stan modlitwy nieustannej
Podobnie także Duch przychodzi z pomocą naszej słabości. Gdy bowiem nie umiemy się modlić tak, jak trzeba, sam Duch przyczynia się za nami w błaganiach, których nie można wyrazić słowami. Ten zaś, który przenika serca, zna zamiar Ducha, [wie], że przyczynia się za świętymi zgodnie z wolą Bożą. [Rz 8,26-27]
Rzadko myślimy o modlitwie, jako o przestrzeni, w której zostajemy obdarzeni życiem nadprzyrodzonym. Częściej ten stan przypisujemy sakramentom. Tymczasem modlitwa jest właśnie tą pierwszą i podstawową przestrzenią uczestniczenia w życiu nadprzyrodzonym, jest rzeczywistością przekraczająca tu i teraz, choć w tu i teraz jest zakorzeniona, ale sięga swoją mocą (a mówiąc szczerze mocą Ducha Świętego – jak mówi o tym autor Listu do Rzymian) poza czas i przestrzeń, bardziej świadomie zanurzając nas w wieczności. To stwierdzenie bardziej świadomie jest o tyle ważne, że owo zanurzenie w wieczność ma miejsce w każdej chwili naszego życia, nie tylko w sensie historycznym – bo jesteśmy częścią wiecznej historii – ale też w sensie duchowym. Tę prawdę najprościej i najpiękniej ukazuje stwierdzenie św. Łukasza, który z właściwym sobie realizmem stwierdza: „W Bogu żyjemy, poruszamy się i jesteśmy” [Łk. 17,28]
Zachęta do modlitwy nieustannej jest zatem zaproszeniem do trwania w tej świadomości, w pamięci o naszym nieustannym zanurzeniu w rzeczywistość duchową i wieczną, gdyż ta pamięć daje nam zupełnie inną perspektywę patrzenia. W praktyce medytacji monologicznej, Modlitwy Jezusowej, czy jak kto woli Modlitwy Serca pragniemy odpowiedzieć na to zaproszenie. W tej praktyce stawiamy sobie nieustannie pytanie: jak wejść w stan nieustannej modlitwy, do której nasza praktyka ma prowadzić, by w niej trwać?
Odpowiedź poniekąd odnajdujemy w przywołanym dziś fragmencie z Listu do Rzymian: winniśmy oprzeć się na mocy Ducha Świętego, który działa w nas i działa przez naszą modlitwę. Prawda jest taka – choć czasem trudno nam to uznać – że to nie my „czynimy” naszą modlitwę. Nie my jesteśmy jej inicjatorami i reżyserami. Nie my piszemy jej scenariusz. Przynajmniej dopóki będziemy tak uważali, dopóty nasze podejście będzie katastrofalne dla skutków naszej modlitwy. Jeśli prawdą jest stwierdzenie św. Pawła Apostoła, że „nikt bez pomocy Ducha nie może powiedzieć, że Panem jest Jezus” [por. 1 Kor 12, 3], to co dopiero mówić o modlitwie, która właśnie na tym wezwaniu opiera się jak na fundamencie. Innymi słowy modlitwa monologiczna zaprasza nas raczej do pewnego rodzaju odpuszczenia, zrezygnowania z pokusy, że to my musimy kontrolować naszą modlitwę na rzecz włączenia jej w strumień Ducha, który jeśli Mu zawierzymy stanie się najlepszym i najpewniejszym Przewodnikiem w naszej modlitwie. A wówczas – jak pisze św. Paweł – nie ma żadnego znaczenie czy umiemy się modlić czy nie, czy atakują nas jakieś rozproszenia czy nie. To czego Bóg oczekuje od nas, to nasza wola i otwarte serce, które pragnie posiąść taką modlitwę i zostać w nią zanurzonym. Nie wymagajmy od siebie więcej niż możemy, gdyż to Duch Święty jest w nas sprawcą tej modlitwy. Najważniejsze jest to, abyśmy się modlili, gdyż jedyną przestrzenią wzrostu modlitwy jest sama modlitwa. Z naszej strony w praktyce medytacji monologicznej chodzi raczej o to, abyśmy poprzez recytowane w rytmie oddechu wezwanie weszli w prosty kontakt z Bogiem i pozwolili Mu, aby zatroszczył się o resztę. Właśnie dlatego ta modlitwa jest tak wymagająca, bo domaga się od nas bezgranicznego zaufania w działanie Ducha Świętego i zdolności zawierzenia mu naszej modlitwy, gdyż to On jest zarówno Nauczycielem Modlitwy jak i Gwarantem jej skuteczności.
Pamiętajmy jednak, że modlitwa nie kończy się z chwilą zakończenia naszej medytacji, tak jak nie kończy się nasze zanurzenie w wieczność. Dlatego ważne, abyśmy również poza stałymi i wiernymi godzinami codziennej praktyki medytacji wracali w wolnych chwilach do powtarzanego w sercu wezwania: „Panie Jezu, Synu Boży, ulituj się nade mną grzesznikiem”, aby przypominało naszemu szybkiemu, aktywnemu życiu, że ono także nieustannie zanurzone jest w wiecznym teraz Boga.
Rzadko myślimy o modlitwie, jako o przestrzeni, w której zostajemy obdarzeni życiem nadprzyrodzonym. Częściej ten stan przypisujemy sakramentom. Tymczasem modlitwa jest właśnie tą pierwszą i podstawową przestrzenią uczestniczenia w życiu nadprzyrodzonym, jest rzeczywistością przekraczająca tu i teraz, choć w tu i teraz jest zakorzeniona, ale sięga swoją mocą (a mówiąc szczerze mocą Ducha Świętego – jak mówi o tym autor Listu do Rzymian) poza czas i przestrzeń, bardziej świadomie zanurzając nas w wieczności. To stwierdzenie bardziej świadomie jest o tyle ważne, że owo zanurzenie w wieczność ma miejsce w każdej chwili naszego życia, nie tylko w sensie historycznym – bo jesteśmy częścią wiecznej historii – ale też w sensie duchowym. Tę prawdę najprościej i najpiękniej ukazuje stwierdzenie św. Łukasza, który z właściwym sobie realizmem stwierdza: „W Bogu żyjemy, poruszamy się i jesteśmy” [Łk. 17,28]
Zachęta do modlitwy nieustannej jest zatem zaproszeniem do trwania w tej świadomości, w pamięci o naszym nieustannym zanurzeniu w rzeczywistość duchową i wieczną, gdyż ta pamięć daje nam zupełnie inną perspektywę patrzenia. W praktyce medytacji monologicznej, Modlitwy Jezusowej, czy jak kto woli Modlitwy Serca pragniemy odpowiedzieć na to zaproszenie. W tej praktyce stawiamy sobie nieustannie pytanie: jak wejść w stan nieustannej modlitwy, do której nasza praktyka ma prowadzić, by w niej trwać?
Odpowiedź poniekąd odnajdujemy w przywołanym dziś fragmencie z Listu do Rzymian: winniśmy oprzeć się na mocy Ducha Świętego, który działa w nas i działa przez naszą modlitwę. Prawda jest taka – choć czasem trudno nam to uznać – że to nie my „czynimy” naszą modlitwę. Nie my jesteśmy jej inicjatorami i reżyserami. Nie my piszemy jej scenariusz. Przynajmniej dopóki będziemy tak uważali, dopóty nasze podejście będzie katastrofalne dla skutków naszej modlitwy. Jeśli prawdą jest stwierdzenie św. Pawła Apostoła, że „nikt bez pomocy Ducha nie może powiedzieć, że Panem jest Jezus” [por. 1 Kor 12, 3], to co dopiero mówić o modlitwie, która właśnie na tym wezwaniu opiera się jak na fundamencie. Innymi słowy modlitwa monologiczna zaprasza nas raczej do pewnego rodzaju odpuszczenia, zrezygnowania z pokusy, że to my musimy kontrolować naszą modlitwę na rzecz włączenia jej w strumień Ducha, który jeśli Mu zawierzymy stanie się najlepszym i najpewniejszym Przewodnikiem w naszej modlitwie. A wówczas – jak pisze św. Paweł – nie ma żadnego znaczenie czy umiemy się modlić czy nie, czy atakują nas jakieś rozproszenia czy nie. To czego Bóg oczekuje od nas, to nasza wola i otwarte serce, które pragnie posiąść taką modlitwę i zostać w nią zanurzonym. Nie wymagajmy od siebie więcej niż możemy, gdyż to Duch Święty jest w nas sprawcą tej modlitwy. Najważniejsze jest to, abyśmy się modlili, gdyż jedyną przestrzenią wzrostu modlitwy jest sama modlitwa. Z naszej strony w praktyce medytacji monologicznej chodzi raczej o to, abyśmy poprzez recytowane w rytmie oddechu wezwanie weszli w prosty kontakt z Bogiem i pozwolili Mu, aby zatroszczył się o resztę. Właśnie dlatego ta modlitwa jest tak wymagająca, bo domaga się od nas bezgranicznego zaufania w działanie Ducha Świętego i zdolności zawierzenia mu naszej modlitwy, gdyż to On jest zarówno Nauczycielem Modlitwy jak i Gwarantem jej skuteczności.
Pamiętajmy jednak, że modlitwa nie kończy się z chwilą zakończenia naszej medytacji, tak jak nie kończy się nasze zanurzenie w wieczność. Dlatego ważne, abyśmy również poza stałymi i wiernymi godzinami codziennej praktyki medytacji wracali w wolnych chwilach do powtarzanego w sercu wezwania: „Panie Jezu, Synu Boży, ulituj się nade mną grzesznikiem”, aby przypominało naszemu szybkiemu, aktywnemu życiu, że ono także nieustannie zanurzone jest w wiecznym teraz Boga.
Komentarze
Prześlij komentarz