Pustynia uczy bycia przed Bogiem

 

PUSTYNIA… miejsce, które nie oznacza nieobecności ludzi, ale pozwala bardziej odnaleźć obecność Boga. Choć przyznam, że tych pierwszych też spotykam niewiele. Jedynym towarzyszem mojego pustelnicowania jest kot, który mieszka w małej pustelni obok. Z tego, co wiem od właściciela kota mieszka tam już od lat, więc można się od niego uczyć pustelniczego stylu życia. Wprawdzie przez moje blisko dwa tygodnie pobytu nie wypowiedział ani słowa, ale jego postawa mówi więcej niż słowa. Prawie cały dzień wyleguje się w słońcu, w obecności Pana, sprawy przyziemne (wyłączając fakt, że leży na ziemi) w ogóle go nie zajmują. Jakby chciał powiedzieć wszystkim przechodzącym obok, że najbezpieczniejszym i najpewniejszym miejscem jest żyć w bliskiej relacji z Bogiem a wówczas już o nic nie trzeba się martwić…

Możliwość pobycia w pustelni to dzisiaj pewnego rodzaju komfort. Pamiętam rekolekcje prowadzone przez kard. Roberta Saraha, który mówiąc, że raz w miesiącu stara się spędzić weekend w pustelni, gdzie nie zabiera nic oprócz Pisma Świętego, traktuje jako rzecz nieodzowną dla duchowej formacji, jednocześnie pytał: „Czy stać nas dziś na to?”

Być może nie trzeba pobytu w pustelni, żeby uświadomić sobie – jak już o tym pisałem – że w naszej głowie dzieje się za dużo… Za dużo myśli, za dużo spraw, za dużo zmartwień…

Pustelnia pozwala w niezwykły sposób wyłączyć głowę. Zresetować ten natłok myśli, który często próbuje nas przytłoczyć. I nie potrzeba wcale magicznych zabiegów. Wystarczy wsłuchać się w ciszę a ona dopełni reszty. Cisza jest tym niezwykłym lekarstwem, który pozwala odpocząć naszym głowom. Pozwala zrobić przestrzeń dla bycia przed Bogiem. Jak pokazuje to mój sąsiad kot-pustelnik. Leżąc przy pustelni jak martwy przypomina: memento mori, więc nie musisz się niczym zazbytnio przejmować. I tak nie zabierzesz stąd nic więcej niż to, co najważniejsze. Resztę, na której tak często próbujemy zacisnąć swoje serce i ręce będziemy musieli zostawić. Nie przejdzie przez „ciasna bramę” Bożego sądu.

Uczę się tego wszystkiego patrząc co dzień na kota – mojego nauczyciela pustelniczego życia, wsłuchując się w ciszę przerywaną w porze jutrzni śpiewem ptaków, w porze godziny południowej cykaniem cykad, zaś w porze nieszporów szumem fal rozbijających się o nadbrzeżne skały. Nauczyłem się już nawet rozróżniać, że kiedy cykady śpiewają nocą, zapowiada się następnego dnia upał, gdy nie cykają będzie zwykle 30 stopni Celsjusza. Siedzę w duchu wdzięczności w nieprzerwanej medytacji nad hojnością Boga, który w ciszy pustelni pozwala mi doświadczyć radości, lekkości, beztroski bycia przed Nim, wyrzekając się wszelkiego osądu i oczekiwań. Po prostu… jestem! A jak mówią filozofowie „bycie określa świadomość” i szczególnie pustelnia pozwala doświadczyć tego w praktyce.

Dzisiaj wspomnienie św. Klary, więc pozwoliłem sobie przywołać, jako tekst wprowadzenia czytanie z oficjum na to wspomnienie, jakie czytają dziś siostry Klaryski ze Starego Sącza, klasztor szczególnie bliski memu sercu, więc mimo oddalenia świętuję wraz z nimi.

Szukajcie Pana, gdy się pozwala znaleźć,

wzywajcie Go, dopóki jest blisko!

Bo myśli moje nie są myślami waszymi

ani wasze drogi moimi drogami -

wyrocznia Pana.

Bo jak niebiosa górują nad ziemią,

tak drogi moje - nad waszymi drogami

i myśli moje - nad myślami waszymi.

 

Zaiste, podobnie jak ulewa i śnieg

spadają z nieba

i tam nie powracają,

dopóki nie nawodnią ziemi,

nie użyźnią jej i nie zapewnią urodzaju,

tak iż wydaje nasienie dla siewcy

i chleb dla jedzącego,

tak słowo, które wychodzi z ust moich,

nie wraca do Mnie bezowocne,

zanim wpierw nie dokona tego, co chciałem,

i nie spełni pomyślnie swego posłannictwa. [Iż 55, 6. 8-11]

Medytacja jest byciem przed Bogiem, jest słuchaniem, jest oczekiwaniem…

Bycie w medytacji jest udziałem w byciu samego Boga: „JAHWE” – to znaczy „JESTEM” – przedstawia się Bóg Izraelitom.

Słuchanie oznacza w medytacji naszą otwartość na Słowo i jego działanie.

Oczekiwanie jest konsekwencją wsłuchania w Słowo, gdyż jak przypomina Pismo Święte: „Słowo nie przemija nieskuteczne, zanim wpierw nie dokona tego, co zamierzało…” [por Iż 55,11] Działanie Słowa w nas – medytujących – nie dokonuje się jednak dzięki naszemu czysto ludzkiemu wysiłkowi, dzięki jakiejś technice medytacji, ale dzięki temu, że buduje ono w nas przestrzeń relacji i miłości, doświadczenie komunii, którą można by określić inaczej „stopieniem się” medytującego ze Słowem. „W czasie medytacji – jak określał to św. Jan Maria Vianney – dochodzi do tego, że Bóg i dusza są jakby stopionymi kawałkami wosku, których nikt nie potrafi rozdzielić”. To zjednoczenie Boga ze stworzeniem jest jednak zawsze darem i owocem łaski, za który winniśmy być nieustannie wdzięczni. Z naszej strony potrzeba jedynie dyspozycji, abyśmy starali się ze wszech miar, aby nasze serca w praktyce medytacji były całkowicie i bez reszty w nią zatopione, co zresztą również nie dokonuje się bez pomocy łaski. To dlatego medytację zawsze zaczynamy modlitwą, w której prosimy o udzielenie nam łaski dobrej medytacji.

Medytacja zaprasza nas do tego. abyśmy cali zmienili się w słuch. Aby wsłuchane w Słowo były nasz umysł, nasze uszy, nasze serce… To wówczas możemy doświadczyć czegoś niewyobrażalnego: tego mianowicie, że nagle wszystko inne przestaje być ważne, odchodzi na drugi plan. Jeśli pozwolimy, aby słowo, które towarzyszy naszej praktyce medytacji monologicznej „wciągnęło” naszą dusze i ciało możemy wejść w zupełnie nową przestrzeń ducha i chociaż zewnętrznie pozostajemy w tym samym miejscu, nasz duch zostaje porwany mocą Ducha Świętego, za przyczyną którego nasza modlitwa przechodzi w kontemplację a następnie – jak Bóg da – w doświadczenie mistyczne.

Przy czym warto nadmienić, że takie doświadczenie nigdy nie jest tym, które odrywa nas od rzeczywistości, w której żyjemy. Mam na myśli oderwanie w tym niezdrowym sensie alienacji czy próby uczynienia z medytacji duchowego schronu w ucieczce przed codziennością. Taka wizja medytacji byłaby jedynie potwierdzeniem niedojrzałości naszego życia duchowego i trudno byłoby się spodziewać po niej wyżej wspomnianych owoców. Dojrzale przeżywana medytacja, podobnie jak dojrzale przeżywane życie duchowe nigdy nie alienuje nas z codzienności, nie pozwala na to, abyśmy na rzecz życia duchowego zaniedbywali nasze codzienne obowiązki, gdyż one są częścią tego życia duchowego.

Dobrze przeżywana medytacja sprawia, że naszą codzienność zaczynamy przeżywać z dużo większą intensywnością i uważnością a nasze codzienne obwiązki z większym i pełnym miłości zaangażowaniem, jak o tym mówi św. Paweł Apostoł: „Czy jecie, czy pijecie, czy cokolwiek innego czynicie, wszystko czyńcie na chwałę Pana”. [1 Kor. 10,31] A na chwałę Pana moich codziennych czynności nie mogę wykonywać byle jak, nawet gdyby były one najbardziej prozaiczne i niewdzięczne. Wdzięczność za dobrze wypełnioną pracę pozostawmy Bogu. A my pamiętajmy, że jesteśmy „sługami nieużytecznymi, którzy wykonują to, co jest do zrobienia”. [por. Lk 17,10 ]

Jeśli moglibyśmy określić codzienną praktykę medytacji jako „najlepszą cząstkę”, której wyboru nie będziemy pozbawieni, to bycie tą najlepszą cząstką zostaje potwierdzone właśnie przez resztę naszego życia, przez to, że medytacja powiększa jego jakość, głębię i intensywność przeżywania naszej codzienności. A z czasem nasza codzienna praktyka medytacji przechodzi – jak mówił o. Jan Bereza – w umiejętność medytowania przy obieraniu ziemniaków, gotowaniu, sprzątaniu mieszkania, piciu popołudniowej filiżanki herbaty.

Warto na koniec nadmienić, że nasz kontakt ze Słowem nie staje się od razu głęboki. Głębię osiąga przez codzienną, wytrwałą wierność praktyce, która nie poddaje się zniechęceniu nawet, gdyby na owoce trzeba by czekać wiele lat. Jak to pięknie określił Pseudo-Dionizy Aeropagita w swoim Lectio Divina: „medytacja jest jak schodzenie w towarzystwie Słowa wijącymi się schodami w głąb sztolni, często w ciemności, ale posuwając się wytrwale w dół, mając za przewodnika jedynie Słowo i Ducha Świętego bądź pewien, że z dnia na dzień zanurzając się coraz bardziej w siebie zanurzasz się także coraz głębiej w Boga”. I nie ma to znaczenia – jak pisze o tym Pseudo-Dionizy, że nasze pierwsze doświadczenia nie okazują się wcale nadzwyczajne. Słowo bowiem wydaje owoc w swoim czasie. Duch, który tchnie przez Słowo, sam prowadzi nas na głębię. Ważne jest abyśmy ze swej strony nie ustawali w wiernym i stałym kontakcie ze Słowem, pozwalając by ono wybrzmiewając w nas stawało się modlitwą nieustanną.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Przyjść do Jezusa

Czujność to dynamiczne, wzajemne oddziaływanie serca i zmysłów

Terapeutyczny wymiar medytacji