Chrześcijańska modlitwa, która otwiera drogę do głębszego przeżycia wiary

 

Jezus zwołał Dwunastu, dał im moc i władzę nad wszystkimi złymi duchami oraz władzę leczenia chorób. I wysłał ich, aby głosili królestwo Boże i uzdrawiali chorych.

Mówił do nich: «Nie bierzcie nic na drogę: ani laski, ani torby podróżnej, ani chleba, ani pieniędzy; nie miejcie też po dwie suknie. Gdy do jakiegoś domu wejdziecie, pozostańcie tam i stamtąd będziecie wychodzić. Jeśliby was gdzieś nie przyjęli, wychodząc z tego miasta, strząśnijcie proch z nóg waszych na świadectwo przeciwko nim!»

Wyszli więc i chodzili po wsiach, głosząc Ewangelię i uzdrawiając wszędzie. (Łk 9, 1-6)

Chciałbym rozpocząć dzisiejsze rozważania od wspomnienia zmarłego w tym roku wybitnego szwajcarskiego teologa, kolegi z akademickiej ławy Josepha Ratzingera a jednocześnie zażartego krytyka Watykanu Hansa Künga. Dla jednych dysydent, dla innych współczesny reformator myśli katolickiej, doczekał się pięknego epitafium podczas ubiegłotygodniowego zjazdu teologów faundamentalnych, który odbywał się w Kalwarii Zebrzydowskiej, podczas którego podsumowując działalność Künga jeden z prelegentów powiedział: ”Mimo wszystkich sporów z hierarchią katolicką, ten wybitny szwajcarski uczony pozostał do końca kapłanem swojego Kościoła. Pełen przekonania podsumował w jednym z ostatnich swoich wywiadów: Mimo całej wiedzy, jaką zdobyłem w międzyczasie o Buddzie, o proroku Mahomecie, o Konfucjuszu, o wielkich religiach, to Jezus z Nazaretu pozostał dla mnie drogą, prawdą i życiem

Tenże sam Küng, człowiek mocno zaangażowany w dialog międzyreligijny dzielił się kiedyś podczas wywiadu dla Deutsche Welle, pięknym opisem medytacji monologicznej:  „Istnieje taka chrześcijańska modlitwa – mówił –  która otwiera drogę do jeszcze głębszego przeżycia wiary. Przybiera ona formę medytacji i pozwala zagubionemu współcześnie człowiekowi zarówno odnaleźć samego siebie, jak również właściwie ustosunkować się do wszystkiego, poczynając od tego, co go otacza a kończąc na samym Bogu, którego ślady obecności możemy odnajdywać niemal na każdym kroku, wszak w Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy. To jedna z najstarszych modlitw, które uformowały się w łonie kościoła i która otwierając serce człowieka na tajemnicę istnienia, umożliwia modlącemu się swoiste <<oddychanie>> Bogiem”.

Dzisiejsza Ewangelia zdaje się opisywać właśnie ten proces, o którym mówi Küng. Jednak – nie mam co do tego wątpliwości – wspomniana zdolność odnalezienia siebie, Boga i właściwego stosunku do otaczającej rzeczywistości wymaga od tego, kto wchodzi na ścieżkę medytacji porzucenia schematów (zwłaszcza w naszym sposobie myślenia): «Nie bierzcie nic na drogę: ani laski, ani torby podróżnej, ani chleba, ani pieniędzy; nie miejcie też po dwie suknie.»

Wytrwałe podążanie drogą medytacji pozwala odkryć, że życie ulega stopniowej przemianie, choć w czasie jej trwania można odnieść wrażenie, iż nie zaszły żadne zmiany i tak naprawdę nic się nie dzieje.

Ale właśnie dzięki temu, że na ścieżce medytacji monologicznej pozbywamy się naszych ludzkich zabezpieczeń w postaci wiary w moc intelektu i we własne możliwości na rzecz całkowitego zaufania Jezusowi i oparcia się na Jego słowie i łasce możemy zakosztować konkretnych owoców, jakie podążanie drogą tej modlitwy niedyskursywnej przynosi:

1Najpierw to uczenie się życia w chwilą obecną – medytując, człowiek całkowicie się w niej zanurza, a uważność skierowana na towarzyszący tej modlitwie oddech i modlitewne wezwanie, otwiera nas na tę chwilę. Uczymy się w niej nie myśleć o przeszłości, nie planować rzeczy przyszłych, ale BYĆ całym sobą „tu i teraz”;

Ta umiejętność BYCIA, to kolejny dar tej modlitwy – podczas medytacji o niczym się nie myśli, niczego się nie wyobraża. Istotą tej praktyki jest trwanie w doskonałym uspokojeniu, bezruchu, ciszy. W milczeniu medytacji, wychodząc poza myśli i wyobrażenia, człowiek uczy się bycia sobą, a nie kimś określonym przez pracę, jakikolwiek proces myślowy, czy oczekiwania innych.

Zaproszeni przez medytację do życia w pełni, w chwili obecnej, uświadamiamy sobie, że rzeczywistość stanowi trwanie w Bogu, który jest podstawą naszego istnienia. Stąd rodzi się uwolnienie od natarczywości naszych pragnień, wszechobecnej bieganiny, podejmowania nieustannych zmagań. W ten sposób medytacja uczy nas otwierać się więc na Boży plan względem nas.

Medytacja uczy nas też nieprzywiązywania się – nie chodzi tu o „unikanie” samego siebie, odwracania się od swoich problemów czy aktualnej sytuacji życiowej. „Nieprzywiązywanie się” to w istocie uwalnianie się od ciągłego zaabsorbowania sobą samym, od takiego nastawienia umysłu, w którym moje „ja” umieszczone zostaje w centrum stworzenia. „Nieprzywiązywanie się” pozwala uzdrawiać nasze relacje z Bogiem i z człowiekiem, przestając używać ich instrumentalnie. Ponadto uwalnia nas od niepokoju, którego źródłem jest obawa, że stracimy własne „ja”.

Medytacja zaprasza nas też do odpowiedzi na pytanie, czy potrafimy rozpoznać obraz Boży w nas samych? Bez tego warunku nie będziemy potrafili też rozpoznać obecności Boga w innych!

Regularne medytacja prowadzi do wolność ducha – jest drogą do serca, do głębin jestestwa, gdzie można zwyczajnie „być” – nie usprawiedliwiając i nie tłumacząc siebie, ale radując się i odpowiadając na dar własnego istnienia;

To z kolei prowadzi nas do większej harmonii i głębszego zakorzenienia w Bogu – ta harmonia to nic innego, jak owoc pokoju wyrastającego, którego doświadczamy w naszym sercu, nawiązując w medytacji kontakt z Podstawą naszego istnienia, czyli z Bogiem. A ponieważ stałość praktyki „zakotwicza” nas w głębinach naszego jestestwa, zaczynamy dostrzegać, że przestaje nas interesować powierzchowność, lecz coraz bardziej uczymy się poszukiwać oparcia w Bogu i tylko w Nim. Medytacja będąca nieustannym przywoływaniem imienia JEZUS sprawia, że to On z czasem jest dla nas stałym punktem odniesienia w nieustannie zmieniającej się rzeczywistości.

„Bycie chrześcijaninem – pisał Hans Küng – nie oznacza na pierwszym miejscu wyznawania światopoglądu lub sposobu życia zwanego «chrześcijaństwem» ani przynależności do organizacji określanej jako «Kościół», lecz oznacza znalezienie egzystencjalnej drogi życiowej w naśladowaniu osoby Jezusa Chrystusa i podążanie tą drogą”. Dlatego pod koniec swojego życia mógł powiedzieć: „Po dziesiątkach lat mojej przygody z teologią i doświadczeniem wiary, ale też spotkań z przedstawicielami innych religii i uczenia się rozumienia ich wiary i postrzegania świata, nie mam wątpliwości, że to Jezus Chrystus jest ostatecznym zaspokojeniem tęsknot umysłu i serca człowieka.”  [Fenomen chrześcijaństwa pośród religii i filozofii świata – esej 2004 r]

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Prawdziwe "ja" - dar od Boga

Zdrada

Przyjść do Jezusa