Pójdź za mną

 

Odchodząc z Kafarnaum Jezus ujrzał człowieka siedzącego w komorze celnej, imieniem Mateusz, i rzekł do niego: „Pójdź za Mną”. On wstał i poszedł za Nim.

Gdy Jezus siedział w domu za stołem, przyszło wielu celników i grzeszników i siedzieli wraz z Jezusem i Jego uczniami. Widząc to faryzeusze, mówili do Jego uczniów: „Dlaczego wasz Nauczyciel jada wspólnie z celnikami i grzesznikami?”

On, usłyszawszy to, rzekł: „Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Idźcie i starajcie się zrozumieć, co znaczy: «Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary». Bo nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników”. (Mt 9, 9-13)

Mateusz był celnikiem. Miał dosyć poukładane życie i priorytety. Związał się z pieniędzmi. Pobierał podatki dla okupanta. Zasada była prosta: z góry miał wypłacać rzymskiemu okupantowi należny haracz, później zaś zależało już od jego sprytu i zuchwalstwa, ile wpłynie do jego osobistej kasy. Nikt tego nie kontrolował. Ceną takiego życia a przy okazji łatwego bogacenia się było to, że w społeczeństwie nie cieszył się dobrą sławą. Ludzie wiedzieli, że Mateusz żyje kosztem innych. Życie Mateusza przed nawróceniem jest nauczką, że człowiek przyzwyczaja się do „mamony” (cokolwiek byśmy pod tym terminem umieścili: pieniądze, karierę, sławę, władzę…). Poświęca tej wartości najwięcej czasu i sił a ona w zamian wypełnia powoli całe wnętrze człowieka. Nic więc dziwnego, że to, co potrafi zawładnąć sercem człowieka staje się konkurencją wobec Boga – ten mechanizm tłumaczył Jezus w ostatniej niedzielnej Ewangelii. (por. Mt 6,24).

Mateusz nie spodziewał się, aby cokolwiek miało się zmienić w jego ustalonym rytmie dnia. Tymczasem wszystko się zmienia wraz z wezwaniem, które słyszy: „Pójdź za Mną”. Jest to głos tak mocny, że potrafi oderwać człowieka od każdego wykonywanego zajęcia, nawet od pieniędzy. Tak bardzo kojarzy mi się to wydarzenie z medytacją, która także wyrywa nas z naszych codziennych czynności. Po prostu siadamy do medytacji, żeby pójść za Jezusem; żeby dać się poprowadzić Jego słowu, które tej praktyce towarzyszy.

Mateusz nie oponował, ani nie dyskutował słysząc Jezusowe wezwanie. Tak dzieje się z każdym medytującym, bo każdy, kto ma za sobą pewne doświadczenie medytacji doskonale wie, że głos Boży brzmi inaczej aniżeli ludzki. Bardzo trudno go zagłuszyć, jest w nim nie tylko wołanie, ale przede wszystkim moc, aby można było pójść za Jezusem. A właśnie tym jest medytacja – pójściem za Jezusem. Ewangelista Łukasz, opisując powołanie Mateusza zaznacza, że zostawił on wszystko (por. Łk 5,28). Dokładnie to samo dzieje się w chwili, gdy przystępujemy do medytacji: zostawiamy za sobą wszystko – naszą codzienną rutynę, troski, przemyślenia, plany. Porzucamy to wszystko na rzecz pokornego trwania w obecności Boga, pragnąć by ta obecność wypełniła nas na wskroś: nasze serca, nasze umysły, nasze ciało…

Jedno jednak jest w opisie Mateusza szczególnie znamienne. Mianowicie relację o swoim własnym nawróceniu i powołaniu umieścił Mateusz w dziale cudów uczynionych przez Jezusa. Bo on wiedział najlepiej, jak wielkim cudem było jego nawrócenie. Czasem zastanawiam się, czy praktyki medytacji również nie można umieścić w dziale cudów, bo kiedy medytuje się codziennie od ponad trzydziestu lat i człowiek widzi, że ta praktyka dosłownie ustawia jego życie, ale też w wielu wymiarach przemienia i to jakąś niezwykła mocą, która działa od wewnątrz, od strony serca, w sposób delikatny ale stanowczy, to jak określić to inaczej niż cud?

Jak to pięknie pisze o. John Main OSB: „Medytacja jest krokiem w przebóstwienie człowieka przez Jezusa Chrystusa. Przez Niego stajemy się jedno z Ojcem. Z Nim całkowicie przekraczamy samych siebie, pozostawiając wszystko i stając się nowym stworzeniem w Nim. W Chrystusie medytacja jest procesem samo-transcendencji. W stopniu, w jakim przekraczamy siebie, stajemy się współuczestnikami boskiej natury, bo uczymy się stawać się jedno z potęgą Jezusowej miłości. Naszego wzrostu w medytacji nie widzimy jako akumulacji doznań, ale raczej jako przekraczanie ich wszystkich. Każdy z nas, dzięki otrzymanej przez Jezusa łasce działającej w medytacji otrzymuje prawo, aby stać się jedno z Bogiem. Nikt poza Jezusem nie jest w stanie nam ofiarować tego daru. O tym nigdy nie wolno zapomnieć.

Za każdym razem, kiedy siadamy do medytacji, wchodzimy w tę jedność Boga, który Jest teraz, jedność Boga, który jest Miłością. Nie możemy tego pojąć i wyrazić. To jest zbyt proste dla naszego umysłu. Ale możemy usiąść i pokornie powtarzać modlitewne wezwanie z wiarą i absolutnym zaufaniem Bogu, który powołuje nas ponad naszymi wszystkimi ograniczeniami. On nas powołuje - to jest najwspanialsza część chrześcijańskiego objawienia - aby wraz z Nim rozszerzać nasze serca w nieskończoność. Im intensywniej przeżywamy cud naszego powołania tym pokorniejsi i ubożsi w duchu się stajemy. Dzieje się tak dzięki naszej wierności słowu i miłości, na których opiera się praktyka codziennej medytacji. A im dalej jesteśmy na jej drodze, tym bardziej wzrasta nasza wiara” [John Main OSB, Cisza i trwanie, Wydawnictwo Benedyktynów TYNIEC].

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Przyjść do Jezusa

Czujność to dynamiczne, wzajemne oddziaływanie serca i zmysłów

Terapeutyczny wymiar medytacji