Wyrzec się wszystkiego, aby wszystko otrzymać

 

Z Ewangelii według Świętego Łukasza

Wielkie tłumy szły z Jezusem. On odwrócił się i rzekł do nich: «Jeśli ktoś przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem. Kto nie dźwiga swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem.

Bo któż z was, chcąc zbudować wieżę, nie usiądzie wpierw i nie oblicza wydatków, czy ma na wykończenie? Inaczej, gdyby położył fundament, a nie zdołałby wykończyć, wszyscy, patrząc na to, zaczęliby drwić z niego: „Ten człowiek zaczął budować, a nie zdołał wykończyć”.

Albo jaki król, mając wyruszyć, aby stoczyć bitwę z drugim królem, nie usiądzie wpierw i nie rozważy, czy w dziesięć tysięcy ludzi może stawić czoło temu, który z dwudziestu tysiącami nadciąga przeciw niemu? Jeśli nie, wyprawia poselstwo, gdy tamten jest jeszcze daleko, i prosi o warunki pokoju.

Tak więc nikt z was, jeśli nie wyrzeka się wszystkiego, co posiada, nie może być moim uczniem». (Łk 14, 25-33)

Jezus podaje dziś potrójne „kryterium negatywne”: kto nie może być Jego uczniem. Jak widać, nie interesuje Go entuzjazm wielkich tłumów, choć przecież pragnie, „żeby wszyscy ludzi byli zbawieni i doszli do poznania Prawdy” (1 Tm 2,4).

Dzisiejsza Ewangelia przestrzega, że nie można być chrześcijaninem „na gapę”, ukrytym w tłumie, który nie przejmuje się wezwaniami do nawrócenia, a jego religijność to kwestia koniunktury. Zbawienie osiąga się nie przez statystyczną przynależność do Kościoła, lecz raczej poprzez stawanie się podobnym do Jezusa.

Lepiej brzmiące jest dla nas stwierdzenie Jezusa, że „kto ojca lub matkę kocha więcej niż Mnie, nie jest Mnie godzien” niż ujęcie negatywne, które słyszymy dzisiaj: „kto nie ma w nienawiści ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, a wreszcie siebie samego”. Jezus jednak nie snuje subtelnych rozważań o duchowych priorytetach i preferencjach, ale używa języka mocnego i pełnego ognia. W typowo semickim stylu domaga się, by miłować Boga całym sercem i ponad wszystkie inne miłości (Łk 10,27).

Słowo o tym, żeby mieć w nienawiści tych, których najbardziej kochamy, ma nas chronić przed zaślepiającą mocą miłości. To, że kogoś kocham, że kogoś bardzo kocham, nie może oznaczać, że kocham wszystko, co on czyni. Prawdziwa miłość będzie zawsze wymagająca i będzie umiała stawać w prawdzie.

Jezus domaga się od swoich uczniów miłości większej niż ta, jaką rodzice obdarzają swe dzieci, lub przeciwnie, jakiej mogą od nich oczekiwać.

W tej wypowiedzi Pan Jezus wyraźnie mówi, że trzeba Go kochać jako Boga, na pierwszym miejscu – że z Niego bierze się w nas nasza zdrowa miłość do innych, również do naszych najbliższych. Jeśli Jego nie będziemy kochać na pierwszym miejscu, wtedy i nasza miłość do najbliższych będzie okaleczona.

Również przypowieść o budowaniu wieży w inny sposób mówi nam to samo: Jeśli chcemy coś osiągnąć w życiu duchowym, którego ostatecznym owocem (niejako uwieńczeniem budowli jest życie wieczne), Pana Boga i relację z Nim musimy postawić na pierwszym miejscu, jako fundament. Bo jeśli w życiu czasem stawiamy Boga na pierwszym miejscu, ale czasem co innego, to może się okazać – mówiąc językiem przypowieści – że wkradną się w nasze życie jakieś wady budowlane, które mogą w najgorszej sytuacji grozić zawaleniem się konstrukcji naszego życia..

Dobrze oddają to słowa św. Pawła z dzisiejszego pierwszego czytania: "Miłość nie wyrządza zła bliźniemu". Jak łatwo jest nam przekroczyć Boże Prawo (a więc ów fundament) kiedy zwracamy uwagę na własną korzyść. To często argument: "co mogę zyskać" jest tym, który przeważa o kierunku naszych decyzji. W naszych wyborach, w których jest przecież jakaś cząstka miłości do innych często przeważa nasz własny interes i miłość własna, która św. Paweł nazywa „miłością bez krzyża”. Taka miłość za główny motyw działania i wyborów ma własne dobro. Potrafimy wchodzić w różne kompromisy by coś dla siebie ugrać, coś zyskać… „Kochamy drugiego, ale dla siebie samych” – powie św. Jan Bosko. Nie dla nich samych i nie dla samego Jezusa. Jest to jednak miłość egoistyczna, która często nas zwodzi i de facto potrafi pójść na kompromis z jakimś złem, które wybieramy (bo tak jest wygodniej czy łatwiej, czy przynosi nam to jakąś korzyść) i sprawia, że nie zawsze umiemy dostrzec krzywdę, którą takim wyborem czy decyzją wyrządzamy drugiemu.

Jezus zaprasza nas byśmy zaakceptowali krzyż wpisany w miłość to znaczy: trud szacunku do drugiego człowieka; jego prawdziwe dobro, które wyznacza granice naszego postępowania. To oznacza, że trzeba pozwolić na ukrzyżowanie w sobie swego fałszywego „ja”, które chce być egoistą i zajmować się tylko swoim dobrem. Każdy z nas ma w sobie fałszywe „ja”. Lubimy temu zaprzeczać, podczas, gdy ono ujawnia się w tak wielu sytuacjach. Prośmy o spójność naszego życia. Prośmy byśmy chcieli służyć Chrystusowi kochając drugiego i siebie samego w sposób przynoszący prawdziwe dobro, czyli takie, które służy zbawieniu duszy drugiego i naszej własnej.

Tej sprawie w sposób bezkompromisowy służy medytacja monologiczna, której praktykę opieramy całkowicie na Jezusie, Jego słowie i łasce w ten sposób niejako czyniąc Go fundamentem naszej duchowej budowli. A przy okazji jest to praktyka, która skutecznie uczy obumierania dla naszego fałszywego „ja”, po to aby nasze życie coraz bardziej opierać na prawdzie i bezinteresownej miłości.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Przyjść do Jezusa

Czujność to dynamiczne, wzajemne oddziaływanie serca i zmysłów

Terapeutyczny wymiar medytacji