Zanim powrócę do normalnego życia

Rekolekcje szczęśliwie dobiegły końca. Ten ostatni tydzień był dobrym czasem pustyni, na którą warto czasem się udać nie po to, aby uciec od ludzi, ale po to, aby być bliżej Boga. W tym wypadku, Ci wspaniali ludzie, z którymi dane było mi tam być tylko umocnili to doświadczenie swoją obecnością, swoim świadectwem życia, swoją modlitwą i każdą okazją do tego by porozmawiać a przez to jeszcze mocniej odkryć i doświadczyć przemożnego działania Pana Boga w naszym życiu. Sądzę, że dzisiejsza Ewangelia także w jakimś sensie do tego doświadczenia pasuje.

„Z pewnością powiecie mi to przysłowie: Lekarzu, ulecz samego siebie; dokonajże i tu, w swojej ojczyźnie, tego, co wydarzyło się, jak słyszeliśmy, w Kafarnaum" - powie Jezus do obecnych w synagodze w Kafarnaum.

To prawda nie jest łatwo być ani sędzią, ani tym bardziej lekarzem we własnej sprawie. Sami dobrze o tym wiemy, gdy borykamy się z problemami, które nas dotykają, a które warto by rozwiązać. I wówczas często potrzebna jest obecność drugiego człowieka, który spoglądając na nasze życie z pewnej perspektywy ułatwi nam dostrzeżenie tego, czego sami nie dostrzegamy a może - jeśli będzie miał duże doświadczenie - coś nam doradzi. 

Mieszkańcy Nazaretu nie przyjmują Chrystusa z wielu powodów. Jednym z nich jest to, że dobrze Go znają, więc jakże uwierzyć, że właściwie ktoś z sąsiedztwa jest właśnie tym wybranym przez Boga, oczekiwanym i posłanym na świat, żeby go uratować. Inny powód jest taki, że wcale nie maja ochoty przyjąć prawdy o sobie z ust Chrystusa a jak wiadomo uznanie prawdy o sobie jest podstawowym warunkiem wejścia na drogę do nawrócenia i doświadczenia przemożnego działania Boga w naszym życiu.

Nam, żyjącym dzisiaj łatwiej spojrzeć na Chrystusa, jako na Tego, który chce uleczyć nasz sposób patrzenia na to, jak i przez kogo działa Bóg. Choć wcale nie oznacza to, że łatwiej nam przyjąć prawdę o nas samych, którą Chrystus chce nam przynieść.

Wiadomości z pierwszych stron gazet i czołówki informacji telewizyjnych nauczyły nas zwracać uwagę na VIP-y, tzw. wielkich tego świata, wpływowych, którzy mają władzę lub pieniądze (albo mają władzę, bo mają pieniądze). Biblia też ma swoich VIP-ów, choć Pan Bóg wybiera ich spoglądając na nich zupełnie inaczej niż świat. Należą do nich tacy ludzi jak uboga wdowa z Sarepty Sydońskiej czy trędowaty Naamana, na których Jezus powołuje się w dzisiejszej Ewangelii.

Gdybyśmy na przykład spojrzeli na historię najbardziej znanych sanktuariów maryjnych, dostrzegli byśmy, w bardzo wielkim uproszczeniu, że to zazwyczaj historia człowieka prostego, ubogiego, często dziecka, które, ku zdziwieniu wszystkich, staje się głosem Bożym i znakiem nadziei. Tak było w przypadku bł. Juana Diego z Guadelupe, św. Bernadety, bł. Franciszka i Hiacynty z Fatimy czy dzieci z La Salette. Te przesłania, które miały poruszyć serce, rozpalić wiarę, przypomnieć wezwanie do nawrócenia, przychodziły w sposób zaskakujący i w miejscach zupełnie nic nieznaczących a także przez osoby, które z punktu widzenia tych, do których miały dotrzeć nie zasługiwały na to, aby ich posłuchać. Choćby dlatego, że byli dziećmi. W końcu mogły sobie coś wymyślić, mogło im się przywidzieć...

Tekst Ewangelii Łukasza nawiązuje dziś do wydarzeń starotestamentalnych, które pokazują, że Bóg wybiera ludzi w sposób sobie tylko wiadomy. Można by wręcz powiedzieć: wybiera jakby na przekór ludzkim oczekiwaniom. Gdy spojrzymy na postacie, które wywarły wielki wpływ w dziejach historii zbawienia, to znajdziemy tam w większości ludzi słabych i grzesznych, których my z pewnością nigdy byśmy nie wybrali do tak ważnej roli, jaką przyszło im pełnić: mamy tam Abrahama, który wyparł się w Egipcie swojej żony, po to by moc czerpać z tego faktu korzyści; mamy Mojżesza, który zanim wyprowadził Izraelitów z Egiptu i stał się prawodawcą był wcześniej zabójcą; mamy Dawida, który zanim stal się legendą i tym, do którego będzie się odwoływała mesjańska tradycja obarczył się podwójnie ciężką winą cudzołóstwa i zabójstwa; mamy Piotra, który zanim stal się opoką Kościoła wyparł się Jezusa; czy św. Pawła, który zanim stal się Apostołem Narodów godził się na zabijanie i uczestniczył w mordowaniu chrześcijan z imieniem Boga na ustach – wszyscy oni zostali powołani przez Boga w duchu Pawłowych słów: „gdzie jednak wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska" (Rz 5,20).

Gdy wszyscy zwracają się ku określonym osobom, są zapatrzeni w spektakularne wydarzenia, Bóg przychodzi swoimi drogami i daje się poznać ludziom, na których nikt nie zwraca często uwagi; przychodzi w sposób zupełnie nieoczekiwany, a nawet budzący wiele wątpliwości. Dla Niego bowiem każdy człowiek jest VIP-em (czyli Bardzo Ważną Osobą). Chociaż zalewa nas fala czasopism, które chcą przyciągnąć uwagę czytelników scenkami z życia aktorów, muzyków czy polityków, a najlepiej gdy te scenki są jeszcze na dodatek jakimiś skandalami a telewizja promuje nierzadko mało godnych naśladowania idoli, jako chrześcijanie musimy starać się ugruntowywać w sobie Dobrą Nowinę o Bogu, który kocha każdego człowieka bez względu na to kim jest i jak postępuje i który pierwszych czyni ostatnimi, a ostatnich pierwszymi. Logika kolorowych czasopism, czarujących scenkami z prywatnego życia znanych ludzi, nie jest logiką Ewangelii, w której „Bóg wybrał właśnie to, co głupie w oczach świata, aby zawstydzić mędrców, wybrał to, co niemocne, aby mocnych poniżyć" (1 Kor 1,27).

Oczywiście nikt z nas nie lubi zaliczać się go głupich czy ostatnich. Wolimy myśleć o sobie, jako o tych, których Pan Bóg wybrał do pewnych zadań ze względu na nasze zasługi czy walory. Niestety to bardzo niebezpieczna droga, która łatwo prowadzi do grzechu pychy.

Dlatego dobrze popatrzeć na Maryję, która wczorajsza liturgia przywołała w scenie ofiarowania. Maryja, kiedy urodziła Jezusa - bez wątpienie największe Dobro dla człowieka nie zatrzymuje tego daru w swoich dłoniach, Ona biegnie natychmiast, aby oddać to wszystko Panu Bogu. Ona uczy nas w ten sposób prostej drogi do pokory.

Kiedy nam uda się zrobić coś dobrego w odpowiedzi na Boże zaproszenie, albo natchnienie najczęściej trudno nam to dobro wypuścić z rąk. Lubimy się nim cieszyć jak najdłużej, lubimy podziwiać to, co jest naszym dobrym dziełem a jeszcze bardziej lubimy, gdy inni je podziwiają. Problem w tym, że istnieje pewne duchowe niebezpieczeństwo, które polega na tym, że od podziwu dzieła łatwo dojść do podziwu jego twórcy. Podkreślam: twórcy a nie Stwórcy! A wówczas łatwo zapomnieć, że wszystko w naszym życiu jest darem i łaską i uwierzyć, że to dobro to tylko i wyłącznie nasza zasługa. A to najlepszy sposób - jak mawia jedna miła i dobra siostra zakonna - na podlewanie naszej pychy - ulubionego grzechu szatana!

Dlatego prośmy Jezusa, aby uzdrawiał nasz sposób patrzenia tak, abyśmy w dobru, które uda nam się uczynić potrafili dostrzec przede wszystkim dar a nie nasza zasługę.

Niech mi będzie wolno zatem raz jeszcze podziękować Panu Bogu za czas rekolekcji, za to, że dane mi było w nich uczestniczyć, za niezwykłych ludzi tworzących tę jedyną w swoim rodzaju Wspólnotę, których nosze w sercu. Ufam, że dobry Bóg wykorzysta owoce tych rekolekcji - jakiekolwiek one by były - w sobie właściwy sposób a więc najlepszy z możliwych.

I oczywiście byłbym niewdzięczny, gdybym zapomniał o tych, którzy swoja modlitwą wspierali czas tych rekolekcji. Dziękuję Wam wszystkim za modlitwę, której dar przemożnie odczuwałem w czasie ich trwania i proszę nie przestawajcie modlić się za mnie i Wspólnoty Jerozolimskie w dalszym ciągu. was wszystkich także noszę w moim sercu.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Przyjść do Jezusa

Terapeutyczny wymiar medytacji

Czujność to dynamiczne, wzajemne oddziaływanie serca i zmysłów