Szansa na sukces

Mentalność sukcesu tak bliska współczesnym czasom przenika obecnie do naszego życia rozmaitymi drogami. Czasami ktoś dobrze nam znany odnosi sukces, innym razem na ekranie telewizora oglądamy ludzi sukcesu lub patrzymy na zmagania tych, którzy uwierzyli w swoją „szansę na sukces" i stają w szranki z przeciwnikami. Nie brak oczywiście i tych, co krótko cieszyli się swoim sukcesem...

Również na Kościół współczesny świat chciałby spoglądać i oceniać go z perspektywy sukcesów, najlepiej przykrojonych do jego własnych wyobrażeń o Kościele. Tymczasem w perspektywie ewangelicznej, w Kościele słowo „sukces" brzmi dość nieszczęśliwie, a mówienie o sukcesach duszpasterskich ma raczej wymiar doczesny a przecież nie jest to podstawowa miara, jaką powinniśmy mierzyć owoce naszej pracy. Już św. Paweł powiedział, że na efekty pracy trzeba nieraz czekać długo, a cieszą się nimi nierzadko dopiero nasi następcy, którzy i tak powinni pamiętać, że wszystko, co mają, jest darem Boga: „Ja siałem, Apollos podlewał, lecz Bóg dał wzrost" [l Kor 3,6].

Widać to szczególnie wtedy, gdy zastanawiamy się nad obrazem Kościoła wykreowanym przez media. Nietrudno dostrzec, jak łatwo rozmija się on z rzeczywistością. Z jednej strony jest krytyka i wyciąganie pojedynczych, czasem wręcz bulwersujących sytuacji, nad którymi chętnie się dyskutuje; z drugiej są ludzie, którzy z powodu tych bolesnych sytuacji wcale od Kościoła nie odchodzą, choć media bardzo chciały by pokazać taki exodus. Nie znaczy to bynajmniej, że fakty medialne pozostają od tych osób daleko. Przeciętny człowiek wiary patrzy bowiem na Kościół bardziej z perspektywy własnej parafii i księży, których tam właśnie może spotkać niż z perspektywy mediów. Jest więc Kościół, o którym się mówi i dyskutuje w mediach, i jest Kościół, którym się żyje na co dzień, którego się osobiście doświadcza i z którym zdecydowanie łatwiej jest się utożsamiać.

Ta linia podziału jest bardzo delikatna, biegnie  bowiem przede wszystkim przez serce konkretnego człowieka. Zdarza się bowiem, że choć mamy dar wiary i czujemy się odpowiedzialni za Kościół, zaczynamy głosić nie Tego, którego jako chrześcijanie mamy naśladować - Chrystusa, ale samych siebie i nasze przekonania, wyobrażenia o Kościele czy na temat życia wiary. Dotyczy to zarówno duchownych jak i świeckich, gdyż wszyscy jesteśmy powołani do tego, by stawać się świadkami Ewangelii ale wszyscy tez ulegamy pokusom, które skutecznie zamykają „światłe oczy naszego serca”, o których mówi dziś św. Paweł. A kiedy tak się dzieje łatwo wejść na drogę, która rani całą wspólnotę Kościoła i nie ma wiele wspólnego z Ewangelią, której duchem mamy żyć.

Wpatrując się dzisiaj za sprawą Ewangelii w postać św. Jana Chrzciciela, warto sobie przypominać, że nie my jesteśmy światłością, ale Chrystus. My mamy być jedynie odbiciem Jego światła i miłości. Właśnie ku Niemu podążamy i ku Niemu mamy prowadzić innych. I to bez względu na to, czy służymy Mu w kapłaństwie, czy jakimkolwiek innym stanie życia.

My, którzy przyjmujemy Słowo Boże, powinniśmy z kolei stawać się objawicielami tego, co słyszymy. Nie tyle przez teologiczne dyskusje, przez chęć rewolucyjnych zmian w Kościele według naszych wyobrażeń ile przez świadectwo naszego życia wyrastającego z jedności Bogiem. Wierzyć w Jezusa Chrystusa, to także zaufać, że to On prowadzi swój Kościół, w którym każda i każdy z nas podobnie jak św. Jan Chrzciciel ma swoją rolę do wypełnienia, a także mieć w sercu głębokie pragnienie, by kochać innych jak On, tak, ażeby taka postawa potrafiła zaintrygować innych, a może nawet pociągnęła ich do pytania o to, co jest dla nas źródłem tej miłości.

Wydawać się może, że dzisiaj chrześcijanie przestali wierzyć, że mają naprawdę coś do przekazania światu; uwierzyli, że nie są zdolni, aby zmieniać oblicze współczesnego świata, walcząc o jego odnowę i przemianę; uwierzyli tym, którzy dzisiaj próbują nam wmówić, że wiara jest tylko naszą prywatną sprawą i nie powinniśmy się z nią obnosić!

I nie mówmy, że dzisiaj nie potrafimy tak kochać i tak żyć jak żyli pierwsi chrześcijanie, którzy swoją postawą przemieniali oblicze współczesnego im świata, choć nie obeszło się to bez duchowej walki i cierpienia; albowiem oni słuchali dokładnie tego samego Słowa, którego my słuchamy a święty Jan obiecuje przecież, że: Wszystkim, którzy przyjmują to Słowo daje ono moc, aby się stali naprawdę dziećmi Bożymi – a zatem odbiciem i naśladowcami Tego, w którego uwierzyli[por J 1,12]. Ta moc jest także dzisiaj naszym udziałem i nie wolno nam w to wątpić!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Przyjść do Jezusa

Czujność to dynamiczne, wzajemne oddziaływanie serca i zmysłów

Terapeutyczny wymiar medytacji