Dwa rodzaje krzyża

Paul Claudel (1868–1955) we wstępnej scenie przedstawienia p. t. Atłasowy pantofelek kreśli przekonującą wizję, która przedstawia sytuację współczesnego wierzącego. „Oto rozbił się statek wiozący jezuitę misjonarza. Okręt zatopili korsarze. Misjonarz przywiązany do belki błąka się na tym kawałku drzewa po wzburzonych wodach oceanu. Przedstawienie zaczyna się ostatnim monologiem rozbitka: «Panie, dziękuję Ci za to, że mnie tak związałeś. Nieraz uważałem, że Twoje przykazania są ciężkie, wola moja wobec tych nakazów była buntowała się. Dziś jednak nie mogę już ściślej być z Tobą związany i chociaż mogę się poruszać, żaden z moich członków nie może się od Ciebie oddalić. Tak więc jestem naprawdę przymocowany do krzyża, ale krzyż, na którym wiszę, do niczego nie jest przywiązany, błąka się po morzu»”.

Jakże wymowna to wizja i pasująca do rozpoczętego kilka dni temu Wielkiego Postu. Człowiek, walcząc ze swoimi słabościami, staje się niejako złączony z Jezusem i dlatego staje się mocny, piękny, ma perspektywę.

Problem jednak polega na tym, że to człowiek w dużej mierze decyduje o tym, jaki krzyż przychodzi mu dźwigać. Pułapki ludzkiego życia, w które często  wpadamy – podobnie jak bohater przytoczonej opowieści Claudela – kiedy nie za bardzo chcemy słuchać przykazań, przez które Pan Bóg próbuje nas uchronić przed życiowymi błędami, sprawiają, że montujemy sobie krzyż, który potem nas przytłacza. Powstaje wiele cierpień, które wcale nie są wolą Boga, lecz konsekwencją bezsensownych słów, decyzji, wyborów czy zachowań, które realizujemy. Bóg nie chce, abyśmy nieśli krzyż, który jest zbyt ciężki. Można powiedzieć, że Stwórca ofiarowuje nam „optymalny krzyż”, który jest skrojony na naszą miarę. 

Dlatego dobrze jest w Wielkim Poście paradoksalnie  porzucić swą „krzyżową robotę”, rozumianą jako budowanie własnego krzyża, który przez to, że rozmijamy się w życiu z Bożą wolą i Bożymi planami często niemiłosiernie przygniata nas swoim ciężarem. Lepiej przyjąć ten krzyż, który jest  darem Boga. Krzyż, który wyznacza nam drogę naśladowania Chrystusa – drogę zaparcia się siebie, wierności przykazaniom. Chrystus wprawdzie nie obiecuje, że będzie on łatwy, bo nasze ego nie lubi ograniczeń narzucanych z zewnątrz, nawet jeśli tym ograniczeniom na imię: PRZKAZANIA, nawet, gdy ich autorem jest Bóg i nawet jeśli są one wyrazem troski o nasze dobro. Chrystus jednak obiecuje nam, że gdy zgodzimy się wziąć krzyż, który On nam proponuje, to możemy być pewni, że zawsze możemy liczyć na Bożą łaskę i Bożą pomoc.

Jak mamy rozróżnić to,  który z tych krzyży dźwigamy. Ojcowie pustyni dają prostą odpowiedź: niosąc krzyż ofiarowany nam przez Boga – podobnie jak bohater opowieści Cloudela – choć może być ciężki, to jednak pozwala nam zachować wewnętrzny pokój, ufność i dobroć w sercu. Gdy zaś dźwigamy krzyż, skrojony z naszych własnych grzechów, błędnych wyborów czy złych relacji z innymi wówczas będzie on nie tylko źródłem przygniatającego ciężaru, ale i źródłem wewnętrznego niepokoju, rozdrażnienia i zwątpień, które również będą objawiały się na zewnątrz, nierzadko w jakiejś nerwowości, smutku, zwątpieniu przy okazji zatruwając życie nam samym a może i innym.

Ewangelia która pozwala nam dostrzec fundamentalne błędy naszego myślenia i postępowania, daje nam jednocześnie „święte podpowiedzi”, jak sensownie postrzegać rzeczywistość, również rzeczywistość krzyża, a także jak w trudne życiowe sytuacje zobaczyć jako szansę, którą daje nam Pan Bóg. Musimy jednak znaleźć przestrzeń, aby w te ewangeliczne odpowiedzi się wsłuchać.

Ewangelia dzisiejsza zachęca nas do pewnego wysiłku, aby wyjść na „pustynię swojego życia” i zacząć w ten sposób powrót do Boga, który nazywa się nawróceniem, najpierw przez refleksję nad sobą, a potem – przez konkretne czyny weryfikujące życie. Ważne miejsce tym procesie powrotu i wewnętrznej przemiany jest – co podkreśla sam Chrystus – modlitwa.


"Pustynia" to nie termin geograficzny, to rzeczywistość duchowa. Pustynia jest szkołą zażyłości z Bogiem, jest milczącą i bezkresną przestrzenią spotkania z Absolutem. Nie musimy wyjeżdżać się na pustynię, możemy "przygotować sobie pustynię" w naszym życiu. Pustynia nie oznacza nieobecności ludzi, lecz obecność Boga. Zakosztować trochę pustyni, to jednak porzucić od czasu do czasu towarzystwo ludzi, by poszukać przestrzeni samotności, aby w ciszy i przedłużonej modlitwie odbudować "tkankę" swojej duszy. Jest to niezbędne.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Prawdziwe "ja" - dar od Boga

Zdrada

Przyjść do Jezusa