Myśląc o wieczności...

„W domu Ojca mego jest mieszkań wiele” – przypomina nam dziś Jezus. Jako chrześcijanie jesteśmy nie tylko zaproszeni, ale wręcz zobowiązani do przypominania o tej prawdzie zarówno sobie, jak i współczesnemu światu. Może dziś szczególnie mocno. Współczesność wabi nas na tysiące sposobów. Dobrobyt, z którego niekontrolowane korzystanie kończy się materializmem, mnogość propozycji spędzania wolnego czasu, które z życia rozrywkowego czynią kolejnego bożka współczesności, wreszcie  dziwny pęd – często w myśl zasady: „wszyscy się spieszą, więc ja też”. Wiele mniej lub bardziej uświadamianych czynników wpływa na kondycję współczesnego człowieka, nie tylko duchową. Kształtują one nasz  sposób myślenia, postrzegania rzeczywistości, a w efekcie styl życia. Dotyka to także nas, chrześcijan, żyjących w świecie, którzy – chcąc nie chcąc – przesiąkamy w jakiejś mierze jego duchem tego świata. Jak daleko nam czasem do świadectwa, jakie o pierwszych chrześcijanach przytacza List do Diogeneta z II wieku: „Są w ciele, lecz żyją nie według ciała. Przebywają na ziemi, lecz są obywatelami nieba”.

Dlatego tak ważne jest pytanie o mój sposób życia; o mój sposób chrześcijańskiego życia. Pierwsze, co przychodzi na myśl, to czy naprawdę mój styl życia jest stylem chrześcijańskim? Czy inni mogą to zobaczyć? Czy mój sposób bycia nie przypomina bardziej stylu światowego? Papież Franciszek mówił  w październiku tego roku o subtelnym niebezpieczeństwie światowości: „To właśnie diabeł czyni powoli w naszym życiu, aby zmienić kryteria, aby doprowadzić nas do światowości. Maskuje się w naszym sposobie działania i ledwie zdajemy sobie z tego sprawę. W ten sposób ów człowiek, […], staje się złym człowiekiem, człowiekiem uciśnionym przez światowość. I tego właśnie chce diabeł: światowości”. Ojciec Święty dodał, że gdy diabeł wchodzi „tak delikatnie, grzecznie i bierze w posiadanie nasze postawy”, to nasze wartości zamiast służyć Bogu, skłaniają się ku światowości. W ten sposób stajemy się chrześcijanami letnimi, światowymi, mieszanką „ducha świata i ducha Bożego”.

Niestety, nieraz można odnieść wrażenie, że przeżywamy nasze chrześcijaństwo w instrumentalny sposób. Czy nie dzieje się tak, gdy w naszej religijności szukamy nade wszystko poczucia bezpieczeństwa; gdy modlimy się, po to, aby coś uzyskać od Pana Boga; gdy w zamian za naszą pobożność i przestrzeganie przykazań oczekujemy spokoju i Bożego błogosławieństwa, którym nie pogardzimy jeśli objawi się w pewnego rodzaju dobrobycie? Czy nie jest tak, że wygodniej nam się skupić i żyć tymi fragmentami Ewangelii, które współgrają z naszym postrzeganiem rzeczywistości, przemilczając i uciekając od tego, co w Biblii trudne, bolesne i wymagające? Czyż nie jest prawdą to, co pisał znany chrześcijański filozof XX wieku Gabriel Marcel, że: „Przesiąkamy bardziej duchem tego świata, niż duchem Chrystusowym, dokonując prób – skądinąd niemożliwej – fuzji między duchem tego świata a duchem Bożym”.

„Chrześcijanin światowy znakiem przemijalności świata? To nie może się udać” – dopowiadał inny znany współczesny filozof Jacques Maritain.

Nierzadko jesteśmy niczym Apostoł Filip: choć towarzyszymy Jezusowi, to jednak ciągle kroczymy po omacku. Jakby nie dostrzegając drogi, którą On nas prowadzi. Jakby bez nieustannego uświadamiania sobie na co dzień znaczenia naszej roli w świecie i podejmowanych wyzwań. Może właśnie dlatego, że światowość bierze nad nami górę? Że ciągle za mało wytrwale zmagamy się w sobie ze „starym człowiekiem”? Że mniej lub bardziej świadomie skłaniamy się ku rzeczom doczesnym, upatrując w nich źródła stabilizacji, bezpieczeństwa oraz znaku Bożego błogosławieństwa? W jakim stopniu jestem przywiązany do wszystkiego, co „moje”, a na ile jestem wewnętrznie wolny? To ważne pytanie, które warto sobie postawić w zadumie o wieczności. Ku wieczności o jakiej marzymy możemy iść tylko jako ludzie wolni…

Dziś Dzień Zaduszny. Kolejna okazja, jaką daje nam Bóg do refleksji nad przemijalnością ziemskiego wymiaru życia człowieka. I moją przemijalnością. Będę czytelnym znakiem niewystarczalności tego świata, jeśli sam rzeczywiście odkryję wartość w tej rzeczywistości, ku której zmierzamy, a której w duchowym wymiarze dotykamy w liturgii tych dni. Jakby to było łatwe, gdyby można zredukować tę kwestię jedynie do codziennej modlitwy, co piątkowej wstrzemięźliwości od pokarmów mięsnych i przyjmowanych co jakiś czas sakramentów świętych. Ale tak nie jest. Zostawimy po sobie dobry ślad jedynie wtedy, gdy nasza codzienność będzie przesiąknięta na wskroś duchem Chrystusa z właściwym jemu radykalizmem, a nie duchem tego świata. Będziemy skutecznie prowokowali do wznoszenia oczu ku górze, ku wieczności jedynie wtedy, gdy na co dzień będziemy przyodziewali się wewnętrznie – nie bez wysiłku – w szatę Bożego człowieka…

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Czujność to dynamiczne, wzajemne oddziaływanie serca i zmysłów

Przyjść do Jezusa

Terapeutyczny wymiar medytacji