Świętymi bądźcie...

Nie wolno nam łudzić się, że do Nieba wejdziemy ukryci w tłumie stu czterdziestu czterech tysięcy opieczętowanych, o których opowiada Apokalipsa. Do tej wspólnoty nie wchodzi się przez przypadek. Tu może być tylko ten, kto „opłukał swoje szaty i we krwi Baranka je wybielił”, kto całym życiem starał się iść drogą wierności Bogu, kto żył duchem miłości i ośmiu błogosławieństw.  Innej drogi do świętości nie ma!

Zatem: trzeba podziwiać, podpatrywać i naśladować Świętych oraz pytać samego siebie, czy jestem obecny na tej drodze, którą oni wcześniej wydeptali przynajmniej dobrą wolą oraz osądem własnego sumienia; czy staram się zakwitnąć i owocować świętością tam, gdzie mnie Bóg posadził; czy jak św. Matka Teresa z Kalkuty „przyjmuję wszystko, co Bóg daje i oddaję Mu wszystko, o co poprosi z wielkim uśmiechem”.

W ocenie świata zapewne każdemu z nas można wiele zarzucić, zarówno co do gorliwości i naśladowania Świętych, jak i co do radykalizmu postępowania drogą błogosławieństw np. brak ubóstwa i chciwość; obojętność wobec kłopotów innych osób, czy szukanie siebie i spełnienia swoich pragnień, z jednoczesnym zamykaniem się na potrzeby innych…

Czy nie dotknęła nas nigdy pokusa pójścia na skróty, złagodzenia wymagań Ewangelii, oczekiwania przywilejów i pychy, czy udawanej pobożności?

Świętość nie przekreśla doświadczenia grzechu, słabości, upadków, ale właśnie pośród nich się wykuwa, gdy staramy się je przekraczać i gdy próbujemy pomimo tych przeszkód współtworzyć piękny obraz naszego życia. Współtworzyć, bo przecież nie sami je kształtujemy, ale robimy to przy współpracy z Boża łaską.

Kto z nas nauczyłby się pokory, gdyby nie potknął się o własne słabości? Kto nauczyłby się ufnego powierzania się Bogu, gdyby nie doświadczał własnej ograniczoności?

Niezależnie od osądów i opinii „świata” i doświadczania własnej słabości warto jednak dzisiaj pomyśleć, czy wśród tych, którzy są na drodze do Nieba mam szansę znaleźć siebie, ze swoim dzisiejszym życiem, wiarą, wiernością Ewangelii?

Warto też zadać sobie pytanie: co muszę jeszcze zrobić, by tego zaszczytu znalezienia się w gronie świętych dostąpić, tak, by nie stawiać zapory Bożemu miłosierdziu, które zna nasze możliwości, starania i słabości i chce każdą i każdego z nas doprowadzić do wspólnoty zbawionych?

Łatwo nam oceniać czasem innych; ferować wyroki osądzając ich postepowanie, ich pobożność czy styl życia. Innym razem potrafimy  powiedzieć w oczy i nie tylko, czego innym naszym zdaniem brakuje.

Dzisiaj jest okazja, by pomóc narodzić się świętemu w sobie.  Warto uczynić wszystko co w naszej mocy, aby na liście do świętości nie zabrakło naszych imion.

Rozpalajmy w sobie pragnienie świętości, bo ono jest niczym azymut, wskazujący cel naszej wędrówki. Kierując się nim łatwiej trafić do nieba bez niepotrzebnego błądzenia gdzieś po drodze.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Czujność to dynamiczne, wzajemne oddziaływanie serca i zmysłów

Przyjść do Jezusa

Terapeutyczny wymiar medytacji