Objawianie i medytacja...

Trochę mnie tu nie było. Ale w końcu mamy karnawał. Nie można siedzieć ciągle przed komputerem. Niemniej na prośbę pewnej miłej osoby jestem.

Z tym karnawałem to nie do końca tak jak niektórzy myślą. Właśnie próbuję całkiem karnawałowo rozgryźć jednego z ważniejszych teologów katolickich, który wśród swoich wszechstronnych zainteresowań nie przeoczył także zagadnienia medytacji chrześcijańskiej próbując odpowiedzieć na pytanie nie tylko o sposób i treść, ale nad wszystko o jej przyczynę (punkt wyjścia) i cel (punkt dojścia). Mam na myśli niejakiego H. U. von Balthasara - nieżyjącego już szwajcarskiego teologa i duchownego, którego książki nadal pozostają wielką inspiracją do głębokich przemyśleń.Wśród ważniejszych tytułów, które wyszły spod jego ręki i które z całego serca polecam (choć to nie zawsze łatwa teologia i chyba nie zawsze nadaje się do czytania do poduszki):
Teologia misterium paschalnego, Burzenie bastionów, Chrześcijanin i lęk, Modlitwa i kontemplacja. To tylko niektóre z dziewięćdziesięciu książek jakie napisał. Dodam tylko, że bardzo je lubię, choć oczywiście czytałem jedynie nieliczne.


Do przeczytanie pierwszej z nich zachęciła mnie pewna opowieść o autorze, która jednocześnie mnie urzekła. Mianowicie  w dniu 29 maja 1988 papież Jan Paweł II ogłosił nominację kardynalską Balthasara. Tradycją, która pojawiła się od czasów papieża Pawła VI było, że nominowani do godności kardynalskiej powinni przyjąć wcześniej święcenia biskupie, jeśli w chwili nominacji nie byli biskupami. Ze względu na podeszły wiek ks. Balthasar został zwolniony przez Ojca Świętego z obowiązku przyjęcia sakry biskupiej. Warto dodać, że sam nominacji przyjąć nie chciał - odmówił wcześniej kilkakrotnie. Zgoda, którą wyraził w 1988 miała być wyrazem posłuszeństwa wobec papieża. Kiedy już zgodził się kapelusz kardynalski przyjąć, był z tego bardzo niezadowolony, uważał, że niczym sobie na niego nie zasłużył. Powiedział wtedy, że liczy na rychłą śmierć, która pozwoli mu uniknąć przyjęcia kapelusza kardynalskiego. Jak można się domyślić zmarł na dwa dni przed konsystorzem nie doczekawszy uroczystości.



Jak wspomniałem czytam a raczej medytuję nad jedną z jego książek Modlitwa i kontemplacja. Moim skromnym zdaniem dobrze współgra ona z przeżywanym obecnie okresem Bożego Narodzenia i Uroczystości Objawienia Pańskiego. Balthazar słynie z tego, że nie udziela prostych odpowiedzi a raczej zanim spróbuje ich udzielić potrafi nieźle skomplikować sprawę. Może nie do końca rozumie on medytację (przynajmniej w jej formie, choć ta dla niego wydaje się mniej ważna) jak tę, której praktykę przybliżamy sobie na tych stronach, ale nie ma wątpliwości, że jego rozważania są nieocenione dla kogoś, kto chce swoją medytację przeżywać naprawdę głęboko i zrozumieć czym ona w swej istocie jest i czemu służy.Wszystko zależy od odpowiedzi na następujące pytanie: Czy Bóg przemówił do człowieka i powiedział mu o sobie samym oraz swoim zamiarze stworzenia człowieka i świata, czy też przeciwnie — Absolut pozostaje całkowicie niedostępnym dla naszej mowy milczeniem i żadne nasze słowo Go nie dosięga?
Mam nadzieję, że będę potrafił choć w części przybliżyć sposób jego myślenia i wierzenia.



Wszystko zależy od odpowiedzi na następujące pytanie: Czy Bóg przemówił do człowieka i powiedział mu o sobie samym oraz swoim zamiarze stworzenia człowieka i świata, czy też przeciwnie — Absolut pozostaje całkowicie niedostępnym dla naszej mowy milczeniem i żadne nasze słowo Go nie dosięga?

Jeśli prawdą jest to drugie, wtedy wszystkie drogi pozostają otwarte. Więcej nawet: człowiek, w pełni świadom tego, że przemijający i zwodniczy świat nie może być prawdą, w swym dążeniu do Niewypowiadalnego musi przemierzyć aż do końca wszystkie drogi, pokonać strome ścieżki, na których pozostawia za sobą znikomość i wielość, po to, by — z pomocą heroicznej ascezy oraz przez mistyczne zatopienie — na chwilę choćby, a może nawet definitywnie, obalić więzienne mury swego nazbyt ciasnego i zamkniętego ,ja”. Wszystkie formy medytacji człowieka szukającego Najwyższego w nadziei, że Go może znajdzie „niejako po omacku” (Dz 17,27), są do siebie podobne i to tym bardziej, im radykalniej staje się ona transcendującym wszelką doczesność poszukiwaniem. Widoczne jest to wszędzie — od Dalekiego Wschodu aż po schyłkowe formy śródziemnomorskiej starożytności u Plotyna, którego drogą do mistycznej ekstazy bezowocnie próbował iść nawet młody Augustyn.

Jeśli natomiast prawdą jest, że Bóg przemówił, to wkraczamy na teren Biblii, w obszar trzech religii monoteistycznych, jako że również islam pełen jest staro- i nowotestamentowych wątków. A wówczas poprawnie rozumiana medytacja może być tylko rozważaniem słowa Bożego — o samym Bogu i świecie — oraz coraz głębszym jego przyswajaniem.

Pozostaje wtedy jedynie pytanie, gdzie to słowo Boże realizuje się w całej swej pełni, stanowiącej transcendentną jedność wszystkich szczegółowych treści. Czy było to możliwe na drodze Koranu, którą anioł Gabriel miał ukazać Prorokowi — a więc na drodze ukazanej w strofach, których pobożny muzułmanin wyuczył się na pamięć i codziennie je powtarza w adoracyjnej postawie? Czy mowa anioła może odsłonić głębię Boga? „Tego, co Boskie, nie zna nikt, tylko Duch Boży” (1 Kor 2,11). Podobne, choć nieidentyczne pytanie należy zadać w odniesieniu do Starego Testamentu; również jego Prawo zostało przekazane przez anioła (Ga 3,19; Dz 7,38), także jego pouczenia przeszły przez usta proroka („Tak mówi Pan”) w postaci rozmaitych „przepisów, wyroków, obietnic, rozporządzeń, nakazów” (Ps 119), które wierzący Izraelici nieustannie rozważali, recytowali, nad którymi medytowali — a mimo to niektóre głębokie pytania pozostały bez odpowiedzi i na płaszczyźnie Starego Testamentu musiały takimi pozostać (zob. Hiob, Kohelet). Ich rozwiązanie wymagało owego wypełnienia Przymierza Boga z ludźmi, które osiąga kres równocześnie na dwa sposoby. Po pierwsze, przemawia sam Bóg. Po drugie, mówi On jako człowiek, który rzuca światło również na egzystencjalne problemy człowieka: sens cierpienia, przemijania i śmierci oraz wartość całego ciężaru śmiertelnego życia, ukazywaną w Bogu i w zmartwychwstaniu do życia wiecznego. Pełną dynamizmu syntezę tego objawieniazawiera początek Listu do Hebrajczyków:

Wielokrotnie i na różne sposoby przemawiał niegdyś Bóg do ojców [naszych] przez proroków, a w tych ostatecznych dniach przemówił do nas przez Syna. Jego to ustanowił dziedzicem wszystkich rzeczy, przez Niego też stworzył wszechświat. Ten [Syn], który jest odblaskiem Jego chwały i odbiciem Jego istoty, podtrzymuje wszystko słowem swej potęgi, a dokonawszy oczyszczenia z grzechów, zasiadł po prawicy Majestatu na wysokościach. On o tyle stał się większy od aniołów, o ile odziedziczył dostojniejsze od nich imię (1,1—4).

Ostateczna pełnia samoobjawienia się Boga ma więc dwa wymiary: Bóg wypowiada słowo wychodzące z Jego własnej głębi, a przez to, że mówi jako człowiek, odsłania zarazem głębię człowieka. I w ten właśnie sposób jednoznacznie ukazują się wymiary chrześcijańskiej medytacji.

Możliwa jest ona tam tylko, gdzie Bóg objawia się jako człowiek — tam zatem, gdzie ten Człowiek objawia całą głębię Boga. I dlatego nie istnieje wyższy punkt wyjścia. A pełną doskonałość może ona osiągnąć jedynie tam, gdzie objawiający Człowiek, Syn Boży, Jezus Chrystus, objawia Boga jako swego Ojca: w Świętym Duchu Bożym, którego On nam rzeczywiście udziela po to, byśmy tę przenikaną tylko przez Ducha głębię Boga (por. 1 Kor 2,10) również mogli przenikać w darowanym nam Duchu Bożym.

Otóż nie otrzymaliśmy ducha świata, lecz Ducha, który jest z Boga, dla poznania dobra, jakim Bóg nas obdarzył (1 Kor 2,12).

Zatem chrześcijańska medytacja jest na wskroś trynitarna, a zarazem w pełni ludzka. W poszukiwaniu Boga nikt nie potrzebuje odrzucać osobowego i wspólnotowego wymiaru człowieczej egzystencji; przeciwnie, każdy musi, w Duchu Świętym, widzieć świat i siebie samego tak, jak widzi Bóg.



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Czujność to dynamiczne, wzajemne oddziaływanie serca i zmysłów

Przyjść do Jezusa

Terapeutyczny wymiar medytacji