Modlitwa jak skała...
Ewangelia, którą przywołują dzisiejsze czytania mszalne opowiada o tym jak pierwsi zwolennicy Chrystusa, wcześniej uczniowie Jana Chrzciciela zainteresowali się Jego osobą i jak rozpoznali w Nim oczekiwanego Mesjasza.
Nie mam wątpliwości co do tego, że każdy, kto prowadzi życie duchowe na pewnym poziomie wpisuje się w ów szereg osób mniej lub bardziej zainteresowanych Chrystusem. To czy owo zainteresowanie jest mniejsze czy większe pokazuje właśnie poziom życia duchowego, będący dla mnie najlepszym obrazem i miernikiem zażyłości z Jezusem. Ale z tej dzisiejszej Ewangelii [por. J 1,35-42] płynie jeszcze jedna ważna nauka. Jest nią uświadomienie sobie, że poznawanie Chrystusa nigdy się nie kończy. Powiedział ktoś, że poznanie Boga rodzi pychę, poznanie zaś człowieka rodzi rozpacz. Tymczasem nie mam wątpliwości, że w pychę wbijają się jedynie ci, którzy twierdzą, że poznali już wystarczająco Boga i że wiedzą czego się mogą po Nim spodziewać. Wbrew pozorom takich ludzi nie brakuje. Ale są też inni, dla których świadomość ludzkiej nędzy i słabości człowieka, najczęściej osobiście doświadczanej staje się powodem rozpaczy.
I tu właśnie pojawia się problem. Bowiem prawdziwa i głęboka relacja z Chrystusem broni zarówno przed jednym jak i drugim niebezpieczeństwem życia duchowego. Bowiem tylko poznanie Chrystusa, jakiego uczą nas Jego pierwsi uczniowie i głęboka zażyłość z Nim z jednej strony uczy właściwego spojrzenia na Boga i człowieka, z drugiej zaś skutecznie podnosi na duchu. Jezus Chrystus przyszedł bowiem na świat po to, aby objawić nam miłość Boga i Jego wspaniałomyślność, która zawsze będzie dla człowieka zaskakująca i do końca nie zgłębiona (przynajmniej na tym świecie), ale również przyszedł po to, aby nam ukazać naszą wartość i wielkość i to bez względu na słabość jakiej człowiek doświadcza. Jak wielka musi być wielkość człowieka, skoro dla jego ocalenia sam Bóg zgadza się przyjąć ludzką postać. I nie mam wątpliwości, że dzisiaj do Boga mogą przyprowadzać innych jedynie ci, którzy te prawdy sami dostrzegają i na nich opierają swoje życie. Są to bowiem ci, dla których Bóg ciągle jest Tajemnicą i Niespodzianką, którą będą pragnęli z tęsknotą zgłębiać coraz bardziej i bardziej i który zawsze będzie dla nich zaskakujący a jednocześnie będą umieli spoglądać na człowieka widząc w nim tę niezwykłą godność i wartość, której nie jest w stanie przysłonić nawet największe zło, do którego ten jest zdolny a dzięki temu nigdy nikogo nie przekreślą.
Gdy Andrzej przyprowadził do Jezusa swojego brata - Piotra, ten usłyszał od Jezusa ciekawe słowa:
Ty jesteś Szymon, syn Jana, ty będziesz nazywał się Kefas - to znaczy: Skała. Pierwsze spotkanie i Chrystus dotyka sedna, czegoś, co jest tak ważne dla Piotra i całego jego dalszego życia i powołania.
Jezus odkrywa przed Piotrem jego prawdziwą tożsamość. Otóż jedynie Chrystus, może „rodzić nas z Boga” do nowego życia. On składa w nas „nasienie Boże”, które może wydać w nas plon sprawiedliwości i miłości bliźniego. Pod warunkiem, że będziemy dbali o to złożone w nas ziarno i będziemy je rozwijać przez życie duchowe. I Tylko On „niszczy w nas dzieła diabła”, abyśmy oświeceni Jego światłem i zanurzeni w Jego łasce, owocującej w naszym życiu począwszy od naszych serc, mogli już nie grzeszyć - jak chce tego św. Jan. Jezus dokonuje tego w bardzo prosty i ludzki sposób, nawiązując z nami relację przyjaźni – rozmawia z nami, oczyszcza nasze intencje, pozwala ze sobą przebywać. Patrząc nam w oczy, objawia, kim jesteśmy – objawia nasze nasze prawdziwe imię, odkrywając przed nami prawdę o naszej tożsamości. Jak zwykł mawiać B. Pascal: Bez Chrystusa nie wiemy tak naprawdę ani czym jest nasze życie, ani nasza śmierć, ani Bóg ani nawet my sami.
To właśnie dlatego modlitwa i jej głębia, jej "jakość" jest tak ważna w naszym życiu. Ona bowiem jest tą przestrzenią przyjaźni z Jezusem od której zaczyna się nasza przemiana i zrozumienie zarówno Boga jak i nas samych. Zrozumie jednak to o czym piszę jedynie ten, kto tego doświadczył, kto traktuje modlitwę bardzo serio. Bardziej jak relację niż jako obowiązek który trzeba wypełniać by czuć się w porządku przed Bogiem i przed samym sobą.
Przyzwyczajeni jesteśmy do myślenia o modlitwie w kategoriach „moja modlitwa” i bez wątpienia każda modlitwa ma pewne cechy indywidualności, o ile staje się modlitwą, którą możemy określić mianem bardzo osobistego spotkania z Bogiem, spotkania w miłości które angażuje nie tylko nasz czas i umysł, ale także nasze serce. Owo zaangażowanie serca wydaje się mieć najbardziej istotne znaczenie dla owoców naszej modlitwy i jej wpływu na nasze życie.
Niemniej warto pamiętać też o tym, że osobista modlitwa każdej i każdego z nas jest zaproszeniem do włączenia w odwieczną modlitwę Jezusa Chrystusa. Jest to ten wymiar, który czyni naszą modlitwę, modlitwę każdego wierzącego, modlitwę Kościoła naprawdę skuteczną.
A to spojrzenie na modlitwę, jako na rzeczywistość, która nigdy nie była i nie będzie już tylko moja, skoro jest włączona w nurt modlitwy Jezusowej chroni nas przed egoistycznym patrzeniem na rzeczywistość naszego życia duchowego. W rzeczywistości bowiem moje życie duchowe (nawet gdy mówimy o modlitwie, która jest realizowana za drzwiami naszej izdebki) tak jak i moja wiara nigdy nie jest sprawą prywatną. Nigdy nie jest tylko moja. Jesteśmy zaproszeni – jak naucza ojciec John Main – by uczyć się spoglądać oczami Chrystusa i kochać sercem Chrystusa, a aby odpowiedzieć na to wezwanie musimy wyjść poza swój egoizm. Zadaniem dobrej modlitwy jest uczenie człowieka otwartości w miłości zaczynając od otwartości na działanie samego Ducha Bożego w nas, przez otwartość na samych siebie, która wyrasta z doświadczenia i dotknięcie Bożą miłością a skończywszy na otwartości na drugiego.
Jednym z doświadczeń, które uczą nas takiej otwartości jest medytacja, która zapraszając nas do wytrwałego trwania w bezruchu (zarówno postawy jak i myśli), do trwania w milczeniu uczy nas odrywania się od ciągłego myślenia o sobie tak dominującego w naszym codziennym życiu. A to ma decydujące znaczenie w wyzwalaniu nas z postawy egoizmu. Musimy być – jak naucza o. John Main – otwarci na Ojca poprzez Jezusa by poprzez modlitwę stawać się jak oko, które widzi, ale jest to patrzenie, które wynika z włączenia się w sposób patrzenia samego Boga, sposób patrzenia Jezusa.
Powtarzanie słowa, które w doświadczeniu medytacji jest narzędziem odwrócenia naszej uwagi od naszego „ego” które chciałoby ją skupić na samym sobie pozwala nam widzieć szerzej i głębiej, uwalniając nas od naszych trosk i myśli po to by umieć dostrzec także potrzeby innych.
Komentarze
Prześlij komentarz