Mistrz Eckhart i medytacja



Nie jest tajemnicą, bo wspominałem już o tym na tym blogu, że jednym z moich ulubionych myślicieli jest średniowieczny dominikański mnich zwany Mistrzem Eckhartem. Jego myśli bowiem są dla mnie nieustannie źródłem, które zmusza umysł do wyrywania się z utartych ścieżek myślenia i stereotypów do prawdziwej wolności. Pisząc to mam na myśli również to, że wiele mu zawdzięczam także w dziedzinach, z którymi dane mi było się związać przy okazji mojej pracy. Mam na myśli religioznawstwo, gdyż Mistrz Eckhart jest doskonałym przykładem człowieka budującego swoim sposobem myślenia pomost zrozumienia pomiędzy przedstawicielami rożnych religii takich jak chociażby chrześcijaństwo a buddyzm czy taoizm, będących  przyczynkiem nie do wyrzekania się swojej własnej tożsamości czy do jakiegoś synkretyzm. Lecz do dialogu i otwartości na drugiego człowieka w jego często innym, bo uwarunkowanym kulturowo sposobie myślenia.  Zresztą swojego patrona widzą w nim także protestanci, teiści, ateiści czy panteiści, co jeszcze bardziej podkreśla niezwykłość jego myśli. Można by pokusić się o ocenę, że swoim myśleniem mocno wyprzedzał współczesne mu czasy, przez co nierzadko był nie rozumiany przez swoich. Wystarczy wspomnieć, że pod koniec swojego życia przez swoich przełożonych został zmuszony do milczenia i że cieniem na jego twórczości położyło się oskarżenie go o herezję. Jego postać przypomina mi po troszę innego mistyka i myśliciela – św. Jana od Krzyża, także odrzuconego przez swoich i pod koniec życia podobnie jak Eckhart –  zapomnianego.


Na szczęście przetrwał dzięki jego wiernym uczniom i odnalazł rekompensatę w pracach późniejszych filozofów, takich jak Hegel, Schelling, Schopenhauer, Heideger czy Jaspers, którzy odkrywając jego myśli, uznali je za fundament europejskiego ducha.

Dzieląc się fenomenem jego myśli pozwolę sobie przywołać pewną opowieść z życia Mistrza Eckharta, będącą jak sądzę także dobrym komentarzem do doświadczenia medytacji.

Podczas jednej ze swych licznych podróży Mistrz Eckhart spotyka rycerza, który przysiadłszy na kamieniu spogląda przed siebie.
- Czemu tak siedzisz i patrzysz mój synu? – pyta Mistrz Eckhart
- Rozmyślam – odpowiada rycerz.
- To dobrze. A nad czym?
- Myślę nad tym, jak powinno się tu na świecie żyć.
- Cudownie! – woła mistrz. I jak?
- Co jak? – pyta rycerz.
- Jak twoja konkluzja?
- Żadna. Jestem bezradny. – odpowiada rycerz.
- Ooo, to jeszcze lepiej. – uśmiecha się Mistrz. A wiesz może dlaczego?
- Jasne – mówi rycerz. Nie umiem pogodzić trzech rzeczy. Pierwszą jest bogactwo. Oczywiście chcę być bogaty. Chcę mieć świetnego konia, ładny zamek, piękny i wielki las przy zamku, łąki, rzeki, góry, jeziora, wioskę i ludzi, którzy do mnie należą i skwar, na którym moi ludzie tańczą i śpiewają z radości. I tysiącletnią lipę.
- A gdy to wszystko posiądziesz? – pyta Mistrz
- Nie w tym rzecz. Jak w tych ciężkich czasach miałbym zacząć zdobywać taki majątek? Czy mam go innym odebrać, czy mam rabować, mordować, dręczyć ludzi i wyzyskiwać ich, jak czyni to wielu innych?
- Dlaczego by nie?
- Albowiem chcę jeszcze drugiej rzeczy: honoru – kontynuuje rycerz. Ludzie powinni wymawiać moje imię z szacunkiem. Powinni mówić: równy z niego facet, do tego jeszcze prawdziwy człowiek, gdyby wszyscy byli tacy jak on, świat byłby uporządkowany. Gdziekolwiek bym się nie pojawił, ludzie powinni mnie miłować.
- Ooo, do stu piorunów! – krzyknął Mistrz Eckhart.
- Tak! I jak mam się przy tym wzbogacić? – pyta zafrapowany rycerz. Nawet jeśli bym się czegoś dorobił, będą mi zazdrościć, starać się mi zaszkodzić, będą mnie oczerniać. A gdybym chciał bronić własnej skóry, przestanę być znowuż lubiany.
- No cóż – rzecze Mistrz Eckhart przechadzając się.
- I jeszcze sprawa trzecia: miłość Boga – dodaje rycerz.
Mistrza zatkało:
- Nawet to?
- Co znaczy nawet to? – pyta rycerz. Nie nawet, lecz przede wszystkim. Chcę żeby Bóg mnie wspierał, żeby przyjął mnie do swego wiecznego raju, gdy kiedyś to wszystko tutaj dobiegnie końca, żeby pomagał mi w moich zmaganiach, bym zawsze zwyciężał.
- I oczywiście nie dajesz sobie z tym wszystkim rady? – pyta Mistrz z przekąsem.
- Oczywiście, że nie – odpowiada rycerz. Nie ma wszak pokoju na świecie, każdy walczy z każdym i nie ma nikogo, komu zależałoby na sprawiedliwości.
Mistrz Eckhart potrząsnął głową i rzekł:
- Ani chybi ku zagładzie musi zmierzać świat, skoro wszyscy myślą tak jak ty.
Rycerz drgnął.
- Jeśli każdy będzie się starał wydrzeć ze świata możliwie jak najwięcej – kontynuował Mistrz – to dużo z niego nie pozostanie. Wzbogacić będziesz się mógł jedynie kosztem innych. Skąd zatem miałby się wziąć pokój? I skąd sprawiedliwość, jak każdy pragnie nosić wielkie imię kosztem innych, obnosić się, afiszować? I jakby jeszcze tego było mało, pragnie zawłaszczyć dla siebie Boga. Gdyby wszyscy tak czynili!…
- Ale przecież wszyscy tak czynią! – odparował rycerz.
- Właśnie! – rzecze mistrz Eckhart i odchodzi.
Gdy jednak po pewnym czasie powraca widzi rycerza nadal siedzącego na kamieniu.
- I co? – rzecze Mistrz Eckhart
- Przemyślałem twoje słowa – odpowiada rycerz. Niektóre wprawdzie obco dla mnie brzmiały, lecz chyba muszę przyznać ci rację.
- Wcale mi na tym nie zależy – odpowiada Mistrz.
- Niektóre zaś – ciągnął dalej rycerz – wydały mi się znane. Niektóre z owych wątpliwości i pytań mnie również zaprzątały już głowę. Zapomniałeś mi jednak powiedzieć, co mam czynić?
- Nic! – rzecze Mistrz Eckhart. Absolutnie nic nie masz czynić i absolutnie niczego nie masz chcieć. Siedzieć na słońcu i nie pytać, czy jest twoje. Spoglądać z radością na łąki, rzeki, jeziora i góry i nie chcieć ich posiadać. Radować się ludźmi i nie chcieć wiedzieć, czy i co o tobie mówią. Im mniej od nich oczekujesz, tym bardziej jesteś wolny. A Bóg? Jego zostaw najlepiej w spokoju! Wtedy będzie twój. Ze wszystkim się pogódź: z ziemią, z niebem, może nawet z piekłem; z życiem, ze śmiercią, jeśli potrafisz to sobie wyobrazić, to nawet z wieczną nicością. Niczego nie chcieć, to jest to! Kto tak wiele pragnie jak ty, już jest zgubiony.

Mistrz Eckhart co jakiś czas wracał myślami do owego spotkania. Co pewien czas widział przed sobą obraz rycerza, jakby swój pierwowzór. Zadziwiający człowiek – myślał o nim. Rozmyślał, marzył, układał wiersze, śpiewał. Siedział na kamieniu, po środku krajobrazu i myślał. W herbie miał ptaka, i choć jeszcze w klatce, to jednak ptaka…


Przywołuję tę opowieść, gdyż jest ona doskonałym tłem do rozważań o modlitwie, zwłaszcza o medytacji.  „Nic nie robić. Siedzieć w słońcu i nie pytać czy jest twoje”. No właśnie. Podstawą modlitwy jest przede wszystkim bycie. Nie mniej ważna jest jednak nasza wewnętrzna postawa. Mistrz Eckhart doskonale wyraża ją słowami: „Niczego nie chcieć, to jest to!” Komuś wydać może się to dziwne, lecz dobra modlitwa wymaga od nas swego rodzaju ubóstwa, które wyraża się rezygnacją z oczekiwań czy wyobrażeń tego, co jest jej owocem. Jeśli bowiem nie potrafimy się wyzbyć tych oczekiwań, to bardzo szybko przyjdzie rozczarowanie i zawód, że nie ziściło się to, co zgodnie z moim oczekiwaniem czy wyobrażeniem powinno być owocem modlitwy. Znam wiele osób, które odrzuciły modlitwę właśnie dlatego, że nie spełniła ich oczekiwań. Pan Bóg – ujmując to słowami rycerza – nie chciał pomagać w zmaganiach i nie chciał, żeby stanęło na tym, co sobie wymyślili.
Jeśli jednak zgodzę się na to, żeby niczego nie oczekiwać, wówczas wszystko, czego doświadczę i co stanie się owocem modlitwy będzie dla mnie darem, który przyjmę z wdzięcznością, lecz nigdy nie stracę poczucia właśnie tego, że to dar. Łaska i nic więcej. Nie jest on owocem mojej zasługi, wierności, czy wytrwałości. Jest jedynie darem bezinteresownej miłości Boga. Jedyne, co mogę zrobić, to stanąć przed Nim z pustymi rękoma. Im bardziej są puste, tym bardziej Bóg będzie mógł je napełnić. A im bardziej próbuję nimi coś uchwycić, nie ważne czy dotyczy to wartości materialnych czy duchowych, o tyle mniej w nich pozostaje miejsca na to, by Bóg coś w nie włożył.
”Im mniej od nich oczekujesz, tym bardziej jesteś wolny. Niczego nie chcieć, to jest to! Kto tak wiele pragnie jak ty, już jest zgubiony” – mówi Mistrz Eckhart. To doskonałe wprowadzenie do medytacji – modlitwy, która właśnie uczy nas swoim stylem ubóstwa, ogołocenia i zgody na to, co Pan Bóg chce nam dać i gdzie chce nas doprowadzić a nie realizacji tego, co sami sobie wymyślimy.
I jeszcze jedno. Każdy z nas ma w swoim herbie ptaka, który jest symbolem wolności, do której zostaliśmy powołani. A to czy jest on jeszcze w klatce czy też zdołał się już z niej wyrwać zależy do nas…

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Przyjść do Jezusa

Czujność to dynamiczne, wzajemne oddziaływanie serca i zmysłów

Terapeutyczny wymiar medytacji