Wiara - otwarcie drzwi, do których puka Bóg

Ciekawą definicję wiary znalazłem w Encyklopedii Powszechnej:

"...postawa psychologiczna wyznawców danej religii, polegająca na przeświadczeniu o prawdziwości jej twierdzeń, mimo ich niesprawdzalności; jest to także zespół tez głoszonych przez daną religię...".
 

Nauka jak to nauka, ujmuje wszystko w dosyć lapidarny i racjonalny sposób, szkoda jednak, że definicja ta nie wspomina o doświadczeniu, które w przeżywaniu naszej wiary wydaje się zasadniczą kwestią. Doświadczenie bowiem jest tym, bez czego wiara - przynajmniej dla mnie - pozostaje jedynie pewnym rodzajem ideologii. I może to także jest powodem odchodzenia wielu osób od wiary, bo skoro to jedynie zespół przekonań, to przecież przekonania można zmieniać i nie ma w tym niczego dziwnego. Z wiarą, jako doświadczeniem już nie jest tak łatwo, gdyż zakłada ona nawiązanie relacji, zaś zerwanie relacji to już coś zupełnie innego niż zmiana poglądów.

Obserwując z boku dzisiejsze społeczeństwa (zwłaszcza europejskie, gdzie tak wielką wagę przykłada się do zepchnięcia kwestii wiary do sfery prywatnej) trudno jest jednoznacznie określić jakie miejsce w życiu każdego z nas odgrywa wiara. Oczywiście wiara nie musi dotyczyć jedynie kwestii religijnych. Może to być wiara w pieniądz i jego siłę, w siebie i swoją samowystarczalność. Dzisiaj taka wiara wydaje się znajdować więcej uznania w sferze publicznej. Tylko Pan Bóg i zasady, które On nam podpowiada wydają się być zagrożeniem dla tej sfery.

Warunki w jakich żyjemy zmuszają do ciągłej pogoni za pieniądzem, z domu do pracy, z pracy do domu w tak zwanym międzyczasie znajdujemy chwilkę aby zastanowić się czy istnieje jeszcze jakiś sposób lub możliwość "dorobienia po godzinach". Wszystko jeszcze się kręci, kiedy starcza na zapłacenie czynszu, opłacenie rachunków, rat, kupno nowego ubrania i różnych drobiazgów - kłopot zaczyna się dopiero wtedy, gdy pieniędzy zaczyna brakować. Wtedy nagle ginie gdzieś nasza pewność siebie, pewność jutra i nasza wiara w samych siebie i naszą samowystarczalność.

Nie tak dawno przechadzając się ulicą Miodową w stronę kurii spotkałem mojego dawnego kolegę ze szkoły. Stał w gronie osób, które oczekują każdego dnia w kolejce po posiłek przed kościołem oo. Kapucynów. Zobaczył mnie. Poznał. Nieco zdziwił, bo szedłem w koloratce, a nie miał pojęcia, że zostałem księdzem. Nie widzieliśmy się już bowiem ponad dwadzieścia lat. Usiedliśmy, żeby porozmawiać. Uderzyło mnie to, co powiedział. Dopóki nie upadł dopóty nie miał za bardzo czasu pomyśleć o Panu Bogu. Miał kiedyś dom, rodzinę, dobrą pracę. I oczywiście jak wielu innych nie za dużo czasu, żeby myśleć o czymkolwiek innym niż o pracy, bo choć dobrze płacili mieli także adekwatne wymagania. Nie miał jednak siły dźwigać zbyt dużych wymagań, pretensji żony, że zbyt mało czasu poświęca rodzinie (choć przynosił dużo pieniędzy), rosnących oczekiwań szefa. Żeby uciszyć stres i wyrzuty sumienia sięgnął po alkohol. Raz. Potem drugi. I nawet się nie obejrzał jak został na ulicy. Niektóre rzeczy pamięta dosłownie jak mgłę, tyle tylko, że alkoholową. 
Dzisiaj wychodzi powoli na prostą, choć jeszcze długa droga. Trochę działa w fundacji przeciwdziałania alkoholizmowi. Spotyka tam wielu ludzi wierzących. Niestety bardziej wierzą w siebie, w pieniądze, w znajomości. I nie chcą mu uwierzyć, że to złudna wiara. On też miał wielu znajomych. Nawet dobrze sytuowanych, wiele mogących. Dzisiaj się do niego nie przyznają.

Odwołując się do powyższej definicji wiary, jako pewnej postawy psychicznej, wydaje mi się, a właściwie mogę z pełnym przekonaniem stwierdzić, że ludzie są dzisiaj bardzo słabi psychicznie, łatwo ulegają depresji, łatwo się załamują i giną stłamszeni przez problemy i tępo życia jakie narzuca nam otoczenie. Kiedy jest źle - zaczynamy zadawać sobie pytania o sens życia, istnienia, odzywa się w nas chęć odnalezienia cudownego środka i recepty na lepsze życie - szukamy, czasami odnajdujemy a czasami błądzimy i kiedy na nowo zatrzymujemy się i zastanawiamy co dalej? Nagle okazuje się, że jesteśmy jeszcze bardziej pokaleczeni niż na początku naszej wędrówki. Szkoda tylko, że te pytania często przychodzą tak późno. Chciałoby się przywołać porzekadło: "Mądry Polak po szkodzie". Oczywiście nie podważam wagi doświadczenia ani w kwestii dorastania do dojrzałości ludzkiej ani w na płaszczyźnie wiary. Lecz pewnych doświadczeń nie da się już wymazać z naszego życia. Owszem mogą nam posłużyć jako przestroga, jako życiowa mądrość. Ale zawsze będą już miały wpływ na nasze życie, nasze wybory, nasz sposób patrzenia.

Z okien księgarni krzyczą do nas setki tytułów o tym jak zrobić karierę w tydzień, jak postawić kilka kroków i osiągnąć życiowy sukces - autorzy tych pozycji przekonują nas, że nie ma rzeczy niemożliwych do osiągnięcia a rady, które prezentują są gwarantem powodzenia i nadania naszemu życiu właściwego sensu i wartości. Ludzie czytając takie rzeczy - wierzą im, przez co wokół wytwarza się cały zestaw fałszywych wartości którym oddajemy cześć. To takie bożki współczesnego świata. Nie nowe, bo już święty Paweł o nich pisał m. in. w Pierwszym Liście do Koryntian, ale i w innych miejscach także.

Zupełnie źle zaczyna się dziać, gdy owe "bożki" nie działają w naszym przypadku, zaczynamy zastanawiać się co jest nie tak, czy wina leży po naszej stronie czy?

Co w takim momencie zazwyczaj robimy? Dobrze byłoby, żebyśmy przypomnieli sobie, że kiedyś mówiono nam o Kimś takim jak Bóg, który wysłuchuje każdego, do którego wszyscy mogą przynieść swoje utrapienia i problemy prosząc o pomoc. Nazywa się to nawróceniem. Może Bóg nie obiecuje łatwych sukcesów, ale gwarancję prawdziwego szczęścia: Błogosławieni jesteście... [ Łk 6,20 nn] Oczywiście to szczęście, którego przyczyny i wizje rozmijają się zazwyczaj z pojęciem szczęścia w ujęciu świata, ale przynajmniej jest prawdziwe i nieprzemijające.

Niestety zazwyczaj tak nie myślimy. Lecz jak w starożytności na miejsce bożków, które się nie sprawdziły szukamy sobie innych, z nadzieją, że te nas nie zwiodą. Przecież jest ich dzisiaj tak wiele. I całe biada (przywołane zaledwie przedwczoraj w Ewangelii przez Jezusa) polega na tym, że kolekcjonują je także ludzi, którzy mówią o sobie, że są ludźmi wierzącymi. Dlatego ostatnio, jeśli ktoś mówi mi, że wierzy, ja pytam: W co? Czasem rozmówcy wydają się zaskoczeni tym pytaniem. Ale może zdarzy się tak, że to pytanie pobudzi do refleksji i do zobaczenia, jak niewiele nasze codzienne wybory mają wspólnego z prawdziwą wiarą w Boga.

W rzeczywistości tak wiele osób wciąż nie bardzo rozumie i nie zastanawia się nad ty, co oznacza prawdziwa wiara, na czym ona polega, czym się objawia i jak powinna wyglądać. Zresztą sądzę, że prawdziwa wiara wymusza na nas ciągłe zadawanie sobie tego pytania, skoro jest drogą, poszukiwaniem...

Na jednym z blogów - jakich dzisiaj wiele i z których całkiem sporo dotyczy spraw wiary i życia duchowego - znalazłem taki wpis: Nigdy nie wątpiłam w to, że Bóg istnieje, ale do momentu kiedy nie oddałam Mu swojego życia. Dla mnie był Kimś bardzo odległym i prawie nierealnym. Pojawiał się w mojej głowie w chwilach zwątpienia, rozterki i w momentach kiedy sama siebie pytałam co dalej. Był jak dobry wujek, który zabiera na ciastko kiedy jest źle, ociera chusteczką zapłakane oczy i rozumie lepiej niż wszyscy wokół. Przychodziły chwile kiedy wiara w to, że jest Ktoś kto kocha mnie - mimo wszystko a nie tylko dzięki czemuś - dodawały mi siły i sprawiały, że wewnątrz czułam wprost niebiański spokój i pewność, że nie jestem pozostawiona sama sobie, ale przy mnie jest Bóg.

Jedynie w Bogu jest spokój znajduje dusza moja,
Bo w Nim pokładam nadzieję moją!
Tylko On jest opoką moją i zbawieniem moim,
Twierdzą moją, przeto się nie zachwieje.
W Bogu zbawienie moje i chwała moja;
Skała mocy mojej, ucieczka moja jest w Bogu.[Ps. 62,6-8]


Oczywiście każdy z nas pojęcie wiary zdefiniowałby inaczej. I tak powinno być. Bo choć ma ono cechy wspólne dla wszystkich wierzących, to jednak nacechowane jest także bardzo indywidualnym rysem, na który w pływ ma nasza osobowość, doświadczenia, wychowanie, kultura i otoczenie w którym żyje oraz bardzo osobistej relacji jaką ma z Bogiem.

Ciekawym zjawiskiem psychologicznym jest jednak fakt, że mając problemy i doświadczając kłopotów każdy zazwyczaj przypomina sobie o Bogu i do Niego przynosi swoje modlitwy i prośby. Kiedy jest nam źle, kiedy czujemy się osaczeni, zatrwożeni, samotni; zwracamy się właśnie do Niego, bardziej Go szukamy i oczekujemy, że odpowie na nasze wołanie. Spotykam się nierzadko z prośbą padającą z usty ludzi, którzy naprawdę z wiarą nie mają wiele wspólnego, a którzy gdy jest naprawdę źle proszą o modlitwę. Inna sprawa czy ewentualne rozwiązanie trudnej sprawy potrafią potem odnieść do Boga. Niestety zazwyczaj równie szybko o Nim zapominają, jak wcześniej sobie o Nim przypomnieli.

Nagle gdzieś w naszej świadomości zapala się "zielone światełko", które otwiera nam oczy na Bożą potęgę, na Boże działanie, nagle uświadamiamy sobie, że szukamy Boga ze względu na to Kim jest, co robi, co sobą reprezentuje. Wierzymy bowiem i wiemy, że On nas wysłucha, że nie pogardzi, czujemy się w Jego towarzystwie bezpieczni, Jemu możemy w pełni zaufać.

Oczywiście nie jestem pesymistą. Proroctwa wielu filozofów i socjologów wieszczących w XX wieku rychłą śmierć Boga i religii się nie spełniły. Wydawałoby się, że w dobie dzisiejszej techniki i pogoni za pieniądzem - ludzie zapomną o Bogu - ale na szczęście tak nie jest. Dowodem na to są setki świadectw ludzi, których Boże dotknięcie przemieniło na zawsze, którzy szukali sensu dla swojego życia i znaleźli go w Bogu i głębokiej wierze. Nie mało w tym gronie ludzi nauki, świata biznesu, polityki. I to buduje.

Są też wśród nas tacy, którzy w poszukiwaniu własnej drogi i odpowiedzi na setki pytań trafili do grup obiecujących łatwe i szybkie zbawienie, proste odpowiedzi i raj na ziemi. Wciąż problemem są dzisiaj takie grupy które tak naprawdę z Bogiem nie mają nic wspólnego. I jest ich dzisiaj wciąż nie mało. Co więcej trafiają do nich nie ludzie mało wykształceni, lecz raczej tacy, którzy zmęczeni poszukiwaniami, są spragnieni głębokich przeżyć, duchowych, czy też pewnej elitarności i magii, jaką dają zamknięte grupy, fałszywe nauki czy filozoficzne dogmaty prowadzące ostatecznie donikąd. A co do magii, to jak już wspominałem na tym blogu zadziwia mnie ilość naiwnych ludzi masowo zdążających po porady do różnego rodzaju wróżbitów. Nie wiem czy starożytny Rzym mógłby ilością osób parających się tym fachem konkurować z nami. Niestety to także nie rzadki proceder, z jakim się spotykam w konfesjonale.

W pierwszym liście św. Pawła do Tymoteusza napisano: "...a Duch wyraźnie mówi, że w późniejszych czasach odstąpią niektórzy od wiary i przystaną do duchów zwodniczych i będą słuchać nauk szatańskich" [1 Tym 4,1 ].

Dlatego też, tak ważne jest dzisiaj to co napisał Jan w Apokalipsie 3:20 "Oto stoję u drzwi i kołaczę, Jeśli kto usłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego".

Dzisiaj nie da się już wymówić, że nie słyszałem tego pukania. Jeśli człowiek go nie słyszy, to jedynie z tego powodu, że sam zatkał sobie uszy i nie chce go usłyszeć.

Każdy z nas dostał od Pana wolną wolę, możliwość dokonywania wyborów. Każdy z nas sam dzierży klucz do drzwi własnego serca i sam decyduje o tym, przed kim je otworzy. Lecz jeśli je otwiera, to musi także liczyć się z konsekwencjami tego, co lub koga zaprasza do środka.

 *     *     *     *     *     *     *
 A skoro już o drzwiach mowa, to załączam obiecany skecz kabaretu Moralnego Niepokoju, o którym rozmawialiśmy po ostatnim spotkaniu medytacyjnym, ze szczególną dedykacją dla Moniki, która stoi przed decyzją o zakupie drzwi:-) 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Prawdziwe "ja" - dar od Boga

Zdrada

Przyjść do Jezusa