Abym przejrzał
Ewangelia przywołuje dzisiaj spotkanie Jezusa z niewidomym z Jerycha. To jedno z tych najbardziej niezwykłych spotkań, jakie znajdujemy na kartach Ewangelii i nie tylko ze względu na niesamowite skutki tego spotkania. [Łk 18, 35-43]
Chciałbym jednak zatrzymać się przy postawie owego niewidomego (w innym miejscu Pismo Święte podaje jego imię: Bartymeusz), którego postawa jest tak bardzo wzorcowa dla doświadczenia modlitwy, zwłaszcza modlitwy kontemplacyjnej a więc i dla medytacji.
Pierwsza z kwestii, które wymagają dostrzeżenia w postawie owego niewidomego z Jerycha, to fakt, że dążył on do spotkania z Jezusem pomimo przeciwności. Były one różne (jego ułomność, tłum przez który trudno się przecisnąć zwłaszcza ślepcowi, czy ci, którzy próbowali mu w tym przeszkodzić uciszając go), ale nie o rodzaj przeszkody tutaj chodzi, lecz o to, że pomimo ich natłoku on nie rezygnował. Życie duchowe, to droga dla wytrwałych, dla tych, którzy się łatwo nie zniechęcają. Inaczej nie da się zajść w tej materii za daleko. Myślę tutaj także o przeszkodach natury duchowej: modle się i nic, żadnych owoców, żadnej radości, tylko oschłość - jakże często słyszę takie słowa skargi czy w praktyce towarzyszenia duchowego, czy w konfesjonale. I jaka jest najczęstsza reakcja? Rezygnacja! A co kiedy weźmiemy na tapetę jeszcze inne trudności natury zewnętrznej, czy wolitywnej, które także potrafią mocno dawać się we znaki. Lubie czasem dla rozładowania napięcia (bo bywa tak, że osoba doświadczająca trudności bardo się nimi frustruje, myśląc że to może z nią coś nie tak i zapominając, że są one normalnym elementem duchowego rozwoju) przywołać pewne porównanie wzięte z życia: Spójrzmy na dziecko, które uczy się chodzić i które stawia pierwszy krok, po czym przewraca się, znowu krok i leży i kolejny krok i znów pada. I wyobraźmy sobie, że taki malec próbuje zrobić pierwsze kroki, przewraca się kilka razy, po czym oznajmia rodzicom: "mamo, tato, nie będę chodził, bo mi się nie udaje!". Czy nie tak jest z nami na płaszczyźnie życia duchowego?
Dlatego ów niewidomy z Jerycha jest dla nas doskonałym przykładem znoszenia trudności, łamania barier, które wydają się przerastać nasze ograniczenia. Tacy ludzi nas zawstydzają po dziś dzień. Wystarczy przywołać chociażby znana już dzisiaj postać Nicka Vujicica - chłopca, który urodził się bez rak i nóg...
Druga kwestia, przy której warto się zatrzymać kontemplując obraz tej Ewangelii to jego motywacja do spotkania z Jezusem. Pierwszą z nich bez wątpienia była chęć zmiany jego położenia. Nie łatwego w obiektywnej ocenia a w Palestynie tamtych czasów sytuacja niewidomych była naprawdę bardzo zła, również z punktu widzenia wiary, gdyż w społecznym przeświadczeniu ten człowiek zasłużył na taką sytuację, gdyż kalectwo było dla ówczesnych Żydów karą za jakiś grzech. To dlatego uczniowie Jezusa patrząc na niewidomego pytają Jezusa: "Rabbi, kto zgrzeszył, że się urodził niewidomym - on czy jego rodzice?" [J 9,2]
A jednak ów niewidomy jest zdeterminowany do zmiany swojego położenia. Jak często jest z nami tak, że znajdując się w jakiejś sytuacji jesteśmy obrażeni na cały świat i na Pana Boga i wolimy się poużalać nad sobą niż podjąć wysiłek. Bohater z dzisiejszej Ewangelii podejmuje się wręcz niemożliwego po ludzku zadania. Nie wiem, jaka była jego wiara, ale jeśli był Żydem dla niego także musiało być oczywiste, że sytuacja w jakiej się znalazł nie była przypadkowa, a więc zapewne myślał podobnie jak inni: "Bóg tak chciał". Jaki więc sens ma zwracanie się do tego, który przychodzi w imieniu Boga, aby odmienił sytuację na którą zgodnie z jego i powszechnym przekonaniem sobie zasłużył? A jednak pomimo to on odważa się zaryzykować...
Kolejna kwestia, której możemy się uczyć od tego niewidomego, to fakt, że musiał już coś wiedzieć o Jezusie. Woła do niego bowiem nie tylko po imienia, ale też powołując się na ród (pokolenie) z którego Jezus się wywodzi. To co wie na temat przechodzącego Nauczyciela jeszcze bardziej umacnia jego motywację. Dla mnie zaś to najlepszy dowód na to, że nasze osobiste zgłębianie wiedzy na temat Jezusa, do którego przychodzimy na modlitwie jest warunkiem sine qua non owocności naszego z Nim spotkania. mam na myśli zarówno zgłębianie wiedzy poprzez Słowo Boże - mogące nam najwięcej o Nim powiedzieć, jak i dobrą lekturę duchową.
I wreszcie ostatni akord tego spotkania, który wymaga zatrzymania się nad nim. Wiara i upór tego człowieka sprawiły, że jego największe pragnienie spełniły się. Nie trudno się domyślić, że pierwszym obrazem jaki ujrzał ów niewidomy po uzdrowieniu była twarz Jezusa. To dzięki spotkaniu tego Człowieka, życie naszego bohatera zmieniło się zarówno zewnętrznie (przejrzał) jak i wewnętrznie ("szedł za Jezusem wielbiąc Boga").
I myślę, że to jest także piękny obraz modlitwy kontemplacyjnej (w tym medytacji). Modlitwa kontemplacyjna to bowiem nic innego niż spoglądanie w twarz Jezusa. "ja patrzę na Niego, On patrzy na mnie i to nam wystarczy" - że pozwolę sobie przywołać fragment pewnej znanej opowieści z życia Ojców Kościoła.
To właśnie to zapatrzenie z miłością w oblicze Jezusa staje się źródłem naszej wewnętrznej przemiany. I nie chodzi wcale o to, aby sobie Go wyobrażać, albo o to czy coś w tym momencie akurat czujemy czy nie. Miłość jest aktem woli, pragnieniem trwania przy ukochanym, bez względu na stan ducha w jakim się aktualnie znajduję, czy mi jest dobrze czy źle. Tylko taka wytrwałość przynosi efekty i sprawia, że ów obraz Chrystusa na którego patrzę zostaje wyryty w moim sercu i staje się wzorem, do którego każdego dnia staram się coraz bardziej upodabniać.
Bóg jest światłością i jeśli nie ma Go w twoim życiu, jesteś jak ten ślepiec. Jezus pragnie naszego uzdrowienia. Chce abyśmy zdrowymi oczyma i zdrowym sercem wpatrywali się w Niego, bo tylko to sprawi, że będziemy zdrowym spojrzeniem i zdrowym sercem spoglądali na świat i potrafili uwielbiać Go we wszystkim. Nawet w trudnościach, które są miejscem Jego działania.
Komentarze
Prześlij komentarz