Mniej technika, bardziej łaska
Nauka medytowania nie oznacza przyswojenie sobie sztucznej techniki, by w niezawodny sposób wywołać pewien oczekiwany stan, kiedy mamy na to ochotę. Przeciwnie takie postępowanie stało by się wynikiem pewnej przemocy wobec siebie i byłoby nieautentyczne. Owszem pewne elementy, o których mówimy (nazwijmy je techniczne: jak postawa ciała, oddech) mają znaczenie pomocnicze w osiągnięciu stanu wewnętrznego wyciszenia i skupienie, jaki jest właściwy dla medytacji, ale nigdy nie są pierwszorzędne. Medytacja jest bowiem przede wszystkim doświadczeniem duchowym, a jako takie jest przede wszystkim owocem działania w nas łaski, naszej otwartości na nią i zdolności jej przyjęcia jako daru a nie sposobem jej wymuszania poprzez techniczne zabiegi. Bóg zaś udziela nam swojej łaski wedle swojej własnej woli i decyzji. Aby jednak łaska mogła zostać przez nas przyjęta (albo jak kto woli mogła być nam udzielona) i w nas zaowocować wymagane są także pewne cechy naszej postawy: po pierwsze gotowość do jej przyjęcia, dalej pokora, wreszcie czujność i wrażliwość na przejawy jej działania na końcu zaś pewna elastyczność (jak określa to Merton), która polega na tym, że to my dostosowujemy się do działania łaski a nie odwrotnie, czyli że pozwalamy się jej prowadzić i kształtować a nie chcemy jej działania naginać do naszych pragnień czy wyobrażeń.
Zatem uczyć się medytacji znaczy stopniowo uwalniać się od notorycznej zatwardziałości serca oraz ociężałości naszego umysłu, spowodowanej arogancją i nieakceptowaniem rzeczywistości lub opieraniem się konkretnym wymaganiom woli Bożej i działaniu Jego łaski. Bywa czasem tak, że doświadczenie wejścia w medytację ujawnia pewną oziębłość naszego serca, które nie pozwala na wejście w to szczególne doświadczenie modlitwy. Jest to jednak doświadczenie, które pozwala nam sobie uświadomić nasz niedostatek i bezradność i jako takie prowadzić właśnie do jeszcze większej otwartości na działanie łaski Bożej w nas. Ta oziębłość może być także oznaką rutyny, która w życiu duchowym wcale nie jest rzadką przypadłością, za to bardzo niebezpieczną dla naszego życia duchowego. Tutaj także trzeba nam uświadomienia sobie, że bez Bożej łaski i pomocy, na którą czasem trzeba cierpliwie czekać i której musimy jednocześnie gorąco pragnąć nie jesteśmy w stanie odzyskać naszej spontaniczności. Samo jednak oczekiwanie, tak ważne w doświadczeniu medytacji jest już wchodzeniem na drogę pokory, bez której medytacja nie przyniesie prawdziwych owoców.
Jeżeli życie modlitwy ma przekształcać naszego ducha, czynić nas nowym człowiekiem w Chrystusie, to modlitwa musi być połączona z nawróceniem, metanoią, z ową głęboką przemianą serca, podczas której umieramy na pewnym poziomie naszego istnienia, by na innym, bardziej duchowym poziomie odnaleźć życie i wolność. Umieramy dla własnego ego, własnych zachcianek czy wyobrażeń (także duchowych) po to, aby coraz bardziej żył w nas Chrystus i Jego wola. Do tego właśnie prowadzi doświadczenie medytacji. Ostatecznie jej owoce przejawiają się w tym, że tak jak chce tego święty Paweł dochodzimy do pewnego etapu, gdzie już nie my żyjemy, ale żyje w nas Chrystus. I choć nadal prowadzimy życie w ciele, jednak obecne życie nasze jest już w pełni życiem opartym na wierze [por. Gal 2, 19-20].
Zatem uczyć się medytacji znaczy stopniowo uwalniać się od notorycznej zatwardziałości serca oraz ociężałości naszego umysłu, spowodowanej arogancją i nieakceptowaniem rzeczywistości lub opieraniem się konkretnym wymaganiom woli Bożej i działaniu Jego łaski. Bywa czasem tak, że doświadczenie wejścia w medytację ujawnia pewną oziębłość naszego serca, które nie pozwala na wejście w to szczególne doświadczenie modlitwy. Jest to jednak doświadczenie, które pozwala nam sobie uświadomić nasz niedostatek i bezradność i jako takie prowadzić właśnie do jeszcze większej otwartości na działanie łaski Bożej w nas. Ta oziębłość może być także oznaką rutyny, która w życiu duchowym wcale nie jest rzadką przypadłością, za to bardzo niebezpieczną dla naszego życia duchowego. Tutaj także trzeba nam uświadomienia sobie, że bez Bożej łaski i pomocy, na którą czasem trzeba cierpliwie czekać i której musimy jednocześnie gorąco pragnąć nie jesteśmy w stanie odzyskać naszej spontaniczności. Samo jednak oczekiwanie, tak ważne w doświadczeniu medytacji jest już wchodzeniem na drogę pokory, bez której medytacja nie przyniesie prawdziwych owoców.
Jeżeli życie modlitwy ma przekształcać naszego ducha, czynić nas nowym człowiekiem w Chrystusie, to modlitwa musi być połączona z nawróceniem, metanoią, z ową głęboką przemianą serca, podczas której umieramy na pewnym poziomie naszego istnienia, by na innym, bardziej duchowym poziomie odnaleźć życie i wolność. Umieramy dla własnego ego, własnych zachcianek czy wyobrażeń (także duchowych) po to, aby coraz bardziej żył w nas Chrystus i Jego wola. Do tego właśnie prowadzi doświadczenie medytacji. Ostatecznie jej owoce przejawiają się w tym, że tak jak chce tego święty Paweł dochodzimy do pewnego etapu, gdzie już nie my żyjemy, ale żyje w nas Chrystus. I choć nadal prowadzimy życie w ciele, jednak obecne życie nasze jest już w pełni życiem opartym na wierze [por. Gal 2, 19-20].
Komentarze
Prześlij komentarz