Nigdy za wiele o miłosierdziu Boga

Miłosierdzie pozostaje wielką tajemnicą Boga i wielkim skandalem w oczach ludzi. Zawiera w sobie to, z czym mamy największe trudności: współczucie, przebaczenie, nawrócenie. Nie stawia warunków, nie zna żadnych granic. Jest darmowe. Ale jednocześnie jest jak światło, które padając na nasze życie sprawia, iż dostrzegamy również to, co jest w nim ciemnością.

Ewangelia nie jest martwą literą. Nie tylko przypomina wydarzenia sprzed dwóch tysięcy lat, ale – zwłaszcza, kiedy jest odczytywana w Liturgii – uobecnia je każdego dnia pośród nas. Historia zbawienia nie jest bowiem zakończona, lecz trwa i wypełnia się w życiu każdego z nas oraz w życiu Kościoła. Bohaterowie biblijni nie są aż tak „przeszli”, jakby to mogła sugerować dzieląca nas od nich przepaść czasu. Pielgrzymując do Ziemi Świętej, możemy dotknąć miejsc, w których żyli. Wędrując przez lekturę Pisma świętego – poznajemy ich samych. I z nimi – Boga. Losy bohaterów Biblii są bowiem opowieściami o spotkaniu Boga z człowiekiem. Na tym właśnie polega Dobra Nowina, że takie spotkanie może się wydarzyć każdemu z nas. Tym właśnie jest wiara: osobową – czyli i Twoją, i moją – relacją z Jezusem Chrystusem, przeżywaną w Kościele, czyli we wspólnocie, w sercu. Ta świadomość dość nam jednak spowszedniała, nawet mimo wysiłków trzech ostatnich papieży, którzy cały swój pontyfikat opierali na tym najprostszym dla chrześcijanina przekazie. Relacja Boga z człowiekiem jest jednak relacją szczególną. Główne prawo, jakie nią rządzi, nie jest wcale prawem, lecz miłością. Miłością najbardziej radykalną – miłosierdziem. To radykalizm nie w potocznym tego słowa sensie, ale w pierwotnym: łacińskie radicalis pochodzi od słowa radix, czyli korzeń. Chodzi więc o miłość pierwotną, zakorzenioną, dogłębną. Radykalizm wiary wynika z tego fundamentalnego radykalizmu miłości, rodzi się z odkrycia i przyjęcia na nowo własnych korzeni. Chrześcijanin – jak mówi święty Paweł – jest w swojej wierze „zakorzeniony i zbudowany” na osobistej relacji z Jezusem (por. Kol 2, 6-8).

Wczoraj zwróciło moją uwagę jedno zdanie – rozważanie na temat Ewangelii było zakończone słowami „daj Bogu szansę”.

W pierwszej chwili pomyślałam, że to brzmi trochę dziwnie. Czy nie powinno być odwrotnie? Czy nie powinno być tak, że zamiast dawać Bogu szansę, powinniśmy Go prosić, żeby On dał szansę nam? Kolejną – dodajmy dla ścisłości?

Czy to „daj Bogu szansę” nie jest trochę bezczelne? Czy my w ogóle możemy dawać Bogu cokolwiek – w szczególności szansę na działanie w naszym życiu? Czy to nie jest tak, że On działa jak chce, kiedy chce i w takim zakresie, w jakim chce?

Czy w ogóle to „dawanie Bogu szansy” nie jest takim odpuszczaniem sobie? Zamiast starać się, pracować nad sobą – my „dajemy Bogu szansę” i – no cóż… – nic nie robimy..?

Niby tak, ale…

Ale problem w tym, że kiedy próbujemy własnymi siłami poprawić coś w swoim życiu, to często bywa tak, jak z pływaniem łódką. Kiedy się steruje żaglówką trzeba w jednej ręce trzymać ster, a w drugiej linę, którą operuje się głównym żaglem. Kiedy się kontroluje jedno i drugie – wtedy łódka płynie tam, gdzie chcemy. Zdarza się jednak tak, że przychodzi silny wiatr. I wtedy trzeba puścić linę od żagla. Owszem – żagiel obraca się wtedy sam, łódka może zmienić kurs, ale jeśli tego nie zrobimy, jeśli z całych sił będziemy trzymać tę linę – łódka może się przewrócić.

I dokładnie tak samo jest z naszym życiem – przychodzi taki moment, że zamiast kurczowo trzymać się własnych planów i zamierzeń trzeba po prostu puścić linę. Trzeba pozwolić, by sprawy potoczyły się niejako same. Niejako, bo sprawy nigdy nie toczą się same. Tak jak i wiatr nie bierze się znikąd.

Przychodzi taki moment w życiu, że trzeba właśnie „dać Bogu szansę” nas poprowadzić. Innymi słowy – trzeba przestać Mu przeszkadzać. Pozwolić na to, by jakieś zawirowania życiowe zmieniły nasz kurs. By coś się w naszym życiu zmieniło.

Bo budowanie na skale nie polega na tym, by najpierw znaleźć najlepszą skałę w okolicy, potem nadludzkim wysiłkiem wykopać (a raczej wykuć) w niej fundamenty, a potem zbudować dom. Budowanie na skale polega na tym, że nie przeszkadzamy Panu Bogu, gdy ten stwarza wiatr, który rozwiewa piasek odsłaniając skałę.

Dlatego rzeczywiście – dajmy Panu Bogu szansę. Pozwólmy Mu działać, bo dzięki temu mamy szansę budować na skale, a nie się na niej rozbić.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Czujność to dynamiczne, wzajemne oddziaływanie serca i zmysłów

Przyjść do Jezusa

Terapeutyczny wymiar medytacji