Wiara, która potrzebuje znaków
Jezus wyszedł z Samarii i udał się do Galilei. Jezus wprawdzie sam stwierdził, że prorok nie doznaje czci we własnej ojczyźnie. Kiedy jednak przybył do Galilei, Galilejczycy przyjęli Go, ponieważ widzieli wszystko, co uczynił w Jerozolimie w czasie świąt. I oni bowiem przybyli na święto.
Następnie przybył powtórnie do Kany Galilejskiej, gdzie przedtem przemienił wodę w wino. A w Kafarnaum mieszkał pewien urzędnik królewski, którego syn chorował. Usłyszawszy, że Jezus przybył z Judei do Galilei, udał się do Niego z prośbą, aby przyszedł i uzdrowił jego syna: był on bowiem już umierający.
Jezus rzekł do niego: „Jeżeli znaków i cudów nie zobaczycie, nie uwierzycie”.
Powiedział do Niego urzędnik królewski: „Panie, przyjdź, zanim umrze moje dziecko”.
Rzekł do niego Jezus: „Idź, syn twój żyje”. Uwierzył człowiek słowu, które Jezus powiedział do niego, i szedł z powrotem.
A kiedy był jeszcze w drodze, słudzy wyszli mu naprzeciw, mówiąc, że syn jego żyje. Zapytał ich o godzinę, o której mu się polepszyło. Rzekli mu: „Wczoraj około godziny siódmej opuściła go gorączka”. Poznał więc ojciec, że było to o tej godzinie, o której Jezus rzekł do niego: „Syn twój żyje”. I uwierzył on sam i cała jego rodzina.
Ten już drugi znak uczynił Jezus od chwili przybycia z Judei do Galilei. (J 4,43-54)
„Wiara potrzebuje znaków, ale nie może być od nich zależna” – zwykł mawiać jeden z największych chrześcijańskich filozofów, św. Tomasz z Akwinu.
Sam Jezus zdaje się nieco ignorować wiarę w Niego, która jest efektem cudów przez Niego uczynionych. Moglibyśmy zapytać skąd bierze się ten sceptycyzm Jezusa, wobec oczekujących od niego znaków i cudów? Czy nie jest tak, że wiara to wiara, obojętnie jak się zrodziła? Po ludzku sądząc wiara, która zrodziła się wobec doświadczenia cudu jest owocem doświadczenia, któremu nie sposób zaprzeczyć. Już w czasach Jezusa było wielu ludzi, których wiara w Niego opierała się tylko na cudach, które On uczynił, a których byli świadkami.
Taka wiara z pewnością nie jest zła, ale może rodzić pewne duchowe niebezpieczeństwo. A to dlatego, że wiara oparta na cudach prawie na pewno będzie mocno zabarwiona interesownością, wręcz egoizmem. Jeśli uwierzyłem w Jezusa, bo jest cudotwórcą, wówczas będę (przynajmniej podświadomie) oczekiwał od Niego kolejnych cudów, nie rzadko takich które ułatwią mi życie, chociażby zwolnią od poszukiwań. Jeśli natomiast uwierzyłem w Niego ze względu na naukę, którą głosi, wówczas nie będę niczego oczekiwał od Niego, natomiast wiele od siebie.
Doskonale zrozumieli to Apostołowie, bo kiedy wsłuchamy się w intencje wynikające z listów świętych Piotra, Pawła, Jakuba czy Jana zobaczymy, że wszyscy jednomyślnie stwierdzają, że prawdziwa wiara powinna opierać się na słuchaniu Ewangelii (która sama w sobie jest najmocniejszym znakiem, bo jest słowem samego Boga): wierzę, bo skłania mnie do tego to, co usłyszałem, a nie cuda, które widziałem. Aby jednak mogła się zrodzić w człowieku taka wiara, trzeba szczerze i nieustannie szukać prawdy, a z tym bywa problem. Cuda i znaki nie mogą nas z tego szukanie prawdy zwolnić.
Nie dziwmy się, jeśli Chrystus uczyni w naszym życiu jakich cud, który skłoni nas do wiary w Niego, ale nie dziwmy się też, jeśli tego odmówi, czyniąc naszą wiarę trudniejszą, ale może dzięki temu prawdziwszą i mocniejszą.
Medytacja jest drogą wiary opartą na zasłuchaniu w Słowo, które samo w sobie jest nie tylko znakiem, ale i doświadczeniem.
Komentarze
Prześlij komentarz