Jezus powiedział do swoich Apostołów:
„Miejcie się na baczności przed ludźmi. Będą was wydawać sądom i w swych synagogach będą was biczować. Nawet przed namiestników i królów będą was wodzić z mego powodu, na świadectwo im i poganom. Kiedy was wydadzą, nie martwcie się o to, jak ani co macie mówić. W owej bowiem godzinie będzie wam poddane, co macie mówić.
Gdyż nie wy będziecie mówili, lecz Duch Ojca waszego będzie mówił przez was. Brat wyda brata na śmierć i ojciec syna; dzieci powstaną przeciw rodzicom i o śmierć ich przyprawią. Będziecie w nienawiści u wszystkich z powodu mego imienia. Lecz kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony. (Mt 10, 17-22)
Co roku trochę się dziwię, dlaczego Kościół dzień po Narodzeniu Chrystusa świętuje męczeństwo Szczepana!? Przecież to zupełnie nie pasuje do charakteru tych świąt. Ich atmosfera zostaje od razu zachwiana: zamiast dłużej cieszyć się przyjściem Jezusa na świat, słuchamy słów o podziałach i śmierci.
Jednak śmierć Szczepana nie jest przeciwstawiona narodzinom Zbawiciela. Święty Łukasz, autor Dziejów Apostolskich, celowo pisze w taki sposób, żeby w męczeństwie Szczepana pokazać kontynuację i powtórzenie śmierci Jezusa: począwszy od oskarżenia o bluźnierstwo, przez przebaczenie prześladowcom, aż po powierzenie swojego ducha Bogu. Patrząc z tej perspektywy męczeństwo Szczepana jest jedynie wypełnieniem słów Jezusa: „Uczeń nie przewyższa nauczyciela (…). Wystarczy, jeśli uczeń będzie jak nauczyciel” (Mt 10, 24n).
Oczywiście można na to wydarzenie popatrzeć jedynie po ludzku. Można spróbować zasugerować, że śmierć Szczepana to było jedno wielkie nieporozumienie!?...
Przecież Szczepan nie miał nikogo nauczać. Powierzono mu zupełnie inną misję w Kościele.
Apostołowie ustanowili siedmiu diakonów, aby obsługiwali stoły – rozdzielali jałmużnę wdowom i opiekowali się ubogimi we wspólnocie. Dzięki temu dwunastu mogło bez reszty poświęcić się głoszeniu dobrej nowiny.
Dziś ktoś mógłby westchnąć: Po co Szczepan pchał się do tego, o co go nie proszono, do czego nie miał odpowiedniego przygotowania i przez co w konsekwencji zabrakło mu zręczności wypowiedzi w dyskusji z przeciwnikami. Popełnił błąd nowicjusza i spotkało go to, co go spotkało…
Historia Szczepana jest nie tylko kamieniem obrazy dla ludzkiego sposobu planowania. Bóg przyjmuje ofiarę życia świętego i pokazuje, że Jego ścieżki niekoniecznie pokrywają się z naszymi kalkulacjami.
Jest jednak coś o wiele istotniejszego w tej historii. Czy to przypadek, że pierwszym męczennikiem nie jest „zawodowy” kaznodzieja, ale człowiek odpowiedzialny za dzieła miłosierdzia, i to te najbardziej ziemskie: względem ciała? To pokazuje, że nie ma w Kościele funkcji mniej i bardziej znaczących. Szukanie w Kościele równości nie polega na „uduchowieniu” wszystkich powołań, ale na docenieniu każdego w jego niepowtarzalności.
Pierwszy męczennik oddawał się dziełom miłosierdzia. Stał na straży miłości we wspólnocie. Nic dziwnego, że wysunął się na prowadzenie wśród męczenników – istotą męczeństwa nie jest bowiem ani cierpienie, ani poglądy, ze względu na które jest się prześladowanym, ale miłość, która rzuca wyzwanie temu, co jest brakiem miłości.
Święty Szczepan uczy nas czegoś jeszcze: W obliczu śmierci czy prześladowania nie ma czasu na błahe sprawy. Na układanie zdań i argumentów. Jest czas na powiedzenie tego, co najważniejsze. Bo może już nigdy nie będzie okazji, żeby to powiedzieć. W chwilach najważniejszych nie chodzi o dobór słów, ale o prawdę życia. I o tę prawdę wypowiedzianą w trudnych chwilach modlimy się dzisiaj. Żeby Duch Święty był z nami i dopomógł wypowiedzieć ważne słowa wtedy, gdy zaistnieje taka potrzeba.
W naszych wewnętrznych dyskusjach, z prawdziwym czy wyimaginowanym przeciwnikiem, toczymy niekończące się dysputy i rozważania: a jeśli ja mu powiem tak, to on mi odpowie, albo i tak nie zrozumie, a czemu miałby mnie zrozumieć, przecież mnie skrzywdził… i tak w nieskończoność.
Tymczasem Duch Święty działa nie tylko w moim sercu, ale i w sercu mojego adwersarza. W nim także dzieje się jakaś historia.
Dzisiejsze święto uświadamia nam, że męczeńska śmierć Szczepana związała jego los na zawsze z losem świętego Pawła – jego prześladowcy. Zgodnie z prawem mojżeszowym Paweł był za młody, by wykonywać wyrok kamienowania, dlatego stał i patrzył, pilnując rzeczy prześladowców. Słyszał słowa Szczepana, które w jego uszach brzmiały jak bluźnierstwo. A jednak to, co usłyszał, i zbrodnia, której się przyglądał, coś na zawsze w nim zmieniły. Choć trzeba było jeszcze czasu, aby prześladowca chrześcijan, zmienił się w Pawła, przyjaciela Jezusa i brata Szczepana.
Myślę, że ta historia przypomina nam, że musimy nieustannie czuwać nad naszym słowem i nad naszą postawą. Naszym zadaniem, jako uczniów i świadków Chrystusa jest żyć w prawdzie, a w chwili najważniejszej mieć odwagę tę prawdę wypowiedzieć. Mieć odwagę przyznać się do Chrystusa, także wówczas, gdy nic po ludzku nie będziemy mieli do zyskania a wszystko do stracenia.
Komentarze
Prześlij komentarz