Medytacja w drodze

Pomimo iż sezon wakacyjny trwa w najlepsze i pewnie można by uznać go także za dobrą okazję do odpoczynku od blogowej pisaniny, to jednak wakacyjne podróżowanie skłoniło mnie do zatrzymania się na chwilę refleksji.
Wakacje bowiem to dla wielu osób okazja do wyruszenia w drogę. Słowo "droga" , które posiada wiele odniesień wydaje się nam bardziej dzisiaj kojarzyć jednak z wymiarem fizycznym niż duchowym. Tymczasem dla nas - chrześcijan ciągłym wyzwaniem jest to, by przemierzając różne drogi fizycznie nie stracić z pola widzenia także tego niematerialnego wymiaru drogi, wydaje się nie mniej ważnego w życiu człowieka wierzącego. No właśnie. Rodzi się zatem pytanie jak wśród naszego codziennego zabiegania, przemierzania wielu dróg nie stracić poczucia tego że wszystkie one włączone są w jedną długą wędrówkę człowieka wierzącego. Także wędrówkę duchową...
W pewnym sensie odpowiedź podsuwa na m już sam termin: DROGA. Jest ona bowiem pewnym łącznikiem. Posiada zarówno punkt wyjścia, pewien kres, ku któremu zmierzamy, jak i nie mniej ważne punkty, które mijamy po drodze, a które nie rzadko na charakter tej wędrówki mają wpływ. Dlatego każdy człowiek potrzebuje wewnętrznego wyczucia tych składników drogi, gdyż dopiero gdy choćby w zarysie ma świadomość swych poczynań i obranego kierunku, jego życie nabiera sensu.


Niestety obserwując współczesny świat nie trzeba być wielkim filozofem ani socjologiem, by zauważyć pewien "kryzys drogi", jeśli można użyć takiego określenia. Jednym z jego przejawów jest to, że współczesna cywilizacja pogubiła się gdzieś w drodze, jak gdyby nie znając i nie widząc drogi przed sobą i próbując ją nie rzadko dostosować do wymagań i oczekiwań zewnętrznych tworząc zen bardziej drogę konformizmu niż swoją osobistą, wyjątkowa i niepowtarzalna wędrówkę do konkretnie obranego celu od którego wiele zależy (jeśli moim celem jest zbawienie, to ów cel będzie determinował także moje wybory czy wartości na jakich opieram moje życie), ale bywa i tak, że inna odsłoną owego "kryzysu drogi"  współczesna cywilizacja obierając pewien chwilowy (utylitarny) cel próbuje naciskać na wszystkich, by obrali wraz z nią tę (jedynie słuszną) drogę  do niego, walcząc na różne sposoby z tymi, którzy jej nie uznają lub obrali inną drogę i inny cel. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie by zmieniać te cele, jeśli poprzednio obrane zostaną uznane za mało atrakcyjne lub mało aktualne. Ta zmiana celów, które próbuje się ukazać dzisiaj człowiekowi jako chwilowo najważniejsze i konieczne jest powodem częstego miotania się i zagubienia współczesnego człowieka, który nie mając zakorzenienia w jednym konkretnym celu i drodze, której pozostaje wierny często gubi swoja tożsamość.
Ale mając na myśli kryzys pojmuję ten termin w sensie pozytywnym (tak jak zwykło się go uznawać na płaszczyźnie życia duchowego), jako coś twórczego i odkrywczego. Kryzys to bowiem szansa odkrycia pewnej prawdy o sobie (o ile nie boimy się z nią zmierzyć), o tym na jakich wartościach opieramy nasze życie, co jest najważniejsze i do czego przywiązujemy największą wagę a wreszcie okazja do odpowiedzi na to czy czyniąc to postępujemy słusznie. Słowo kryzys pochodzi bowiem od greckiego terminu krinein, co dosłownie oznacza oceniać. A zatem są to sytuacje, które zmuszają nas ze swej natury do dokonania pewnej oceny naszego życia, dotychczasowej drogi czy postępowania. Jeśli ocena ta jednak nie byłaby obiektywna i stała by się okazją uciekania od prawdy, jaką kryzys ujawnia (co nie rzadko się zdarza, gdyż mamy w sobie tendencję do zaprzeczania czy racjonalizacji różnych postaw i wyborów) nie muszę mówić jakie może to nieść ze sobą konsekwencje.
Piszę o tym wszystkim, gdyż obecnie wędrując mam okazję odkrywać nowe kultury czy przejawy życia religijnego, które zmuszają często do myślenia.


I mimo iż nawet współczesne pielgrzymowanie jest częściej niż kiedyś związane z turystyką i pozbawione często dawnych trudów i wyrzeczeń (bo dziś na pielgrzymki udajemy się zazwyczaj autobusem, samolotem), to i tak odwołuje nas ono do ważnego wniosku, że wszyscy jesteśmy "ludźmi w drodze" i czy chcemy czy nie kiedyś ta droga musi się skończyć. Trafiłem niedawno w czasie swojej podróży na wyryty na ścianie jednego z kościołów napis, będący cytatem z Wolfganga Goethego: "Europa zrodziła się w pielgrzymce, a jej językiem ojczystym jest chrześcijaństwo". Wydawać się może że ostatnio zarówno o jednym jak i o drugim Europa chętnie zapomina.
Przywołałem ten cytat, gdyż dla mnie samego stal się on okazja do pewnej refleksji. Droga bowiem to dar a jeśli zubożymy się o jej poznanie, nigdzie nie dojdziemy. Prawdą jest, że jej rozumienie jest wielką sztuką i należy poświęcić jej czas. Myślę, że czas urlopu jest po temu dobrą okazją, kiedy nic nas nie goni i kiedy możemy zatrzymać się w drodze na chwilę refleksji.
Kiedyś, gdy nowoczesne środki transportu nie były jeszcze tak powszechne droga była okazją do konfrontacji z trudnościami, ze samym sobą, do zatrzymania się przy czymś lub kimś kogo mijaliśmy. Czas urlopu, gdy się nie spieszymy jest okazją do praktykowania większej uważności ( cechy istotnej nie tylko dla życia duchowego), do dostrzegania i zatrzymania się przy tym co mijamy, co robimy, do chwili refleksji lub zwykłego zachwytu, po to by nie przegapić urzekającego piękna tego, co często mijamy w drodze.
Nasze życie nie może być gnaniem jak po autostradzie, gdzie liczy się jedynie cel i gdzie nie mamy nawet czasu by sie zatrzymać, co sprawia że życie z tym, co w nim najbardziej wartościowe przecieka nam przez palce i sprawia, że zaniedbujemy lub pomijamy to, co w nim ważne. Zdolność zatrzymania się i zauważenia tego co lub kogo mijamy w drodze i zachwycenia się jego pięknem jest początkiem drogi kontemplacji.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Prawdziwe "ja" - dar od Boga

Zdrada

Przyjść do Jezusa