Czym jest dla mnie Kościół?

Co to właściwie jest „Kościół"? O kim myślę, gdy mówię „Kościół"? O proboszczu, bo jego znam najlepiej. Są jeszcze wikariusze, katecheci, jest kapelan w szpitalu. Są siostry zakonnice. Jest biskup, który zjawia się czasem w parafii, np. przy okazji bierzmowania. A daleko w Rzymie jest papież. Dzisiaj może bliższy niż kiedyś dzięki mediom. Bez nich bez wątpienia nie byłoby Kościoła. Niestety nie rzadko jest tak, że właśnie do tych wyżej wymienionych ograniczamy pojmowanie Kościoła. A jeśli tak jest to od takiego pojmowania już krok do bardzo groźnego dla chrześcijaństwa poddziału na my i oni.  A wówczas tak łatwo przychodzi formułowanie sądów typu: A Kościół to to, to tamto; a bo w Kościele powinno się zmienić to i tamto zreformować. „Kościół” – słowo-klucz wygodne to i niefortunne zarazem. Wygodne - bo zdejmuje odpowiedzialność z tych, którzy tak łatwo poddają go krytyce, to w końcu „oni", nie ja... Niefortunne - bo z tej pozycji przestaję mieć na niego wpływ.

Jednak zupełnie inaczej ma się sprawa, gdy uświadomimy sobie, że Kościół to wszyscy ochrzczeni. Także ci, którzy mówią o sobie, że są wierzący, choć nie zawsze praktykujący. Ci mają do powiedzenia o kościele najwięcej, są najlepszymi i najbardziej zagorzałymi jego reformatorami. Może trochę upraszczam sprawę, ale czy często tak nie jest? I jeśli wspominam o tym, to jedynie z troski.

Apostołowie pisząc Dzieje Apostolskie wiedzieli, że Kościół nie jest ich dziełem. Jest darem Jezusa. Jest tajemnicą obecności Boga w świecie. Jest żywy obecnością Ducha Świętego. Mają świadomość odpowiedzialności za ten dar, którym zostali obdarowani, ale przede wszystkim czują się cząstką tego Kościoła i sługami (Kol 1,24n).

Warto zapytać siebie, czy we mnie także jest taka świadomość? Czy postrzegam Kościół, jako dar i jako wspólnotę, której także ja jestem cząstką i że w tym Kościele ukształtował się kawał mojego życia; że z tradycji, praktyk, wiary, których najpierw uczyłem się w domu a potem rozwijałem na katechezie uformowało się moje duchowe życie: moja wiara, pewien sposób patrzenia na rzeczywistość, kawał historii mojego życia, tradycje rodzinne czy społeczne, w których uczestniczę. Warto czasem zadać sobie pytanie: Kim byłbym, bez zakorzenienia w społeczności Kościoła? W czym znalazł bym mocne i skuteczne oparcie i nadzieję wykraczającą nawet poza doczesność?

Można by tę refleksję snuć dalej: Kim byłbym, gdyby mnie, mojej rodziny, mojego kraju i jego historii nie kształtował od wieków Kościół? Czym byłaby Europa, gdyby nie Kościół od którego dzisiaj tak chętnie się odżegnuje? Chyba nie trzeba wielkiej wyobraźni, żeby odpowiedzieć na to pytanie. 

Wbrew pozorom to ważne pytania i ważne, abyśmy potrafili udzielić na nie odpowiedzi, gdyż one pozwalają nam odkryć to kim jestem w tym Kościele, czy czuje się jego cząstką, czy czuję się za niego odpowiedzialny a to z kolei prowadzi do świadomości, że jego jakość zależy także od jakości mojego życia a jego prawdziwa przemiana zaczyna się od mojego serca. Nie mówię o tym, że nie mamy prawa a nawet obowiązku być krytyczni wobec tego, co złe, co wymaga naprawy, bo  Kościół to także ludzie z ich słabościami, grzechami, błędami…

Dlatego tak ważna jest dla nas historia Kościoła a także historia każdej i każdego z nas - bo ta historia nas kształtuje. Owszem, nie wszystko w tej historii jest blaskiem. Były (i są...) w niej karty ciemne i wstydliwe. Jak w życiu każdego człowieka i każdej rodziny. Trzeba je poznać. Uczyć się z nich mądrości, by ich nie powtarzać. Zadziwia wszakże jedno: mimo błędów Kościół ciągle się odradza. Ciągle zaraża wielu pragnieniem świętości. I wciąż daje on światu świętych. Gdyby był tylko ludzkim dziełem, jego błędy i niedostatki dawno doprowadziłyby do unicestwienia - tak to widział już dwa tysiące lat temu wielki uczony żydowski Gamaliel (Dz 5,34nn).

Oczywiście droga, która proponuje Kościół w imieniu Chrystusa nie jest drogą łatwą i Chrystus nie obiecał nigdy, że taką będzie, bo nic, co wymaga przekraczania siebie, zaparcia się walki o prawdziwą wolność nie jest łatwe. Ale Chrystus obiecuje nam, że na tej drodze i gdy nie jesteśmy sami, że nie zostawi nas sierotami i że jeśli mu zaufamy, On sam będzie działał w nas, zwłaszcza tam, gdzie najbardziej doświadczamy naszych słabości i ograniczeń. Przeżywamy dzisiaj w naszej parafii dzień I Komunii świętej. To okazja do pojednania się z Bogiem także dla tych, którzy już dawno tu nie zaglądali. Uderzyło mnie prawdziwe świadectwo jednej z mam dziecka, które przystępowało dzisiaj do spowiedzi, kiedy powiedziała: Proszę księdza, już kilka lat nie byłam u spowiedzi, trochę obraziłam się na Kościół i na Pana Boga, przypisując Mu to, że jest źródłem moich niepowodzeń. Coraz bardziej oddalałam się od Niego, ale wcale nie było łatwiej. Było mi jeszcze gorzej. I dzisiaj jestem szczęśliwa, że mogę do Niego wrócić. Ten dzień to także moje święto, które sprawia, że mam komu oddać swój ciężar i zacząć od nowa. Gdyby nie było takiej okazji, nie dałabym już rady dźwigać tego wszystkiego…
To tylko jedno z wielu świadectwo tego, że Pan Bóg potrafi dokonywać rzeczy niezwykłych, kiedy się od Niego nie ucieka, kiedy nie wmawia się sobie, że prawdziwa wolność jest nie do pogodzenia z wymaganiami, jakie stawia przed człowiekiem Bóg. A to dlatego, że dobrze przeżywana wolność jest zawsze sprawą miłości, która uczy jak wybierać to, co dobre, aby potem swoich wyborów nie żałować. Owszem prawdziwa miłość jest wymagająca, ale też wyzwalająca.

Uderzyła mnie ostatnio wypowiedź jednego z czołowych francuskich skandalistów Michela Houellebecqua, który w jednym ze swoich wywiadów mówi:  Nie mam wątpliwości spoglądając na ludzi wierzących, że Bóg musi być dobry. Bardzo żałuję, że w Niego nie wierzę. Wiara bowiem jest tym doświadczeniem, które rzeczywiście potrafi czynić ludzi szczęśliwszymi i lepszymi. Po czym dodaje: Chciałbym być człowiekiem wierzącym, ale nie została mi dana ta łaska…

Uświadomienie sobie, czym jest Kościół, poznanie jego historii, ale także uświadomienie sobie, że każda i każdy z nas jest jego cząstką i że przynależność do tej wspólnoty jest owocem zaproszenia nas przez samego Boga do większej bliskości z Nim i do głębszej współpracy –  wyzwala w człowieku także pragnienie większej troski za Kościół - tak jak to jest w przypadku własnej rodziny czy ojczyzny, bo są one dla nas darem. Tak było w przypadku Apostołów. Ale pozwala także stawać w obronie Kościoła i wiary, bo uświadamia nam ich znaczenie w naszym życiu.

Wiele środowisk intelektualnych Europy i nie tylko uderzył bardzo fakt, że swego czasu w obronie krzyża we włoskich szkołach stanął nie kto inny, ale ortodoksyjny Żyd i to nie gdzie indziej a na forum ONZ.  Mam na myśli słynne wystąpienie Joseph'a Weiler'a - Prezesa Europejskiego Instytutu Uniwersyteckiego we Florencji. To wydarzenie przywołuje dzisiejszy Gość Niedzielny. Interesująca jest jednak wypowiedź bohatera tych wydarzeń, który mówi: Czasem mam wrażenie, że chrześcijanie w Europie wstydzą się być chrześcijanami. Owszem, są dobrzy, wierni, chodzą do kościoła, zachowują się przykładnie w miejscach pracy. Może nie ukrywają się ze swoją wiarą, ale się jej wstydzą a już szczególnie wtedy, gdy przychodzi im stanąć w jej obronie. Tymczasem być może właśnie dlatego, że chrześcijanie boją się stanąć w obronie swojej wiary we współczesnej Europie chrystofobia jest legitymizowana. Jeśli ktoś jest antysemitą, będzie bardzo ostrożny zanim powie coś przeciwko Żydom, ale jeśli jesteś antychrześcijański – możesz mówić co chcesz i nie poniesiesz za to żadnych konsekwencji, więcej nawet nie musisz nawet czuć, że robisz coś niewłaściwego.

To bardzo ciekawa i dająca wiele do myślenia wypowiedź.

Chrystus zaprasza nas dzisiaj do tego, byśmy rozumieli chrześcijaństwo i naszą wiarę jako naśladowanie Go. Nakazując to swoim uczniom, jak nikt inny wiedział, że On i jego Dobra Nowina rozstrzygną o losach świata - chciał by Jego dzieło było kontynuowane poprzez sposób i świadectwo życia Jego uczniów. Wiara, jakiej potrzebują nasze czasy - to wiara wolna od naiwności; rozumowa, potwierdzająca się w ogniu krytyki. Ale to także wiara, jakiej mam odwagę bronić, do której mam odwag ę się przyznawać wiedząc, że jest prawdziwym bogactwem jego życia. Bo jak zwykł mawiać jeden z wielkich myślicieli: „Kto ma nadzieję, widzi dalej, kto ma miłość, widzi głębiej, kto ma wiarę, widzi inaczej". I wydaje się, że tego innego, świeżego sposobu patrzenia wyrastającego z Ewangelii dzisiaj znowu tak bardzo potrzeba światu.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Czujność to dynamiczne, wzajemne oddziaływanie serca i zmysłów

Przyjść do Jezusa

Terapeutyczny wymiar medytacji