Ogień, któremu warto dać się wypalić
Po co przyszedł Jezus? Co chciał osiągnąć swoim działaniem? Dzisiejsza Ewangelia może wnieść pewien
paradoks w nasze myślenie o Chrystusie i
Jego misji. Zwykliśmy w różny sposób odpowiadać na pytanie o sens
Chrystusowego przyjścia. Czy nie jesteśmy bowiem przekonani o tym, że chciał On
przez swoją działalność przynieść zbawienie człowiekowi, albo przynieść pokój
jakiego świat dać nie może, bo go nie posiada, albo wezwać ludzi do większej
jedności, dobroci i miłosierdzia? To wszystko prawda, choć aby dobrze pojąć
sposób realizacji tego dzieła warto wsłuchać się w to, jak sam Jezus wyraża się
o celu swojej misji i konsekwencjach, jakie z niej wypływają. Mówi On dzisiaj: „Przyszedłem
rzucić ogień na ziemię…”. Jezus
przypisuje całej swojej działalności charakter ognia. Owszem ów ogień jest bez
wątpienia przede wszystkim symbolem Ducha Świętego, którego Chrystus chce
udzielić wszystkim, którzy są gotowi przyjąć Jego naukę.
Ten ogień, to nic
innego, jak synonim wypełnienia najgłębszym życiem Boga. Ono było udziałem
Chrystusa i ma stać się udziałem tych, którzy otworzą się na Jego dar. Jest
jednak jedno bardzo ważne zastrzeżenie, które warto w tym miejscu uwzględnić. Jedną
z cech ognia jest także to, że wypala. I jest to cecha, która jak najbardziej
odnosi się także do naszego życia duchowego. Chcąc bowiem pójść za Chrystusem,
chcąc przyjąć dar Ducha Świętego muszę się zgodzić na to, że On wypali we mnie
wszystko to, co sprzeciwia się temu życiu, które ma być wypełnione jedynie
Bogiem. Wypali to, co mnie zniewala, wypali mój egoizm, moja pychę, moje
skarby, które sobie pielęgnuje i zbieram przez lata, czyniąc z nich pewien
rodzaj oparcia czy zabezpieczenia. Oczywiście nie uczyni tego wbrew mojej
wolności. On zawsze pyta: „Jeśli chcesz?” Jeżeli jednak chcę, żeby moje życie,
podobnie jak życie mojego Mistrza było życiem wypełnionym Bogiem, życiem
opartym jedynie na Nim i Jego mocy, to muszę zgodzić się, że ten ogień, który
Chrystus chce we mnie zapalić dokona najpierw pewnego oczyszczenia, nie
zostawiając nic z plew, które dla mojej wolności i zbawienia mogą okazać się
jedynie przeszkodą.
A zatem pierwszą i podstawową misją Chrystusa jest uczynić
wszystko, aby zapalić, ogarnąć i objąć, tym ogniem wszystko; wszystko, co chce
przeniknąć, wszystko, co chce zamknąć w swoim kręgu oddziaływania i miłości. Oczywiście
ten ogień jest dla mnie darem, łaską, ale ja muszę chcieć spotkać się z tym ogniem,
muszę chcieć być przez ogień dogłębnie ogarniętym, ale w konsekwencji muszę też
chcieć, aby ten ogień wypalił we mnie to wszystko, co jest do wypalenia, po to
abym mógł zostać przezeń oczyszczonym. To oczyszczenie wewnętrzne jest czymś
koniecznym, gdyż najpierw musi zostać usunięte to, co przeszkadza, abym został
wypełniony Bożą obecnością, co zabiera w moim wnętrzu miejsce, które jest
przynależne Bogu. Niestety zgoda na to wewnętrzne wypalenie nie jest sprawą
łatwą. Za każdym razem bowiem, gdy chcemy coś zostawić dla siebie, nie chcemy z
czegoś zrezygnować (zarówno w wymierzę doczesnym, duchowym jak i emocjonalnym),
zawsze gdy chcemy na czymś zacisnąć naszą rękę tak naprawdę uciekamy przed tym
ogniem.
W tym kontekście doświadczenie medytacji może być miejscem
otwarcia się na ten ogień. Medytacja bowiem jest miejscem udzielania się Ducha
Świętego. Jest doświadczeniem, w którym przez prostotę uczymy się rezygnować z
naszej kontroli na rzecz zgody na działanie Ducha Świętego w nas, ale jest też
pewną szkołą tracenia, umierania dla tego, co niekonieczne, co zbędne i co
często „zagraca” nasze serce a w konsekwencji nasze życie duchowe, tak aby
uczynić w nim więcej przestrzeni dla Tego, który jest jedynym Skarbem, jaki
warto posiąść.
Ja póki co pozwalam się wypalać kanaryjskiemu słonku, choć
bez przesady tutaj, na tych wyspach zrodzonych z wody i z ognia a dosłownie z
lawy można zobaczyć co potrafi zrobić ogień, choć pewien paradoks, który da się
wychwycić bardziej uważnemu obserwatorowi, to fakt, że to, co zostało w naturze
wypalone (jak można to zaobserwować na tych wyspach) staje się szczególnie
żyzną glebą, zyskująca dzięki owemu wypaleniu
niezwykłe właściwości dla wzrostu roślin i utrzymywania tak potrzebnej
tutaj wilgoci. Myślę, że to także dobry obraz życia duchowego. Im bardziej
bowiem dajemy się wypalać przez ogień Ducha Świętego, tym w perspektywie
owoców, jakich spodziewa się po nas Bóg możemy stawać się prawdziwie żyzną
glebą.
Komentarze
Prześlij komentarz