Bóg, który objawia się przez miłość
Apostoł Jan rzekł do Jezusa: „Nauczycielu, widzieliśmy kogoś, kto nie chodzi z nami, jak w imię Twoje wyrzucał złe duchy, i zabranialiśmy mu, bo nie chodził z nami”. Lecz Jezus odrzekł: „Nie zabraniajcie mu, bo nikt, kto czyni cuda w imię moje, nie będzie mógł zaraz źle mówić o Mnie. Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami”. (Mk 9,38-40)
„Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami”… Kiedy przeczytałem te słowa po raz pierwszy, chcąc napisać komentarz do dzisiejszej medytacji od razu przyszło mi do głowy jeden obraz – przeżywana przed ponad tygodniem ceremonia w Kącikach pod Warszawą – ustanowienia Mikołaja Markiewicza opatem Sanghi Zen Kanon. „Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami”… Będę się zapewne powtarzał, ale warto to podkreślić raz jeszcze, co napisałem już na naszym blogu streszczając tamto wydarzenie: „urzekająca była życzliwość, z jaką zostaliśmy przyjęci. Jakbyśmy byli stałymi bywalcami miejsca. Piszę to, gdyż dla mnie – osoby od wielu lat uczestniczącej w dialogu zarówno międzyreligijnym jak i ekumenicznym – to szczególnie uderzające, że pomimo dzielących nas tradycji religijnych, możemy czuć się wśród Przyjaciół z Sanghi dobrze i widzieć w sobie duchowych pielgrzymów, którzy choć różnymi drogami zdążają przecież ostatecznie do jednego celu, nawet jeśli czasem inaczej go rozumieją czy nazywają”.
W ubiegłą niedzielę przeżywaliśmy Uroczystość Zesłania Ducha Świętego. Duch Święty przychodzi, jako dar obecności, spotkania. Pismo święte na określenie Ducha Świętego i Jego działania używa różnych termonów: Pocieszyciel, Obrońca… Dla mnie zawsze najbardziej adekwatnym określeniem roli Ducha Świętego jest: Miłość. On jest więzią miłości między Ojcem i Synem. Jest to wieź tak niezwykła, choć dla nas niepojęta, że staje się osobą – trzecią osobą Trójcy Świętej ukazującą charakter jej wzajemnej relacji. Chrystus mówi: „Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę a Ojciec Mój i Ja przyjdziemy do niego i będziemy w nim przebywać”. Jakby nam chciał przypomnieć, że pierwsza jest zawsze miłość, czyli więź. Ona otwiera na przyjęcie nauki, prawdy i łaski.
Chciałbym przywołać słowa, które usłyszałem, słuchając jednej z konferencji Mertona, jakie wypowiedział do nowicjuszy w swoim klasztorze w Gethsemani: „Środowiskiem najbardziej sprzyjającym spotkaniu Chrystusa i otwarciu się na Jego łaskę jest cisza i budowanie wewnętrznego człowieka będące antidotum na współczesną herezję aktywizmu. Życie wewnętrzne jest bowiem światłem i solą życia chrześcijanina. Bóg nie jest rozumowaniem, On jest obecny w sercu każdego człowieka. To tam na nas czeka a serce jest znakiem tego, że Bóg najpełniej objawia się nam przez miłość a nie przez rozum. Najlepszym sposobem rozumienia Boga jest życie wewnętrzne polegające na tym, że nasze serce uczy się jak być ciągle zanurzone w Bogu”. I dalej mówi: „Uważam, że ludzie tak jak drzewa, potrzebują korzeni, które pozwalają im czerpać pokarm z najlepszej ziemi. Dla nas – chrześcijan tą najlepszą glebą jest modlitwa i zasłuchanie w słowo Boże”.
I rzeczywiście można powiedzieć, że medytacja jest jak zapuszczanie korzeni, głębiej i głębiej w życie wewnętrzne. Nie raz nawet nie potrzeba przenośni, bo siedząc przez kilka godzin człowiek czuje się, jakby rzeczywiście zapuszczał korzenie. A mimo to, że jest to często trud, trud dla naszego „ego”, które się buntuje na skutek siedzenia w niewygodnej postawie i pozornego nic nierobienia, czy dla naszego rozumu, bo nie widzimy konkretnych owoców tej modlitwy, które dla naszego racjonalnego ja są tak bardzo ważne trwamy w medytacji, godzinę lub więcej dziennie, dzień po dniu, tydzień po tygodniu. Dla mnie, który mam za sobą już wiele przesiedzianych godzin i tygodni nie ma żadnego innego uzasadnienia, żeby siadać każdego ranka i wieczora do medytacji jak miłość. „Miłość przeżywana w ciszy” – można by powiedzieć zmieniając nieco sens określenia, którego użył Mikołaj Markiewicz.
To właśnie dzięki temu trwaniu w ciszy i w miłości łatwiej chłoniemy Słowo Boże i zanurzamy się w nim, przejmując powoli sposób jego myślenia, przesiąkamy nim i gdy przychodzi jakieś doświadczenie (niekoniecznie trudne czy bolesne), jakieś zawirowanie, odkrywamy ze zdumieniem, że zaczynamy reagować na nie inaczej niż inni, czy inaczej niż do tej pory. Wytrwałe wsłuchiwanie się w Słowo, które w czasie medytacji wybrzmiewa w naszych sercach – używając słów św. Augustyna – jest jak strużka wody, która płynie po skale. Patrzysz na nią: jest malutka, niepozorna, bo cóż może zrobić jedno małe słowo/wezwanie? Pozornie nic. A jednak, gdy będzie przez tę skałę płynęła przez dwa lata, trzy, pięć – to zrobi w niej głębokie wyżłobienia. Takie jest działanie Bożego słowa. Ono drąży skałę naszego serca nie siłą, lecz wytrwałością.
Komentarze
Prześlij komentarz