Nie bójcie się...
„Nie bójcie się!” Od takich słów rozpoczyna się dzisiejsza perykopa ewangeliczna. To wezwanie, które Chrystus kierował do swoich uczniów wielokrotnie. Jestem już na tyle stary, aby pamiętać, że właśnie takim wezwaniem rozpoczął swój niezwykły pontyfikat św. Jan Paweł II a reakcja zgromadzonego na placu św. Piotra tłumu potwierdziła jedynie, że te słowa były tak bardzo potrzebne. Dzisiaj, gdy katolickie (i nie tylko tygodniki) pełne są jeszcze relacji z wizyty papieża Franciszka w Krakowie warto podkreślić, że właśnie to wezwanie Ojciec Święty powtórzył także do młodzieży zgromadzonej na Polach Miłosierdzia. Kiedy je usłyszałem zrobiło mi się ciepło na sercu. „Nie bójcie się” – słowa, których wartość nie przemija i które są tak bardzo potrzebne wobec różnorodnych zagrożeń, niepewności przeżywanych przez współczesnego człowieka, lękającego się o swoje jutro, o to czy będzie miał pracę, lękającego się o bezpieczeństwo swoje, najbliższych, o przyszłość…
„Nie bój się, mała trzódko, gdyż spodobało się Ojcu waszemu dać wam królestwo”. Kościół w wielu miejscach świata jest „małą trzódką”. Nieraz patrzymy z niepokojem na słabe statystyki praktyk religijnych, albo na to, że wciąż w wielu krajach świata wyznawanie wiary w Chrystusa wiąże się z realnym niebezpieczeństwem, albo na mocno kontestowane w wielu krajach niegdyś chrześcijańskiej Europy a dzisiaj opierających się na laickim prawie odwoływanie się do moralności opartej na Ewangelii. Tymczasem Jezus mówi: „Nie bójcie się”, nie wpadajcie w panikę. Lęk jest złym doradcą. Nasza wiara nie ma się opierać na zewnętrznych oznakach mocy ani na ludzkich statystykach. To nie z wielkich liczb płynie nasza siła, ale z Boga. Jezus chce, byśmy sercem zawsze czuli, gdzie jest nasz największy skarb. Niezależnie od tego, czy jest nas dużo, czy mało; czy jesteśmy silni czy słabi; mogący w wolności wyznawać swoją wiarę czy prześladowani. Nawet „mała trzódka”, pozbawiona swobody wyrażania swojej wiary pozostaje znakiem czegoś największego... Jest zaczynem przemiany całego świata. To dlatego pierwszych chrześcijan tak bardzo się lękały nawet potężne imperia i teoretycznie silne ideologie.
„Niech będą przepasane biodra wasze i zapalone pochodnie”. Jezus porównuje swoich uczniów do sług, którzy powinny być w stałej gotowości na spotkanie z Panem. Nie wzywa więc nas do luźnego stylu życia, do beztroski. Chciałoby się w tym miejscu przywołać znów słowa papieża Franciszka o tzw. „kanapowych chrześcijanach”. Liczne komentarze uzmysławiają mi, że to wezwanie niektórych dotknęło, „uderz w stół…” To dobrze, że Papież przypomniał, że chrześcijaństwo oznacza życie w stanie podwyższonej gotowości. Mamy mieć oczy, uszy i serca otwarte, wrażliwe, uważne. Nie możemy przestać od siebie wymagać – o tym przypominał też wielokrotnie św. Jan Paweł II i mamy być gotowi do służby. To odwrócenie logiki myślenia, które się wbija dzisiaj młodemu pokoleniu: „wszystko ci się należy…” Chrześcijanin nie może być kimś rozmemłanym. Proces stawania się letnim i byle jakim chrześcijaninem zaczyna się zazwyczaj od rzeczy drobnych. Z czasem te drobiazgi pociągają kolejne, większe odejścia od wierności. Nie bez przyczyny Chrystus wzywa do wierności w rzeczach małych!
„Piotr zapytał: »Panie, czy do nas mówisz tę przypowieść, czy też do wszystkich?«”. To pytanie Piotra jest klasyczną próbą ucieczki, wymigania się od odpowiedzialności. Kiedy słyszymy Boże wezwanie, zwłaszcza trudne i wymagające, wolimy udawać, że nie chodzi o nas. Mówimy sobie, że chodzi o innych albo tak ogólnie, o wszystkich. Jezus odpowiada na pytanie Piotra pytaniem retorycznym. Jeśli czujesz, że otrzymałeś coś od Boga, to chodzi właśnie o Ciebie. „Komu wiele dano, tym więcej od niego żądać będą.” I nie chodzi tutaj o targowanie się czy porównywanie z innymi. Każdy, kto na mocy chrztu świętego otrzymał obietnicę zbawienia otrzymał wystarczająco dużo, aby nie wypłacić się za ten dar całe swoje życie…
Jezus przekazuje dzisiaj obietnicę dla sług czujnych, wiernych i roztropnych. Nastąpi niezwykła zamiana miejsc. Bóg zaprasza nas do służby, powierza nam odpowiedzialność, ale jednocześnie pokazuje, że sam jest odpowiedzialny wobec nas i za nas. On nie rzuca słów na wiatr. Taki właśnie obraz Boga pokazał nam Jezus. Pokazał, że Bóg tak nas kocha, że chce nam służyć swoją miłością i uczyć życia opartego o miłość. Inne z Bożej perspektywy nie ma sensu. Miłość jest kluczem. Tylko ona potrafi zamienić najtrudniejsze obowiązki w błogosławieństwo, w radość służby.
Komentarze
Prześlij komentarz