Radość wiary i dziecięctwa Bożego
Jan Chrzciciel tak głosił: „Idzie za mną mocniejszy ode mnie, a ja nie jestem godzien, aby się schylić i rozwiązać rzemyk u Jego sandałów. Ja chrzciłem was wodą, On zaś chrzcić was będzie Duchem Świętym”.
W owym czasie przyszedł Jezus z Nazaretu w Galilei i przyjął od Jana chrzest w Jordanie. W chwili, gdy wychodził z wody, ujrzał rozwierające się niebo i Ducha jak gołębicę zstępującego na siebie. A z nieba odezwał się głos: „Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie”. (Mk 1,6b-11)
W Podróżach z Herodotem jeden z rozdziałów Ryszard Kapuściński zatytułował: Stoimy w ciemności, otoczeni światłem. To często nasza sytuacja: niewiara i wiara, grzech i łaska, rozpacz i nadzieja, egoizm i miłość, śmierć i życie przeplatają się ze sobą.
Dlatego niedziela Chrztu Pańskiego zaprasza nas, abyśmy na nowo znaleźli radość wiary i dziecięctwa Bożego w słowach, które Bóg kierując do Jezusa, kieruje w Nim do każdej i każdego z nas: „Ty jesteś moim umiłowanym dzieckiem”.
Te słowa są jak ogień: wnoszą ciepło i światło w nasze życie, gdy zrozumiemy ich siłę.
Takie słowa może wypowiedzieć tylko kochający Ojciec: „Jesteś mój! Kocham cię takim, jakim jesteś. Nic ci nie brak! Jesteś moją dumą!”
Takie słowa, jeśli przyjmiemy je sercem mają moc przekształcić dziecięcy lęk w dojrzałe męstwo wiary. Wlewają w serce czułość i pewność, że nic nie zdoła nas odłączyć od takiej miłości Boga. Dają moc, która nie wstydzi się słabości. Dają radość płynącą ze świadomości i godności dziecka Bożego, której nikt i nic nie może nam odebrać.
Jan Chrzciciel nie był pewny tego, w jaki sposób przyjdzie Mesjasz. Głosił wprawdzie konieczność nawrócenia, przestrzegał przed Bożym sądem; miał świadomość tego, że przyjdzie po nim mocniejszy od niego. Nie do końca jednak wiedział w czym ta moc się będzie przejawiała, poza tym, że będzie mógł On udzielić Ducha Świętego, tym którzy w Niego uwierzą.
Człowiek, którego Jan spotyka nad brzegiem Jordanu, nie wygląda na kogoś niezwykłego. Jednak głęboka wiara Jana podpowiada mu, że stoi przed nim Pan, mimo że nie widzi cudów, nie ma żadnego ognia z nieba, nie ma surowego sądu, a jedynie znak gołębicy. Nie do końca rozumie to, co widzi, dlatego, kiedy będzie już w więzieniu, za pośrednictwem posłańca zapyta Jezusa: Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać? (Mt 11, 3).
Obraz Boga, niestety niekiedy zafałszowany, który nosimy w sobie, może się wiązać z władzą, strachem czy sądem. Jednak nie jest to sposób, w jaki Bóg chce się nam objawić. Kiedy spoglądamy na Dzieciątko Jezus leżące w żłobie, jest dla nas jasne, że Bóg przyszedł do nas jako ktoś delikatny, bezbronny, ktoś, kto jest od nas zależny i kogo nie powinniśmy się bać. Przyszedł jako niemowlę, byśmy w naszej słabości nie czuli strachu, aby się do Niego zbliżyć. Dlatego św. Jan Apostoł może powiedzieć, że tak długo, jak naszą wiarę przenika jakikolwiek lęk oznacza, że ciągle jeszcze musimy wzrastać w miłości, w zaufaniu i w otwartości na Bożą miłość.
We wcieleniu Chrystus bierze na siebie to, co ludzkie, ale także pokazuje nam, kim naprawdę jesteśmy. Być może powodem, dla którego trudno nam zaakceptować pokorę, słabość i bezbronność Boga, jest to, że musielibyśmy uznać, że i my jesteśmy słabi i bezradni.
Jezus przychodzi do nas jako dziecko i prosi nas, byśmy jak dzieci – z prostotą – przyjęli Go w naszych sercach i odnaleźli naszą radość wiary w postawie dziecka wobec Boga, który jest miłującym i zatroskanym o nas Ojcem.
Komentarze
Prześlij komentarz