Pielgrzymka do grobu duchowego giganta

I tak oto udało mi się wraz z gronem kilkorga Przyjaciół szczęśliwie (z Bożą pomocą) zakończyć niezwykłą duchową podróż do grobu niezwykłego kapłana ojca Dolindo Ruotolo. Dziękuję Wam wszystkim, Kochani, którzy zabraliście mnie na tę pielgrzymkę i przez te dni cierpliwie i z wielką miłością mnie znosiliście. O samym wyjeździe napisze może innym razem, ale dzisiaj pozwólcie że skupie się na osobie tego duchowego giganta jakim był, coraz bardziej popularny w Polsce (choć we Włoszech nie zawsze i nie koniecznie) o. Dolindo. Swoją drogą uważam, że to piękne, że dzięki odkryciu postaci ojca Dolindo, która zaczęła się na dobra sprawę od pojawienia się na naszym rynku książki - biografii tego kapłana napisanej przez panią Joannę Bątkiewicz-Brożek zaczął się prawdziwy ruch pielgrzymkowy z Polski do grobu tego Sługi Bożego, który zaskakuje samych mieszkańców Neapolu. Ufam, że przyczyni się on do wyniesienia o. Dolindo na ołtarze.
Dolindo Ruotolo (ur. 6 października 1882 w Neapolu, zm. 19 listopada 1970 tamże) – włoski ksiądz oraz tercjarz franciszkański. Był piątym z jedenaściorga dzieci Raphaela, inżyniera i matematyka oraz Silvi Valle, potomkini neapolitańskiej arystokracji.
Ufam, że mój serdeczny kolega ks. Prof. Robert Skrzypczak nie obrazi się, jeśli w tych rozważaniach przywołam jego słowa, jakie można znaleźć w pierwszej wydanej po polsku biografii ojca Dolindo napisanej przez Joannę Bątkiewicz-Brożek „Jezu, Ty się tym zajmij! Życie i cuda o. Dolindo Ruotolo”, którą serdecznie polecam. Pojawiłą się też na naszym rynku druga pozycja autorstwa samego ks. Roberat Skrzypczaka: „W twojej duszy jest niebo”, która poza świadectwem jednej z duchowych córek o. Dolindo zawiera też szereg wygłoszonych przez niego konferencji.
Ale ad rem!
„Dolindo znaczy ból” – wyjaśnił swoje życie ks. Ruotolo. I rzeczywiście, tego bólu było aż ponad wszelką wyobrażalną miarę: ból chorób dzieciństwa, ból rozpadu rodziny i wiążącej się z tym nędzy materialnej w pierwszych latach życia, ból trudnych wojennych i powojennych warunków jego ojczystych Włoch, a przede wszystkim trudny do zrozumienia, choć łatwy do osądzania z zewnątrz ciąg utrapień, jakie spadły na Dolindo ze strony Kościoła, który ponad wszystko kochał i któremu okazywał heroiczną uległość. Aby zrozumieć życie tego neapolitańskiego kapłana i jego drogę krzyżową, potrzeba spojrzenia wiary i swoistego rodzaju wtajemniczenia w sekret świętych. Inaczej czytelnik wzruszy ramionami na absurdalność doświadczeń tego niezwykłego kapłana. Tymczasem nad życiem uczniów Chrystusa – dopowiedzmy: niektórych, wybranych – rozciąga się pewien rodzaj paradoksu egzystencji, o którym sam Jezus mówił w Ewangelii: „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je” (Mt 16, 24-25). Ten paradoks może gorszyć bądź oburzać, zwłaszcza tych, którzy znajomość z Chrystusem traktują jako okazję do załatwienia sobie spokojnego i religijnie bezpiecznego życia. Jezus jednakże nie krył przed swymi uczniami, jakie konsekwencje mogą się wiązać z decyzją o zgodzie na pójście za Nim bez zastrzeżeń: „Jeżeli was świat nienawidzi, wiedzcie, że Mnie pierwej znienawidził” (J 15, 18).
Droga życiowa ks. Dolindo oraz jego doświadczenie cierpienia w Kościele nie jest łatwą lekturą. Blisko dwudziestoletnie odsunięcie go od zadań kapłańskich w następstwie fałszywych oskarżeń, ostracyzm, jakiego doznał w zgromadzeniu zakonnym i rodzinie, długie i, wydaje się, absurdalne przesłuchania i procesy urządzane przez kongregację Świętego Oficjum, umieszczenie jego dzieł biblijnych na Indeksie Ksiąg Zakazanych, liczni, nieraz anonimowi wrogowie, wypisujący paszkwile szargające mu opinię, zdrada doznana ze strony jednej z jego córek duchowych, przymusowe badania psychiatryczne, przycinki ludzkie i złośliwości… „Upokorzenie samo w sobie jest masochizmem, natomiast znoszone dla Ewangelii upodabnia do Chrystusa” – mówił papież Franciszek. Według niego, pycha uczonych w Piśmie i faryzeuszów prowadzi nas do chęci zabijania innych, natomiast pokora, a nawet upokorzenie prowadzi do upodobnienia się do Pana Jezusa. Papież mówił o wielu współczesnych męczennikach, ale także i o ludziach znoszących każdego dnia upokorzenia dla dobra swej rodziny czy społeczności, z zamkniętymi ustami, bez słowa, znosząc je ze względu na umiłowanie Jezusa. „Jedyną drogą, by uciec od pychy uczonych w Prawie i faryzeuszów jest otwarcie serca na pokorę, a nie dociera się do niej nigdy bez upokorzenia. To coś, czego na drodze naturalnej się nie pojmuje. To łaska, o którą musimy prosić – wyjaśnił papież, i dodał: To jest świętość Kościoła, owa radość, jaką daje upokorzenie. Stajemy przed wyborem dwóch postaw: zamknięcia prowadzącego do nienawiści, gniewu, pragnienia zabijania innych, albo postawy otwarcia na Boga drogą Jezusa, który sprawia, że przyjmujemy upokorzenia, także te mocne, z ową radością wewnętrzną, aby być pewnymi, że jesteśmy na drodze Jezusa” (por: Papież Franciszek, Homilia wygłoszona w Domu św. Marty w Watykanie 17 kwietnia 2015 roku).
Sam ks. Dolindo pisał o sobie przed śmiercią: „Jestem ubogie nic, biednym osiemdziesięciopięcioletnim starcem, posiadającym jako skarb własną nicość. Istnieje takie neapolitańskie przysłowie: «Trzech jest mocarzy: papież, król i ten, kto nie ma niczego». Kto niczego nie posiada, niczym nie musi zarządzać, nie musi nic odpisywać, ani płacić podatków, ani mandatów. Żyje codziennym przychodem, jaki mu wpada z łaski tego, kto właśnie przechodził, zaznaje spokoju w swym ubogim domu bez niepokojów o remonty. Jestem całkiem ubogi, ubogim nic, ubogim głupcem, lecz moją siłą jest modlitwa, przewodnikiem wola Boża, której pozwalam się prowadzić za rękę. Moją słodką ostoją na chropowatych ścieżkach życia jest Boża Mama, Maryja! (z zapisków o. Doliondo z 5 lutego 1967 r, za A. Gallo)
Ten niezwykły kapłan Chrystusa pozostawił po sobie ogromną ilość przepięknych tekstów. Miejmy nadzieję, że pewnego dnia trafią one jako duchowy pokarm będąc dostępne dla każdego w formie książkowej, choć proces beatyfikacyjny tego wielkiego, neapolitańskiego świadka wiary został póki co wstrzymany.
Pozwolę sobie na przywołanie pewnej historii z życia a właściwie z relacji dwóch świętych kapłanów: ojca Pio i ojca Dolindo, gdyż dane im było żyć w tym samym czasie, w tym samym kraju, w oddaleniu niecałych trzystu kilometrów. To właśnie ojciec Pio był tym, który dał świadectwo o świętości życia o. Dolindo. Poniżej zamieszczony tekst pochodzi ze wspomnianej już biografii o. Dolindo autorstwa Joanny Bątkiewicz-Brożek „Jezu, Ty się tym zajmij! Życie i cuda o. Dolindo Ruotolo”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Esprit.
„Czemu do mnie przyjeżdżacie? Macie wielkiego kapłana, świętą duszę. Do niego idźcie! - mówił do św. o. Pio do pielgrzymów z Neapolu. Odsyłał ich do o. Dolindo Ruotolo, twórcy potężnej modlitwy „Jezu, Ty się tym zajmij”. Między tymi dwoma duchownymi utrzymywała się silna, duchowa więź. Jak wyglądały ich niezwykłe relacje? Oto fragment książki Joanny Bątkiewicz-Brożek „Jezu, Ty się tym zajmij!”.
Są niemal rówieśnikami. Dolindo ma niecałe pięć lat, kiedy dokładnie 62 kilometry na północ od Neapolu, w Pietrelcinie, rodzi się Francesco Forgione. Odejdą w odstępie dwóch lat, o. Pio w 1968 roku, ks. Dolindo w 1970. W tym samym czasie będą przesłuchiwani przez Święte Oficjum. Kiedy ks. Dolindo przyjeżdża do Rzymu na początku 1921 roku, już toczy się śledztwo w sprawie o. Pio. Kapucyn od dwóch i pół roku nosi stygmaty. Przez kolejne dekady obaj są na celowniku byłej Inkwizycji.
Zjawiska takie jak stygmaty, czytanie w ludzkich duszach czy bilokacje, dary, które choć w różnym stopniu mają zarówno o. Pio, jak i ks. Dolindo, duchowni ze Świętego Oficjum uważają za wymysł, rodzaj autosugestii, zwykłe oszustwo. Trudno ocenić, dlaczego tak się dzieje.
Spotkanie mistyków
Jaka jest relacja tych dwóch mistyków Kościoła? 16 października 1953 roku, San Giovanni Rotondo. Ojciec Pio od wczesnych godzin porannych spowiada w kościele. Przed wejściem jak zawsze długa kolejka. Ksiądz Dolindo w towarzystwie młodszego od siebie, sześćdziesięciojednoletniego wtedy arcybiskupa Giuseppe Maria Palatucciego, ówczesnego metropolity regionu Kampania, przekracza próg klasztoru kapucynów. Dolindo tego samego dnia musi wrócić do Neapolu, gdzie głosi kazania, dlatego wraz z arcybiskupem ruszają spod Wezuwiusza tuż przed czwartą rano.
Z trudem przeciskają się do furty przez tłum penitentów. Gwardianin, który otwiera im drzwi, zapytany o której godzinie o. Pio wyjdzie z konfesjonału, wzrusza tylko ramionami. Kapłani więc, pełni nadziei, że to kwestia niedługiego czasu, odprawiają Mszę, a zaraz po niej kapucyn, który ich powitał, zaprasza duchownych do refektarza na kawę.
– Gdzie zwykle siedzi o. Pio? – pyta o. Dolindo, kiedy tylko wejdą do niewielkiej jadalni kapucynów. To jedno z niewielu miejsc w klasztorze, gdzie jest trochę spokoju i ciszy, z dala od napierającego tu od wielu już lat tłumu.
– Padre? Tutaj – wskazuje miejsce przy samym oknie, na końcu jednego ze stołów, po lewej stronie od wejścia.
Obaj podchodzą do wskazanej ławy. Ksiądz Dolindo pochyla się i całuje stół, nad którym unosi się „woń pokuty” o. Pio, zapach, który prawdopodobnie czuje tylko neapolitańczyk. Gwardian widząc to, wyciąga z szufladki pod ławą stygmatyka małe tarallini, słone kruche ciasteczka w kształcie precelków, popularną na południu Włoch przekąskę, i wręcza je ks. Ruotolo.
– Chciałbym, by pobłogosławił je o. Pio. Zawiozę je wtedy dla kilku chorych do Neapolu – wyciąga rękę ks. Dolindo.
– O ile uda wam się spotkać… – kapucyn szybko gasi entuzjazm gości.
Ojciec Pio ciągle spowiada. Arcybiskup Palatucci decyduje więc, że obaj z ks. Dolindo odwiedzą oddalone o dwadzieścia pięć kilometrów sanktuarium św. Michała Archanioła na Monte Sant’Angelo i wrócą do San Giovanni Rotondo w południe. Ale i o tej porze współbracia o. Pio nie dopuszczają gości do świętego kapucyna.
– Przed obiadem, teraz, Pio jest w pokoju, trudno będzie się z nim zobaczyć – uprzedza zakonnik. – Ja w każdym razie po niego nie idę…
Cudowny dialog
Ksiądz Dolindo sam podejmuje się tego zadania. „Zapukałem do jego pokoju i poprosiłem, by nas przyjął, tłumacząc, że potem będzie to dla nas niemożliwe. Ze względu na obecność biskupa, o. Pio poprosił go do pokoju na chwilę rozmowy, ja czekałem przed drzwiami”.
Po chwili rozmowy z biskupem, o. Pio wychodzi ze swojej celi i mówi:
– Dolindo! Posiwiałeś, czyżby ci śnieg głowę sprószył?! –rozpościera ramiona i wita się z neapolitańczykiem jak ze starym znajomym, mimo że nigdy wcześniej się nie widzieli. „Zrobił tak, ponieważ znał mnie duchowo, znał moją duszę, i zaraz też dorzucił: «Ale dusza twoja jest ciągle młoda!»” – wspomina ks. Dolindo. Od razu poprosił kapucyna o spowiedź.
– Tobie jej nie potrzeba! Jesteś cały błogosławiony! – stygmatyk poklepuje po ramieniu ks. Dolindo.
„Na moje kolejne pytanie, które chciałem mu zadać w sprawie moich problemów i bolesnej drogi, jaką sprowokowali moderniści, o. Pio odpowiedział, czytając w moich myślach: „Czego się spodziewałeś, synu?”. I z wymownym gestem dłoni dorzucił w dialekcie: Chille tenene chella capa (Ci to mają w głowach…).
Stygmatyk dodaje jeszcze, że kwestia jest niewarta „spalania się” i… zaprasza ks. Dolindo na obiad. Ręka w rękę, gawędząc po przyjacielsku, suną wąskim korytarzem do refektarza. Tak wspomina ten moment ks. Dolindo:
Gwardian zwrócił się do o. Pio w żartobliwym tonie:
– Muszę oskarżyć przed tobą o. Dolindo, bo zmusił mnie do małej kradzieży z twojej szuflady.
– Niech mi ojciec pozwoli, bym… ukradł z niej jeszcze kilka rzeczy – podchwytuję żart.
– Idź i bierz, co zechcesz – śmieje się o. Pio.
– Ale wszystko to pobłogosławisz?
Kapucyn zatrzymuje się, owiniętą zakrwawionymi bandażami dłoń kładzie na ramieniu neapolitańczyka:
– Cóż to, nie zrozumiałeś jeszcze do tej pory, że od czwartej rano, od kiedy tylko ruszyłeś z Neapolu, przygotowałem dla ciebie i twoich chorych sporo rzeczy: ciecierzycę, ciasteczka, byś mógł każdemu coś dać. I wszystko to już dawno pobłogosławiłem, by zaspokoić twoje pragnienie? […]
Ojciec Pio nie był powiadomiony wcześniej ani o tym, że z biskupem chcemy przyjechać do San Giovanni Rotondo, ani tym bardziej że ruszyliśmy o czwartej rano, ani o moich cho-rych. On ewidentnie mówił dzięki nadprzyrodzonemu światłu.
Uczestnicy spotkania są jeszcze świadkami takiej wymiany zdań między dwoma mistykami:
– „Ojcze Pio, musisz częściej odwiedzać Neapol” – mówi ks. Dolindo. Byłem zaskoczony tym stwierdzeniem Ojca Dolindo. Stojąc blisko niego, z ciekawości nastawiłem uszu, bowiem doskonale wiedziałem, że o. Pio nie ruszał się w tym okresie w ogóle z klasztoru na Gargano. – „Chciałbym przyjechać” – odparł z charakterystycznym dla siebie uśmieszkiem o. Pio – „ciągle jestem tu, u góry”.
– „Nie!” – pośpiesznie zareagował o. Dolindo – „musisz nas odwiedzić tak jak ostatnio, kiedy byłeś przy tej dobrej umęczonej cierpieniem kobiecinie. Była u kresu wytrzymałości, twoja wizyta okazała się dla niej zbawienna. Tak się zapaliła twoim słowem, że była gotowa cierpieć aż do końca, by wypalić się jak lampa […] Powiedziałeś jej, żeby się dosłownie dała «wypalić aż do końca» [z miłości do Boga]. Gdybyś wiedział jak wiele dobra tak czynisz, tyle dusz cię woła!”. Ojciec Pio słuchał tego z żywą uwagą, ciągle uśmiechając się.
„W Twojej duszy jest Raj”
Goście z Neapolu opuszczają klasztor kapucynów po południu. Ksiądz Dolindo myśli jeszcze o tym, by o. Pio pobłogosławił Dzieło, które realizuje w apostolaturze i jako duszpasterz. Nie zdąży jednak powiedzieć słowa, kiedy stygmatyk dodaje: „Dolindo, jesteś łasy na błogosławieństwa, ciągle nienasycony”.
Ojciec Pio, z reguły oschły i z dystansem w kontaktach z ludźmi, rozpościera po raz kolejny szeroko ramiona, przytula ks. Dolindo mocno do serca. W tym uścisku trwają kilka minut. Dolindo nie przytacza dokładnie słów stygmatyka, ale uchyla rąbka tajemnicy. Pio mówi o przeszłości Dolindo, utwierdza go w przekonaniu, że wszystko dzieje się i działo zgodnie z planem Bożym. Że także przyszłość jest w Jego rękach, a trudne chwile, jakie jeszcze czekają Dolindo, przetrwa. Była to prawdopodobnie zapowiedź fizycznych cierpień (paraliżu i śmierci) i diabolicznych ataków, jakich miał doświadczyć ten kapłan tuż przed swoją śmiercią.
Spotkanie tych dwóch mistyków kończy się mocnym i wymownym gestem. Ojciec Pio patrzy w oczy księdza z Neapolu: – W twojej duszy jest Raj. Zawsze tam był, jest i będzie na wieki! Po czym całuje ks. Dolindo. Stygmatyk jest raczej oszczędny w tego typu wyroczniach, a słowa wypowiedziane pod adresem nikomu nieznanego w tych okolicach ks. Dolindo robią spore wrażenie na świadkach tej sceny”.
I na koniec ciekawostka: Nazwiskiem Dolindo Ruotolo jest podpisana prorocza wiadomość z dnia 2 lipca 1965 roku na temat obalenia komunizmu przez polskiego papieża (jej autentyczność poświadczył słowacki biskup Pavel Hnilica)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Czujność to dynamiczne, wzajemne oddziaływanie serca i zmysłów

Przyjść do Jezusa

Terapeutyczny wymiar medytacji