Życie – historia miłości
Tak sobie pomyślałem, że aby Was nie odzwyczaić od wpisów na tym blogu z powodu sierpniowej przerwy w spotkaniach medytacyjnych, będę snuł co jakiś czas refleksję natury duchowej. Dzisiaj okazją do tego stał się pierwszy piątek miesiąca przypominający mi o zawsze otwartej na nas i dostępnej każdej i każdemu z nas miłości Boga, której symbolem jest otwarte serce Jezusa.
„Obraz Boga w nas, to przede wszystkim zdolność do przyjęcia miłości Boga” – pisał jezuita, Peter Hannan w książce pod znamiennym tytułem: „Nine Faces of God”
Nasze życie jest historią miłości. Bez względu na to czy jesteśmy chrześcijanami, wyznawcami judaizmu, hinduizmu, czy islamu – wierzymy, że jest Bóg, który z miłości powołał nas do istnienia. I bez względu czy nazwiemy Boga Allach czy Jahwe, Abba czy Imma przekonanie o miłości Boga pcha nas do budowania z Nim bliskiej i osobistej relacji. W sumie człowiek ma dwie możliwości wyboru: albo szuka bliskości Boga i to poszukiwanie nadaje sens jego życiu, albo nie jest zainteresowany Bogiem i co najwyżej pojawia się On w jego życiu w sposób jedynie teoretyczny (np. towarzyszący jakimś dyskusjom). Oczywiście można powiedzieć, że negowanie istnienia Boga lub agnostycka obojętność wobec Niego też określa jakąś relację. Niezwykłe jest jednak to, że z biegiem lat obraz Boga dla wielu osób ulega zmianie. To może być odejście od obrazu Boga – surowego, wymagającego Ojca, którego należy się bać do przekonania o Jego miłosiernej miłości, której człowiek jest gotów powierzyć się bez zastrzeżeń i bez lęku. Dla innych będzie to zgoła inne doświadczenie oddalenia się od Boga, który w dzieciństwie mógł wydawać się bliski, z którym relacje były oparte o tradycyjne przejawy religijności, z czasem jednak wydaje się być coraz bardziej daleki, gdy zarzuca się powoli życie duchowe, które nie miało okazji doczekać się przemiany od niedojrzałej wiary w bardziej świadomy, osobisty i dojrzały wybór pogłębionej relacji z Nim. Czasem nakładają się na to odejście i zburzenie relacji z Bogiem jakieś traumatyczne doświadczenia, które sprawiają, że człowiek nie potrafi ich włączyć w doświadczenia wiary i w Bogu znajduje „kozła ofiarnego” swoich porażek i nieszczęść.
Każdy zapytany o powód swojej bliskości z Bogiem lub braku z Nim relacji ma swoje własne argumenty i swoją własną opowieść. I warto się w nie wsłuchiwać, bo każda z nich ma swoją wartość i bardzo wiele mówią o człowieku.
Snuję tę refleksję jako konsekwencję medytacji nad dzisiejszymi – pierwszopiątkowymi czytaniami liturgicznymi. Zarówno Jezus w dzisiejszej Ewangelii (Mt 13, 54-580 jak i Bóg reprezentowany przez przepowiadanie proroka Jeremiasza (Jr 26, 1-9) zostają odrzuceni. Zarówno w jednym jak i w drugim przypadku powodem jest zamknięcie słuchaczy na tych, którzy mówią o Bogu, które w konsekwencji jest zamknięciem się na Boża łaskę a idąc jeszcze dalej na doświadczenie cudu w swoim życiu. Chrystus przestrzega dziś przed taką postawą. Przestrzega jednak również przed poszukiwaniem Boga w nadzwyczajności. Szukanie nadzwyczajności w doświadczeniu religijnym może nas bowiem sprowadzić na manowce, zaś umiejętność spoglądania przez pryzmat wiary na to, co pozornie wydaje się zwyczajne i znane może stać się przestrzenią doświadczenia największych cudów obecności Boga w naszym życiu.
Przywołałem na początku tego rozważania cytat irlandzkiego jezuity Petera Hannana: „Obraz Boga w nas, to przede wszystkim zdolność do przyjęcia miłości Boga”. Nasza wiara, to wiara w to, że fundamentalną naturą Boga jest Miłość. Jak ujmie to św. Jan: „Bóg jest miłością: kto trwa w miłości, trwa w Bogu a Bóg trwa w Nim” (1 J 4,16).
Innymi słowy, Bóg stworzył nas w taki sposób, że również my możemy stać się miłością na tyle, na ile w głębi serca i duszy jesteśmy zdolni przyjąć miłość Boga. Oznacza to oczywiście zarówno gotowość przyjęcia Boga cierpienia w chwilach naszych prób, jak też Boga radości w chwilach pomyślności. Truizmem będzie powiedzenie, że pełnię tej miłości – jak często o tym pisze św. Paweł – osiągniemy w zjednoczeniu z Bogiem po śmierci. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, aby trwająca całe nasze życie podróż, z dnia na dzień prowadziła nas ku coraz trwalszej i coraz głębszej świadomości tej miłości.
Możemy zaprzeczać istnieniu takiej miłości. Możemy się od niej odwrócić, wybierając inne wartości i czyniąc z nich naszego fałszywego boga. Możemy stracić ją z oczu z powodu różnych okoliczności w życiu, które ogólnie rzecz biorąc zawsze maja swe źródło w konsekwencjach naszej obarczonej skutkami grzechu natury. Gdyż, jak powie św. Paweł nic poza grzechem nie jest nas w stanie a przynajmniej nie powinno być w stanie odłączyć nas od miłości Boga. (por. Rz 8,31b-39). I zapewne św. Paweł wie co mówi. Przypomina nam bowiem, że miłość Boga w nas jest owocem Jego łaski, jeśli wiec nie zniknie w nas zdolność otwarcia się/przyjmowania Jego łaski tak długo nic nas od tej miłości nie zdoła odłączyć. Oczywiście dla większości osób będzie to stopniowe odkrywanie miłości Boga. Dojrzewanie od „niedojrzałego” dziecięcego (pisząc „dziecięcego” mam na myśli pewną niedojrzałość w wierze o której pisze św. Paweł, nie ujmując tutaj zdolności wielu dzieci do głębokiego przeżywania relacji z Bogiem) do budowania dojrzałej relacji z Bogiem. Ważne jest aby dać się prowadzić Bogu przez tę historię a raczej chcieć tworzyć wraz z Nim tę historię budowania naszej relacji, gdyż zawsze jest to historia jedyna w sowim rodzaju i niepowtarzalna, historia, która może być miejscem doświadczenia obecności i działania Boga w codziennej niezwyczajnej zwyczajności naszego życia.
Komentarze
Prześlij komentarz