Miłosierdzie i dziesięciolecie
Jeden duch i jedno serce ożywiały wszystkich, którzy uwierzyli. Żaden nie nazywał swoim tego, co posiadał, ale wszystko mieli wspólne. Apostołowie z wielką mocą świadczyli o zmartwychwstaniu Pana Jezusa, a wielka łaska spoczywała na wszystkich. (Dz 4, 32-37)
Piękny jest ten tekst z dzisiejszego czytania z Dziejów Apostolskich, dlatego pozwoliłem sobie przywołać go, jako motto dzisiejszej medytacji. Sądzę bowiem, że jest to właśnie rzeczywistość, której możemy zakosztować medytując wspólnie, kiedy to jeden duch i jedno serce ożywia wszystkich. Bez względu na to, czy medytujemy w kościele, czy medytujemy oddzieleni od siebie w naszych domach, duch nie zna barier, podobnie jak wiara, która łączy nas. Ponadto medytacja otwiera nas zawsze na łaskę, która w tej modlitwie – używając słów apostoła – spoczywa na nas.
Przyszło mi pisać to dzisiejsze wprowadzenie w cieniu dwóch ważnych wydarzeń: pierwszą jest Niedziela Miłosierdzia, którą przeżywaliśmy przed dwoma dniami; drugim dziesięciolecie obecności w stolicy Monastycznych Wspólnot Jerozolimskich. Dlatego wybaczcie od razu, ale to wprowadzenie będzie nico inne. Bardziej retrospektywne i trochę przydługie. Można je czytać na raty! Ale to przecież w tej historii, którą pamiętamy mamy nieustannie odkrywać Bożą obecność i Boże działanie. Mamy jak apostołowie dostrzegać, że tu jest Pan.
Każde z rzeczonych wydarzeń daje nam powody do radości, do refleksji i do wdzięczności.
Miłosierdzie Boże, to rzeczywistość, która wymyka się naszej ludzkiej percepcji. Tym bardziej, że nawet siostra Faustyna Kowalska odnotowuje w sowim Dzienniczku, że jest ono niepojęte nawet dla aniołów i świętych. Może zatem bardziej trzeba je kontemplować sercem niż próbować ogarnąć umysłem. Medytacja uczy nas jak w miłosierdziu Bożym szukać schronienia. Im bardziej uświadamiamy sobie i pragniemy, aby modlitwa pełna ufności zanurzała nas w oceanie Bożego miłosierdzia, tym bardziej mamy szansę doświadczyć, że staje się ona najpiękniejszą chwilą naszego dnia. Wiele osób idących drogą modlitwy monologicznej właśnie w wezwaniu „Jezu, ufam Tobie!” znalazło werset towarzyszący ich medytacji. To piękne wezwanie dające mnie osobiście zawsze poczucie bezpieczeństwa. Jak zwykł mawiać jeden z nieżyjących już kapłanów, będącym przez lata duchowym opiekunem ośrodka przy Łazienkowskiej 14 jeszcze sprzed epoki Wspólnot Jerozolimskich: „Wezwanie Jezu ufam Tobie, to moje jedynie ubezpieczenie na życie.” Lubię przywoływać te słowa, bo wielokrotnie rzeczony kapłan dawał dowody, że są prawdziwe.
A skoro już o Łazienkowskiej mowa, to nie wiem kiedy minęło te dziesięć lat. Byłem świadkiem rozkwitu tego szczególnego miejsca, bo z ośrodkiem na Łazienkowskiej związany jestem od trzydziestu lat, kiedy posługiwałem tu jeszcze w czasach kleryckich we wspólnocie Rodziny Rodzin, widząc jak wiele dobra rodzi to miejsce i z pasją służący tam ludzie. Potem wraz z tymi, którzy przez lata wkładali tam swój czas i serce przeżywałem zredukowanie a w zasadzie zamknięcie duszpasterstwa, którym przez lata opiekowali się ojcowie Pallotyni. Zawsze jednak, od kiedy w 1994 roku po raz pierwszy zetknąłem się podczas mojego pobytu w Paryżu ze Wspólnotami Jerozolimskimi w kościele św. Gerwazego, gdzie chodziłem na liturgię, wielkim pragnieniem mojego serca było to, żeby kiedyś mogły Wspólnoty zawitać do Polski a jedynym miejscem, które wydawało mi się przestrzenią wymarzoną dla Nich był właśnie klasztor i kościół przy ul. Łazienkowskiej. I co? Chciałoby się rzec… I jestem tym, który na własnej skórze doświadczył, że marzenia się spełniają. Że Pan Bóg odpowiada na pragnienia serca maluczkich. Choć kiedy po raz pierwszy o tym zamarzyłem nawet nic nie zwiastowało, że ośrodek na Łazienkowskiej zmieni gospodarza.
Do dzisiaj pamiętam dzień otwarty w seminarium, przed dziesięciu laty, na który zawitali Siostry i Bracia z Monastycznych Wspólnot Jerozolimskich i razem z alumnami naszego seminarium cieszyliśmy się ich obecnością i nowo powstającą fundacją. Maria Magdalena brylowała, rozsiewając wokół swoją charyzmatyczną radość! Pamiętam też dzień świętowania początków fundacji, gdzie z powodu niemożności przybycia zaproszonych gości ze świata świętowaliśmy w kameralnym gronie nowo-rodzącej się Rodziny. Być może przez taką a nie inną reżyserię tego wydarzenia Pan Bóg przygotowuje nas do tego byśmy byli gotowi odrywać się od własnych planów na rzez całkowitego powierzenia się Jego opiece i prowadzeniu. I być może tegoroczna lekcja niemożności świętowania dziesięciolecia Wspólnot Jerozolimskich w Warszawie tak jak byśmy chcieli a w której uczestniczymy, to kolejne zaproszenie skierowane do nas przez Pana Boga, by zwrócić się bardziej ku temu, co najcenniejsze, co wewnętrzne a odwracać się do tego, co zewnętrzne. Czasem tak trudno na gorąco odczytywać to, co jest wolą Bożą a tym bardziej docenić, że wszystko, do czego Pan Bóg nas zaprasza jest łaską.
Mając w pamięci i nosząc w sercu minione dziesięć lat nie mam wątpliwości, że im bardziej kontemplacyjnie dane nam będzie przeżyć te piękne dni, tym mocniej zapiszą się one w naszych sercach i tym więcej duchowego pożytku przyniosą zgodnie ze słowami z dzisiejszych czytań. Bo czyż nie najważniejsze jest to, aby jedna wiara, jeden duch i jedno serce ożywiały wszystkich? A tego – jak ufamy – nie mogą zniweczyć żadne zewnętrzne przeszkody.
Na koniec przywołam jeszcze konkretne osoby, bez których pewnie nie dane nam byłoby świętować tego jubileuszu ani znaleźć dla naszej wspólnoty domu, w którym moglibyśmy podążać drogą medytacji monologicznej, tak pięknie wpisującej się w charyzmat Sióstr i Braci Jerozolimskich. W kronice Siostry i Bracie wspominają szczególnie trzy: założyciela Wspólnot Brata Pierre-Marie Delfieux, który jak ufam patrzy na nas z domu Ojca i wspiera nas swoim wstawiennictwem. Dwie kolejne postaci to prof. Stefan Świerzawski (bliskiego także mojemu sercu) i siostra Kinga Strzelecka - urszulanka. Ja przywołam jeszcze dwa, których namowy miały ogromny wpływ na ostateczną decyzję prymasa Glempa. To ks. prof. Józef Naumowicz - patrolog i ówczesny rektor ośrodka na Łazienkowskiej a obecnie biskup pomocniczy naszej diecezji Rafał Markowski – wielcy sympatycy Wspólnot Jerozolimskich. Pragnę pamiętać również o tych, którzy na dłuższy lub krótszy czas towarzyszyli naszej wspólnej wędrówce, uczestnicząc w spotkaniach medytacyjnych – ich wszystkich nosimy w sercach, bo wielu z nich, choć dzisiaj niekoniecznie bezpośrednio uczestniczy w życiu wspólnoty, to jednak często dają sygnał, że są z nami sercem i otaczają nas modlitwą, zgodnie ze słowami piosenki: „ci, co odchodzą, wciąż z nami są…”. Za każdą osobę, która choć raz przekroczyła próg kościoła na Łazienkowskiej, aby zasiąść wraz z nami do medytacji pragnę Panu Bogu dziękować.
A nade wszystko nieustannie dziękuję Panu Bogu za łaskę tego miejsca, jakim jest kościół i klasztor przy Łazienkowskiej a zwłaszcza za ich Gospodarzy, bo bez ich otwartości serca i miłości historia naszej Wspólnoty wyglądałaby zgoła inaczej.
W Liście na jubileusz Przełożeni warszawskich w Wspólnot piszą: „To czego wyglądamy, czego się spodziewamy, co jest przedmiotem naszych oczekiwań, a przynajmniej powinno nim być, to oczywiście Jeruzalem Niebieskie, które będzie nam dane na końcu czasów”. Jedno jest pewne, że dzięki obecności Wspólnot Monastycznych mamy świadomość, że na tej drodze nie jesteśmy sami, że wokół są nasi Siostry i Bracia, na których zawsze możemy liczyć a we wspólnocie zawsze idzie się łatwiej. Także do nieba. Bo przecież istotą chrześcijaństwa jest zawsze bycie w drodze z innymi.
Pozostaję w ufności i o to módlmy się w naszej jubileuszowej medytacji (która pierwotnie miała odbyć się w kościele jako otwarte spotkanie dla wszystkich chętnych), aby nadal jeden duch i jedno serce ożywiały wszystkich, którzy przychodzą, aby medytować do Kościoła Monastycznych Wspólnot Jerozolimskich. Tam czujemy, że wszystko jest wspólne, jak w prawdziwym domu. Niech to miejsce nadal z wielką mocą świadczy o zmartwychwstaniu Pana Jezusa, a wielka łaska nich spoczywa na wszystkich.
Dziękuję, że jesteście!
Komentarze
Prześlij komentarz