Pamięć

 

Któż zdoła utrwalić me słowa, potrafi je w księdze umieścić? Żelaznym rylcem, diamentem, na skale je wyryć na wieki? (Hi 19, 1).

Zwiedzania cmentarzy każdy z nas uczy się od dzieciństwa, drepcząc z rodzicami czy dziadkami do rodzinnych mogił. Można powiedzieć, że cmentarze nam niestraszne i chętnie je odwiedzamy tam, gdzie przyszło nam żyć.

Są wśród nich słynne nekropolie, gdzie można spotkać nazwiska artystów, pisarzy, polityków; gdzie w mogiłach zapisana jest długa historia ludzi i ojczyzny. Każdy kraj ma takie swoje historyczne nekropolie.

Pamiętam, jak będąc w Rosji zwiedzałem w Moskwie cmentarz przy Klasztorze Nowodziewiczym, miejsce pochówku wielu zasłużonych Rosjan. W nowej części cmentarza, tej porewolucyjnej, natknąłem się na grób dyrektora jakichś wielkich zakładów. Zdobiło go kamienne popiersie zmarłego, trzymającego przy uchu słuchawkę dyrektorskiego telefonu.

Na całym świecie na cmentarzach spotkać można takie małe piramidy współczesnych małych „faraonów”. Wyraz pragnienia, które tak dobrze wyraził Hiob, żeby nasze życie trwało, żeby ktoś zapisał je w granicie, wyrył diamentem w skale, by coś po nas zostało, jakaś namiastka nieśmiertelności…

A przecież każde życie zapisuje się w najtrwalszym z istniejących materiałów – w sercu samego Boga. On zapewnia nam prawdziwą nieśmiertelność, przy której ta oferowana przez spiż czy marmur, jest niepoważnie krucha i przemijająca. Oby groby, które stawiamy naszym przodkom i chętnie odwiedzamy były tymi, które podtrzymują naszą wiarę i nadzieję tak mocno podkreśloną słowami prefacji o zmarłych: „że życie Twoich wiernych nie kończy się, ale się zmienia”.

Dziś szczególną intencją modlitewną pragniemy ogarnąć naszych zmarłych, bo to ich wspomnienie, dziękując że byli wśród nas, wyrażając naszą tęsknotę za nimi potwierdzająca prawdę, że miłość jest silniejsza od śmierci. Ale módlmy się również za nas o silną wiarę, potrafiącą rozdzierać zasłonę niepokojów i zwątpienia, które często ją atakują.

Pielęgnować w sercu nadzieję zbawienia znaczy spojrzeć na śmierć jak na nowe narodziny. W chrześcijańskiej tradycji niejednokrotnie śmierć była określana jako „narodziny dla nieba”. Dla dziecka łono matki jest całym kosmosem. Miejscem bezpiecznym i znanym. Narodziny to apokalipsa, wyrwanie z przyjaznego i ciepłego miejsca, wrzucenie w nowy, obcy świat. Czy nie jest podobnie ze śmiercią? Świat wali się na głowę, fundamenty ziemi drżą, gwiazdy spadają, otwiera się nowa, nieznana rzeczywistość nie do pojęcia. Ból śmierci to ból porodu do nowej rzeczywistości. Życie zmienia się, ale się nie kończy. Zmienia się i wraca do swego źródła, wraca do domu Ojca. Pełni wiary w to możemy powiedzieć za Hiobem: Ja wiem: Wybawca mój żyje, na ziemi wystąpi jako ostatni. Potem me szczątki skórą odzieje, i oczyma ciała będę widział Boga. To właśnie ja Go zobaczę. (Hi 19, 25-27).

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Prawdziwe "ja" - dar od Boga

Zdrada

Przyjść do Jezusa