Uczyć się umierania przed śmiercią

 

Z Ewangelii według świętego Łukasza

Było już około godziny szóstej i mrok ogarnął całą ziemię aż do godziny dziewiątej. Słońce się zaćmiło i zasłona przybytku rozdarła się przez środek.

Wtedy Jezus zawołał donośnym głosem: «Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego». Po tych słowach wyzionął ducha.

Był tam człowiek dobry i sprawiedliwy, imieniem Józef, członek Wysokiej Rady. On to udał się do Piłata i poprosił o ciało Jezusa. Zdjął je z krzyża, owinął w płótno i złożył w grobie, wykutym w skale, w którym nikt jeszcze nie był pochowany.

W pierwszy dzień tygodnia poszły skoro świt do grobu, niosąc przygotowane wonności. Kamień od grobu zastały odsunięty. A skoro weszły, nie znalazły ciała Pana Jezusa. Gdy wobec tego były bezradne, nagle stanęło przed nimi dwóch mężczyzn w lśniących szatach.

Przestraszone, pochyliły twarze ku ziemi, lecz tamci rzekli do nich: «Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał». (Łk 23, 44-46. 50. 52-53; 24, 1-6a)

Dzień Zaduszny obliguje żeby mówić o medytacji w kontekście śmierci. I jak się okazuje wcale nie są to tematy odległe. Dają temu dowód w książce „Medytacja. Droga Miłującej Obecności” Dariusz Hybel i o. Maksymilian Nawara, gdy piszą: „Siedząc w medytacji, umieramy, zanim przyjdzie nasza śmierć. Wobec takiego wyzwania rozum zostaje bezradny. Jak spotkać przed śmiercią fizyczną własną śmierć, która przynosi życie? (…)

„Medytacja jest praktyką umierania nie tyle dlatego, że z każdym wydechem,  z każdą sekundą upływającego czasu, który ofiarujemy Bogu, jesteśmy bliżej naszego nieuchronnego momentu śmierci – choć to też prawda. Umieramy nie tylko dlatego, że zmagamy się z bólem i niewygodą – w znaczeniu fizycznym i psychicznym – choć to też prawda. Umieramy przede wszystkim dlatego, że forma praktyki medytacyjnej i jej esencja są właśnie takie, że niewiele sobie w niej zostawimy lub – by nie powiedzieć mocniej, podążając jeszcze głębiej – nic sobie nie zostawiamy. Wszystko musimy oddać, także samych siebie. Nie jest to powód do przygnębienia. Wręcz przeciwnie – to umieranie, tracenie siebie budzi pogodę ducha i pokój, akceptację naszego życia, takim jakie ono jest. Jeśli czegoś mamy się uchwycić, to Bożej Obecności”.

I rzeczywiście praktyka medytacji uczy nas uchwycenia w życiu tego, co niezawodne, czyli Boga a jednocześnie przygotowuje do wieczności, która będzie również polegała na całkowitym uchwyceniu się Absolutu, na zanurzeniu w Jego miłującej obecności.

Jak piszą dalej o. Maksymilian Nawara i Dariusz Hybel: „Wielkość i bezcenność człowieka jest bowiem zakorzeniona w Niestworzonym”.

Jeśli zatem nie odkryjemy tego zakorzenienia tutaj na ziemi może się okazać, że po śmierci będzie trochę za późno na dokonanie tego odkrycia. Nie mam bowiem wątpliwości, że Bóg zaprasza nas do życia w pełni już tutaj, na ziemi – czego najlepszym przykładem byli święci, których wczoraj wspominaliśmy. Jednak trudno mówić, że jest „pełne” o życiu, w którym nie ma odniesienia do Boga, skoro On jest (a przynajmniej powinien być) jego Źródłem i ostatecznym Celem.

Medytacja jest praktyką, która uczy nas tego zakorzeniania w Bogu w naszej codzienności.

Na potwierdzenie tego przywołam kolejne słowa z rzeczonej książki „Medytacja. Droga Miłującej Obecności”:

„Czy to nie fascynująca przestrzeń serca – umysłu, w której dzieje się nasza duchowa śmierć, ogołocenie, a jednocześnie pogodna akceptacja rzeczywistości? To przestrzeń przed myśleniem, przed emocjami, przed „chcę-nie chcę”, przed „przyjemne- nieprzyjemne”, przed „podoba mi się-nie podoba mi się”, przed pożądaniem. To przestrzeń wolności duchowej. Doświadczenie jej, posmakowanie choćby na chwilę jest jednym z najważniejszych owoców medytacji. To przełomowe odkrycie: nie można się tu niczego z tego świata uchwycić na stałe. I w tym jest nasze ocalenie”.

Można zatem powiedzieć śmiało, że Medytacja monologiczna/Modlitwa Jezusowa jest najprostszą formą uczenia się obumierania i poszerzania wolności naszego serca przez to umieranie dla tego, czego nie możemy na stałe uchwycić i co nie ma większej wartości w perspektywie wiecznej.

Ta modlitwa wypowiadana w rytmie oddechu niesie ze sobą głęboką teologię, która przypomina, że nasze życie realizuje się między życiem, które zaczynamy tu na ziemi wraz z pierwszym wdechem powietrza zaraz po urodzeniu, a śmiercią, która tożsama jest z ostatnim wydechem.

Takie rozumienie oddechu, który towarzyszy naszej medytacji oraz słowa: "Panie Jezu Chryste, Synu Boga żywego, ulituj się nade mną grzesznikiem" – to jest wyznanie wiary w Jezusa Chrystusa, to zakorzenienie w Tym, który jest Źródłem życia a zarazem Zwycięzcą śmierci i jedynym Dawcą życia wiecznego

Niech zatem medytacja pozwala nam ciągle na nowo umierać dla tego, co przeszkadza nam w pełnym zjednoczeniu z Chrystusem, w zakorzenieniu serca w Jego miłości, skąd czerpiemy naszą miłość a jednocześnie rodzić się do życia w łasce, która jest nam ofiarowana poprzez słowo i dar obecności, w którą zanurzamy się w tej praktyce.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Przyjść do Jezusa

Czujność to dynamiczne, wzajemne oddziaływanie serca i zmysłów

Terapeutyczny wymiar medytacji