Wielki Piątek



Kilka miesięcy temu pewna młoda kobieta zapytała mnie "jak mam uwierzyć, że Bóg jest Miłością" skoro TO dotknęło właśnie mnie".
Wspomniane przez te kobietę „TO” można rozszerzyć, o to, co często mówią ludzie młodzi, wciąż poszukujący swojej drogi i swojego miejsca w świecie. Czasem zadają podobne pytania już po rezygnacji z poszukiwania: Jak zrozumieć w świetle wiary Oświęcim, Katyń, albo śmierć niewinnych dzieci umierających w szpitalach lub innych narodzonych, porzucanych, maltretowanych? Jak zrozumieć w świetle wiary bratobójcze wojny, niosące w sobie podtekst religijny?
Czy Bóg, który jest Miłością może tolerować tyle zła i niesprawiedliwości? Gdy miałem lat powiedzmy 25 mniej niż teraz zadawałem Jemu te same pytania; dlaczego TO spotyka właśnie mnie? Dlaczego to czy tamto spotyka innych, niesprawiedliwie cierpiących?


I nie znajdowałem odpowiedzi. Coś jednak mówiło mi w duszy, że jeśli puszczę się tej busoli wiary, w którą wyposażyli mnie -  moi rodzice i bliscy - będzie mi jeszcze gorzej. Będzie mi jeszcze trudniej zrozumieć. Jak zwykł mawiać Ojciec Święty Jan Paweł II:
Człowieka nie można do końca zrozumieć bez Chrystusa.
A raczej: człowiek nie może siebie sam do końca zrozumieć bez Chrystusa.
Nie może zrozumieć, ani kim jest, ani jaka jest jego właściwa godność,
ani jakie jest jego powołanie i ostateczne przeznaczenie.
I dlatego Chrystusa nie można wyłączać z dziejów człowieka
w jakimkolwiek miejscu na ziemi.

 Nie puściłem - chociaż nie znalazłem odpowiedzi na te i inne zadawane przeze mnie i przez innych pytania. Wiele z tych pytań w perspektywie wiary straciło na znaczeniu, zeszły na dalszy plan, chociaż w międzyczasie  pojawiły się nowe pytania: Dlaczego?

Wielki Piątek. Dlaczego Bóg, który jest Miłością pozwolił aby TO przytrafiło się Jego Synowi? Przecież każdy z nas (przesadzam? No to prawie każdy z nas) sam dałby się ukrzyżować, aby swoje dziecko uchronić od cierpienia i krzywdy. I tylko raz w życiu wydawało mi się że wszystko rozumiem. Było to w 2007 roku w Jerozolimie. Najpierw weszliśmy drogą Niedzieli Palmowej do tego Świętego Miasta. A potem drogą krzyżową Via Dolorosa szliśmy wśród handlującej gawiedzi, która koniecznie coś chciała na nas zarobić aż na Golgotę. Nawet to współczesne otoczenie naszej drogi krzyżowej było jakieś niesamowicie realistyczne. Coś się działo. Było dużo ludzi. Okazja do zarobienia paru groszy! Tak jak wtedy. Na święto Paschy przybyły tysiące Żydów z prowincji, aby spełnić swoje marzenie modlitwy w Świątyni Jerozolimskie. Tysiące muzułmanów zamieszkujących Ziemię Świętą. Także setki jak nie tysiące turystów nawiedzających ten niezwykły zakątek z nie rzadko z powodów duchowych, aby dotknąć świętych miejsc po których przed dwoma tysiącami lat stąpał Zbawiciel, żeby się pomodlić a po modlitwie - pewnie zakupy, poznawanie miasta. Czy nie podobnie wyglądało to przed dwoma tysiącami lat. Mniej techniki, ale ludzie tacy sami, tak samo pobożni, tak samo przesądni, tak samo ciekawscy, szukający atrakcji. I udało się. Oto egzekucja. Jeden ze skazańców podobno nazwał siebie Synem Bożym i za to mieli go powiesić na krzyżu! I szedł tą samą drogą wśród handlującej gawiedzi...


Będąc w Jerozolimie mogłem włożyć jak Niewierny Tomasz rękę w miejsce gdzie stał Jego Krzyż i zastanowić się co na prawdę w życiu jest najważniejsze.
W Moim Kraju w Wielki Piątek, jak co roku, chrześcijanie (w tym roku szczęśliwie katolicy, prawosławni i protestanci w tym samym terminie!)  adorują wizerunek Ukrzyżowanego. Kościoły są przepełnione. Na twarzach, często bardzo zmęczonych - przecież większość dopiero wróciła ze swoich miejsc pracy, dodatkowo zmęczona przedświątecznymi porządkami i zakupami - zamyślenie.
Czy wszyscy zadają sobie to samo pytanie: Dlaczego?
Może czasem warto by je sobie zadać, aby nie przejść obojętnie obok tego, co chce ukazać nam liturgia Wielkiego Piątku. Może czasem warto by zadać sobie to pytanie, aby nie strywializować tych szczególnych w swojej wymowie świąt, tak jak dzisiaj łatwo trywializuje się wiele wartości, szybko przechodząc obok nich, nie zamyśliwszy się nad nimi, by szukać nowych sensacji…

Wielki Piątek – być może to najwłaściwszy dzień w ciągu całego roku, aby się zatrzymać, pomyśleć. Aby nie przejść zbyt szybko obok tego, co najważniejsze i najcenniejsze być powinno dla mnie chrześcijanina.


Zachęcam zatem do medytacji.  Poniższych lub innych słów z Pisma Świętego. Zachęcam, aby zatrzymać się, by usłyszeć, co przez wymowę tych wielkopiątkowych wydarzeń Bóg chce mi powiedzieć.

Oto się powiedzie mojemu słudze,
wybije się, wywyższy i wyrośnie bardzo.
Jak wielu osłupiało na jego widok,
tak nieludzko został oszpecony jego wygląd
i postać jego była niepodobna do ludzi.
(Iz 52,13-14)

Na pierwszy rzut oka, Panie, słowa „Oto się powiedzie mojemu słudze” bardzo zaskakują. Widząc Twoją poranioną twarz, ciężko uznać to za powodzenie, za sukces. Jednak w rzeczywistości zrealizowałeś na krzyżu cały swój plan, wszystkie swoje zamierzenia. Mogłeś faktycznie wyrzec słowa: „Wykonało się”. Nauczałeś, powołałeś dwunastu apostołów, zostawiłeś siebie pod postacią chleba. I w końcu cierpiałeś za grzechy i umarłeś. Po tak wielu sukcesach, jakim na pewno było nauczanie potężnych tłumów,  cuda, których dokonywałeś, według wielu przegrałeś. Ale czy na pewno?... 

„Wybije się, wywyższy i wyrośnie bardzo”… Kolejny paradoks, który można odczytać tylko wobec faktu zmartwychwstania. Bo jak mogę, Panie Jezu, uznać, że poprzez haniebną śmierć na krzyżu powiodło Ci się w najdoskonalszy sposób, o czym świadczą te trzy stwierdzenia. Zostałeś faktycznie wywyższony – na krzyżu… Tylko czy na pewno o to Ci chodziło?
Całe powodzenie i sukces były zależne od śmierci. Zmartwychwstanie mogło nastąpić tylko i wyłącznie po śmierci. Gdyby nie było śmierci, nie byłoby zmartwychwstania, a gdyby nie było zmartwychwstania – jak mówi św. Paweł: „Daremna jest nasza wiara!”.

„Jak wielu osłupiało na jego widok”… Rzeczywiście, nawet zapewne przyzwyczajony do widoku krwi Piłat jakby poczuł się przymuszony, by wytłumaczyć tłumom, kogo widzą, poprzez słowa „Oto człowiek”. Taka jest prawda, że jestem przyzwyczajony do widoku krzyża z Twoją figurą. Jednak prawie zawsze wisisz na nim bezboleśnie, ciało masz nie okrwawione. Za drastyczne uznaję Twoje wizerunki, kiedy z Twoich rąk i nóg płynie krew. A rzeczywistość była inna. Byłeś bity, poniewierany, opluty. Ludzie nie mogli na Ciebie patrzeć, z powodu straszności tego widoku.

„Tak nieludzko został oszpecony jego wygląd i postać niepodobna była do ludzi”… Byłeś herosem, skoro tyle potrafiłeś znieść. Pobicie, biczowanie, cierniem ukoronowanie, długa droga krzyżowa i w końcu śmierć na krzyżu. Czy mógłbyś to wytrzymać, gdyby nie Twój Ojciec… Musiał Cię ciągle wspierać, a pomoc Jego musiała być skuteczna, skoro dotrwałeś.

Wracamy zatem do pytania: dlaczego?

A może warto by zadać najpierw inne pytania:

Czy potrafię sobie uświadomić, że Jezus Chrystus stał się ofiarą przebłagalną także i za moje – jakże liczne – grzechy?
Czy zawsze na śmierć Jezusa patrzę przez pryzmat zmartwychwstania?
Czy Męki i śmierci Jezusa nie traktuję ze zbytnim przyzwyczajeniem do tego widoku i do treści, które przecież co roku na nowo są przywoływane tak, że można się do nich przyzwyczaić? 


A przecież powodem tego wszystkiego była MIŁOŚĆ i GRZECH. Jego miłość i mój grzech. 

Nie będę się silił na zbyt lapidarne wyjaśnienia czy odpowiedzi. Jedyna odpowiedź na pytanie „dlaczego” jest o tyle prawdziwa o ile każdy z nas spróbuje ją znaleźć sam. Choć trzeba się przygotować na przyjęcie do wiadomości faktu, że wszystkie odpowiedzi, które po ludzku próbujemy znaleźć będą i tak niewystarczające. Dlatego czasem lepiej nie pytać i nie próbować odpowiedzieć. Lepiej wsłuchać się w ciszę tej jedynej w swoim rodzaju TAJEMNICY.

Na koniec niech mi będzie wolno przywołać słowa papieża Jana Pawła I:
Nie musimy znać i rozumieć ani Krzyża, ani drogi do Królestwa. Jedyna rzecz, którą potrzebujemy poznać to owe wewnętrzne pragnienie serca Chrystusa, który chce byśmy doszli do Królestwa razem z Nim. On sam zna drogę. On nas poprowadzi…



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Czujność to dynamiczne, wzajemne oddziaływanie serca i zmysłów

Przyjść do Jezusa

Terapeutyczny wymiar medytacji