Lofoty i medytacja

Żeby nie było za łatwo zdobyć północny przylądek Europy zboczyliśmy nieco w naszej podroży na Zachód. Zwiedzać bowiem Norwegię i nie odwiedzić Lofotów - tego jedynego w swoim rodzaju archipelagu byłoby grzechem nie małym.
Tak wiele w tym pięknym kraju mnie już zachwyciło i zaskoczyło, że każdy dzień, który nie przyniósł by nowego zauroczenia pięknem przyrody i otwartością tutejszych mieszkańców uznałbym za zmarnowany. Oczywiście nie było dla mnie niczym nowym, że po raz kolejny moim oczom ukazały się zapierające dech w piersiach widoki głęboko wcinających się w ląd fiordów.

Wydawać by się mogło, że przez kolejne dwa tysiące kilometrów człowiek już potrafi nacieszyć oko tymi niezwykłymi formacjami skał ostro schodzących ku turkusowym wodom morza, tymczasem pięknem nie da się nasycić na zapas. Z każdym bowiem nowo zdobytym fiordem pragnie się więcej i więcej obcowania z ich niepowtarzalnym urokiem.
Dla mnie Norwegia to kraj, który zachwyca przede wszystkim swoimi cudami natury. Wcale nie dziwię się Norwegom, że niechętnie wyjeżdżają dalej, poza swój kraj, za to kochają wynajdywać ciche zakątki, gdzie delektują się ciszą i radością obcowania z surową przyrodą.


Takie widoczki to chleb powszedni w Norwegii. Czasem jeden, czasem kilka domków, zbudowanych nad brzegiem fiordu lub jeziora, zupełnie oddalonych od cywilizacji. I jak tu nie czuć, że człowiek naprawdę żyje i odpoczywa! Nie można się w tym "przedsionku raju" nie zakochać. Zatoki o krystalicznie czystej wodzie, wciskające się między majestatyczne góry działają na człowieka wprost magicznie. Panująca tu na każdym kroku cisza uspokaja skołatane nerwy i sprawia, że zapomina się o prozie życia i że chciałoby się tu zostać jak najdłużej. Jeżeli można mówić o miejscu idealnym do medytacji, to tutaj takich miejsc jest mnóstwo i to na wyciągnięcie ręki. Naprawdę kontemplując dzikie piękno norweskiej przyrody można wyobrazić sobie, że jest się biblijnym Adamem, dla którego Bóg stworzył te wspaniałe krajobrazy. Tym bardziej, że im dalej na Północ, tym obecność człowieka staje się coraz rzadsza.

Nie oznacza to bynajmniej, że ludzi się tu nie spotyka. Jest tu także wiele osad i miast. I ku mojemu zaskoczeniu właśnie owi spotkani na drodze mojej podroży ludzie zaskoczyli mnie najbardziej. Zupełnie bowiem nie byłem przygotowany na to, że w tym dosyć wyludnionym regionie jakim jest północ Norwegii, skądinąd luterańskiego kraju spotkam katolickich księży i to w dodatku... Polaków.
Jakież było moje zaskoczenie, gdy będąc na Lofotach dowiedziałem się, że cała północna część Norwegia konkretnie mieszkający tu katolicy "obsługiwani" są przez czterech katolickich księży, z których aż czterech jest Polakami!
Wśród nich jest trzech cystersów, którzy w 2004 roku na prośbę miejscowego biskupa dotarli tu z opactwa w Jędrzejowie.
Oficjalne przybycie cystersów na archipelag Lofoty w północnej Norwegii miało miejsce 20 czerwca 2004 r. Tego dnia z polskiego Jędrzejowa do maleńkiej miejscowości Storfjord gård przybyło czterech mnichów cysterskich. Byli to o. Bernard Kurbiel, o. Dariusz Banasiak (superior), o. Christian Wójcik i Piotr Książek (oblat). Ich zadaniem było założenie nowej placówki, jak się okazało - pierwszego kontemplacyjnego męskiego klasztoru w Norwegii od czasów reformacji (!). Jedną z idei założenia nowego klasztoru było wykorzystanie naturalnych walorów pięknej przyrody tego regionu, która nie była skażona cywilizacją i idealnie nadawała się na nową placówkę misyjną. Należałoby tutaj wspomnieć, że aby się tam dostać, trzeba pokonać 2500 km (czyli jeszcze 300 km za kołem podbiegunowym (!).Na szczęście przybyli latem. Dzisiaj wraz z proboszczem miejscowej (największej bodaj na świecie parafii) ciągnącej się od Trondheim aż po Kirkenes otaczają opieką duszpasterską katolików ( cała wspólnota liczy ok. 200 osób) mieszkających na tym najbardziej wysuniętym na płłnoc terenie Europy.


Jak się okazało znalezienie mnichów, którzy chcieliby się sprowadzić na te tereny nie było wcale takie łatwe.
Inicjatorem założenia klasztoru i sprowadzenia zakonu kontemplacyjnego do Norwegii, był ks. bp Gerhard Goebel pochodzący z Niemiec, ordynariusz diecezji Tromso. Niestety, przez długie lata nie mógł on znaleźć w całej Europie męskiego zakonu kontemplacyjnego, który pozytywnie odpowiedziałby na zaproszenie i podjąłby się założenia klasztoru w tym miejscu. Pierwszy list z prośbą biskupa dotarł również do Jędrzejowa już w 1993 roku.

Miejsce przyszłej fundacji odwiedził rok wcześniej o. opat Edward Stradomski z Jędrzejowa z o. Bernardem, wykonali oni przede wszystkim dokumentację fotograficzną i filmową. Pozytywna decyzja o przybyciu mnichów zapadła w listopadzie 2003 roku. W niedzielę 5 sierpnia 2004 r. podczas Mszy św. pontyfikalnej z udziałem bpa Gerharda Goebela został uroczyście otworzony klasztor, który otrzymał nazwę: Klasztor Królowej Fiordów (norw. Klosteret Fjordenes Dronning) - tytuł nawiązuje do tradycji cysterskiej, a zwłaszcza do jego maryjnej pobożności. Nazwa ta została wybrana ze względu na typowy norweski krajobraz fiordów.


A zatem nawet w tak odległej krainie można znaleźć pokrewne dusze, z którymi można pomedytować rozumiejąc się bez słów, bo po cóż tu słowa, gdy podąża się tą samą duchową drogą św. Benedykta. Oczywiście tym razem słów nie brakowało i to w ojczystym języku. Tym bardziej, że wbrew pozorom nie ma tu na stałe zbyt wielu Polaków, więc ojcowie z radością witają każdego, kto mówi w ojczystym języku. Innym istotnym powodem tej radości jest to, że na co dzień ojcowie pracują w różnych miejscach tej wyjątkowo rozległej i ciągnącej się przez blisko 1000 kilometrów parafii. 
Wspomniałem wcześniej o proboszczu, gdyż oprócz cystersów pracuje tutaj jeszcze jeden polski ksiądz, będący od ponad dwudziestu lat proboszczem katolickiej parafii, której siedziba znajduje się w niewielkiej portowej miejscowości Hammerfest.


Na kilka dni przed naszym przyjazdem proboszcz - ks. Wojciech Egiert - należący do zgromadzenia Oblatów Maryi Niepokalanej (zakonu, który od ponad stu lat opiekuje się katolikami w Norwegii) obchodził swoje siedemdziesiąte urodziny ( na zdjęciu w środku).


W okolicach Hammerfest mieszka około dziewięćdziesięciu katolików, ale bywa i tak, że ksiądz Wojciech musi przebyć pięćset kilometrów, aby sprawować Eucharystię na prośbę wspólnoty, która mieszka w pewny oddaleniu od kościoła (!) Właśnie jutro ma do przejechania ponad pięćset kilometrów (w jedną stronę), bo grupa Polaków mieszkających niedaleko Kirkenes (8 osób) prosiło o Mszę świętą.
W Hamerfest mieszkają także polskie siostry elżbietanki, które od wielu dziesięcioleci wpisały się w klimat Norwegii. Kiedyś prowadziły tu szpitale, ale od kiedy prawo tego zakazuje towarzyszą swoja modlitwą i pracą tutejszym duszpasterzom.


A zatem Norwegia po raz kolejny mnie zaskoczyła. Tym razem nie tylko urokami natury, ale też niezwykłą niespodzianką w postaci osób, które Pan Bóg w niezwykły sposób postawił na mojej drodze podróży. Dzięki temu ta podróż coraz bardziej nabiera walorów podróży duchowej. Poza medytacją w ciekawych miejscach i z ciekawymi ludźmi mam bowiem niezwykłą szansę uczyć się ekumenizmu w mega-praktycznym wydaniu.
Niestety jak mówią tutejsi duszpasterze, choć relacje z protestantami są coraz lepsze, to ogromnym problemem Norwegii jest jej powszechne zlaicyzowanie a to czyni ekumenizm nie tylko trudnym, lecz nieraz niemożliwym, gdyż sami Norwegowie nie zaglądają za często do własnych świątyń, wiec cóż mówić o nabożeństwach ekumenicznych. Trzeba zatem na co dzień poprzestać na ekumenizmie praktycznym czyli ekumenizmie życia, tworzonym przez życie na jednym terenie przedstawicieli różnych wyznań chrześcijańskich.

Pisze tak i piszę, bo te białe noce zaburzają rytm dnia. Bo w sumie ciągle jest dzień, za oknem słońce wysoko nad horyzontem a na zegarku... dwadzieścia cztery minuty po północy! Chyba jednak wolę jak jest normalnie! Jutro, jak Pan Bóg pozwoli zdobywamy Przylądek Północny!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Przyjść do Jezusa

Terapeutyczny wymiar medytacji

Droga do Emaus: wsłuchiwanie się w Słowo i gościnność serca