Medytacja, która zabezpiecza przed zatonięciem w morzu życia



Dwie sceny przywołane dzisiaj przez Liturgię Słowa zdają się wskazywać na ważną role medytacji.
Pierwsza z nich mówi o spotkaniu Eliasza z Panem Bogiem. To, co dla mnie szczególnie ważne w tej scenie, to dowód na to, że Pan Bóg przychodzi w ciszy.

...ale Pan nie był w wichurze. A po wichurze - trzęsienie ziemi: Pan nie był w trzęsieniu ziemi. Po trzęsieniu ziemi powstał ogień: Pan nie był w ogniu. A po tym ogniu - szmer łagodnego powiewu. Kiedy tylko Eliasz go usłyszał, zasłoniwszy twarz płaszczem, wyszedł i stanął przy wejściu do groty. (1 Krl 19,11-13)

Wprawdzie jak pisał kiedyś Carlo Carretto wszystko jest miejscem Boga, środowiskiem Jego obecności, to jednak trudno Boga usłyszeć w zgiełku codzienności. Dlatego tak bardzo nam są potrzebne chwile wyciszenia, chwile odejścia od zgiełku świata, po to by być sam na sam z Bogiem, by naładować duchowe "akumulatory" Jego łaską i Jego energią, której nie da się czerpać ze świata. Już sam Chrystus pokazywał jak ważne są te chwile bycia sam na sam z Bogiem. On, który mówił o sobie Ja i Ojciec jedno jesteśmy, tak często odchodził w miejsce pustynne, wyciszone, aby nic nie zakłócało tych chwil Jego intymnego spotkania z Ojcem. O ileż bardziej zatem nam potrzeba tych chwil. Chwil wyciszenia, zasłuchania w Boga bardziej niż w siebie, bardziej niż w nasze ego, które tak bardzo lubi się nam narzucać
Sądzę, że doświadczenie medytacji jak najbardziej spełnia ten cel. Dwa razy w ciągu dnia, przynajmniej pól godziny bycia sam na sam z Bogiem, gdy bardziej nastawiamy się na zasłuchanie w Niego niż na mówienie może być ratunkiem dla współczesnego chrześcijanina przez zatonięciem w zgiełku świata. Ochroną, aby ten zgiełk zawładnął naszym wnętrzem, naszym umysłem i naszym sercem.



I kolejna postać dzisiejszej niedzieli -  św. Piotr, który idzie po wodzie do Jezusa. Jak bardzo ta scena powinna być dla nas przestrogą i nauką. Dopóki bowiem Piotr utrzymuje kontakt z Jezusem, dopóki jest skupiony na Nim i w Niego zapatrzony dopóty spokojnie stąpa po wodzie i nawet nie przerażają go niespokojne fale i wiatr. Ale wystarczy, że Jezus przestanie być dlań głównym punktem odniesienia, wystarczy, że skupi się na odmętach morza, które jak mówi papież Benedykt XVI charakteryzują morze życia z jego zawirowaniami i niebezpieczeństwami, zaczyna tonąć.
Jak pięknie naucza Ojciec Święty, dopóki mamy stały kontakt z Jezusem, dopóki przez Jego pryzmat spoglądamy na życie nie musimy się lękać, ale gdy stracimy ten kontakt, gdy zabraknie w naszym chrześcijańskim życiu codziennego, stałego odniesienia do Jezusa, wpatrywania się weń, to wówczas grozi nam zatonięcie w morzu życia.
Niestety dzisiaj to wcale nie rzadki obrazek, gdy chrześcijanie są tak bardzo zaabsorbowani życiem, że brakuje im czasu na kontakt z tym, tory dla nich faktycznie jest tym Życiem i który uczy dopiero jak to doczesne życie bez niebezpieczeństwa zatopienia przez świat jego atrakcje i problemy przeżywać.

I znowu sądzę, że właśnie medytacja uczy nas tego stałego odniesienie naszego życia do Jezusa. Z jednej strony bowiem wycisza w nas ów niepokój, który próbuje w nas zaszczepić świat. Z drugiej zaś uczy jak właśnie przez pryzmat Bożego spojrzenia spoglądać na naszą codzienność. A dopiero z perspektywy Bożego patrzenia to co, dobre i radosne może być docenione i przezywane jako prawdziwa duchowa radość, której nam - chrześcijanom - zdaje se dzisiaj szczególnie brakować, zaś to co trudne przestaje być tak straszne, bo to Bóg jest przecież najlepszym rozwiązaniem naszych problemów.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Czujność to dynamiczne, wzajemne oddziaływanie serca i zmysłów

Przyjść do Jezusa

Terapeutyczny wymiar medytacji