Szczególne dwa dni

Sobota i niedziela to dni, które upłynęły pod znakiem szczególnej radości z celebrowania daru kapłaństwa. Najpierw sobota - dzień święceń w archikatedrze warszawskiej, gdzie dwudziestu dwóch diakonów przez włożenie rąk biskupa, namaszczenie i modlitwę konsekracyjną otrzymało ale też przyjęło dar kapłaństwa. Jedno bez drugiego bowiem nigdy nie będzie pełnią. Tak zresztą jest z każdym darem.
Te święcenia miały dla mnie szczególnie sentymentalne znaczenie, gdyż święcenie przyjęli klerycy z roku, którego byłem opiekunem w seminarium. To dobry rocznik i wartościowi ludzie.
I niedziela - prymicje. W wielu miejscach w diecezji i w Polsce. Także i w naszej parafii.
Kapłaństwo - dar i tajemnica.




Nie da się w kilku zdaniach ująć etosu kapłaństwa. Śledząc literaturę zajmującą się tym tematem na różnych szczeblach "dokumentalności" i "fabularyzacji", przekonuję się, że nawet na setkach stronic nie sposób opowiedzieć, na czym polega "bycie księdzem", wszystko jedno, dawniej czy dzisiaj. Istnieją bardzo rozległe sfery kapłańskiego życia, o których w ogóle nie da się mówić tak, by nie zostały one strywializowane. Nie bez powodu Ojciec Święty Jan Paweł II, pisząc coś w rodzaju swej autobiografii, już w tytule wyakcentował dwie niesłychanie ważne cechy życia księdza: jest ono darem i tajemnicą. Opisując dar, należy przecież raczej mówić o Darczyńcy niż o obdarowanym. A tajemnica? Pozostaje do końca nie wypowiedziana.


Dzień święceń i prymicji to zawsze okazja do refleksji nad swoim kapłaństwem i nad tajemnica kapłaństwa w ogóle. Refleksja ta wydaje się tym bardziej ważna, gdy w jakiś sposób uczestniczy się w formacji przyszłych księży (czy to jako przełożony, czy to jako wykładowca). Sześć lat przyglądam się tym, którzy odkryli swoje powołanie a raczej ciągle je odkrywają, którzy gdzieś, kiedyś usłyszeli wewnętrzny głos, który  zaprosił ich do pójścia ta drogą i na który często nie bez leku, ale tez z wielkim entuzjazmem i radością odpowiedzieli. Jedni z nich gdzieś po drodze, trwającej sześc lat od chwili przekroczenia progów seminarium do chwili święceń dochodzi do przekonania, że to jednak nie ich droga. Inni odchodzą, by po jakimś czasie powrócić znowu stwierdziwszy, że już nie należą do tego świata "na zewnątrz". Jeszcze inni po sześciu latach nieraz trudnych zmagań ze sobą i swoimi wątpliwościami, nieraz oczyszczeni różnymi kryzysami docierają do końca, by przed biskupem w dniu święceń powiedzieć swoje ostateczne "tak". Choć to nigdy nie jest "tak" powiedziane ostatecznie. To zawsze tak, które aby stało się tym ostatecznym "TAK" musi być potwierdzane jeszcze po wielokroć zarówno w tych radosnych i przyjemnych jak i w trudnych i bolesnych chwilach życia. 

Semel eligenti quotidie eligendus est

Raz wybrawszy, codziennie wybierać muszę
św. Augustyn



Na różne strony myślę o tajemnicy kapłaństwa. Bycie wychowawcą a potem wykładowcą przyszłych kapłanów stawia człowieka przed koniecznością nieustannego odkrywania prawdy o kapłaństwie. Zastanawiam się nawet czy nie za dużo uczymy przyszłych kapłanów pewnych "księżowskich sprawności", a za mało uświadamiamy czym tak naprawdę jest kapłaństwo. Zanim bowiem zaczniemy wykonywać funkcje, podejmować działania, musimy jasno uświadomić sobie, o jakie kapłaństwo nam chodzi, jakie kapłaństwo ma na myśli Jezus zapraszając nas do tego szczególnego powołania. Od tego bowiem zależy przeżywanie swojej kapłańskiej tożsamości. A we współczesnym świecie poczucie tożsamości wydaje się szczególnie aktualna kwestią.  Charles Peguy - francuski poeta i myśliciel mówił o dwóch rodzajach ludzi: o tych, którzy płyną z prądem rzeki, zachowując aktualne mody, standardy, nie pytając dlaczego, zadowalają się, że robią to co robią wszyscy. Drugi rodzaj ludzi, to ci, którzy płyną pod prąd, po to, aby dotrzeć do źródła, do żywej wody, skąd rzeka wzięła swój początek. Z prądem płyną zdaniem poety ci, którzy już za życia umarli, pod prąd płyną ludzie silni, duchowi, radykalni. Tylko u źródeł można poznać piękno, słodycz i właściwą wartość wody. I myślę, że tak jest też z kapłaństwem. Możemy się oswoić z panującym modelem kapłana, możemy się przystosować do kapłaństwa wygodnego, statycznego, świeckiego. Możemy przykroić nasze kapłaństwo do wizji i wymagań współczesnego świata (choć mimo snucie wielu teorii i tak powszechnej dziś krytyki Kościoła nie ma czegoś takiego jak kapłaństwo w wizji współczesnego świata). Niemniej przyjmując taka postawę zaczniemy się łatwo tłumaczyć, że takie są czasy, że dziś to już tak trzeba, że tak robi większość księży a nawet biskupi... 


A to ksiądz Max - tylko szkoda, że został wyświęcony dla diecezji polowej

Ale możemy też płynąć pod prąd - do źródła - choć to zawsze bardziej ryzykowne. I trzeba się liczyć z tym, że przez wielu/większość/świat będziesz niezrozumiany a może i odrzucony.  Jak pójść pod prąd. Ano trzeba zacząć od tego,  żeby usiąść na modlitwie przed Jezusem i przyglądać się temu Jedynemu Kapłanowi w najczystszej postaci. Przecież to Jego kapłaństwo jest źródłem mojego kapłaństwa i jeśli nie będę próbował wracać do tego źródła popłynę z nurtem świata i stanę się... No właśnie kim? Będę bezwiednie płynął z nurtem rzeki, jak trup, który sam nie ma w sobie życia i nie może przekazać tego życia innym. Owszem, łatwo się płynie z prądem, do tego nie trzeba wielkiego wysiłku, a przy tym ma się czasem złudne wrażenie, że skoro tak robi większość to jest w tym jakiś sens. I łatwiej wtedy usłyszeć ze strony świata pochwałę: "że jesteś swój człowiek".
Wspomniany już francuski poeta Peguy przypomina też, że ci, którzy odważą się płynąć pod prąd muszą nauczyć się samotności i wytrwałości. Szybko się płynie z prądem, a płynięcie w stronę źródeł rzeki jest mozolne i pełne przeszkód. Z prądem płynie się w dużej grupie. Po prąd trzeba często płynąć w samotności i niezrozumieniu. Przyglądam się czasem jak łatwo ten prąd świata porywa młodych kapłanów. Jeszcze w seminarium pełni byli ideałów, pragnienia czystości, ubóstwa, ofiary, ewangelicznego życia i wystarczy kilka miesięcy, żeby odwrócić kierunek swego życia i dać się porwać nurtowi świata. Pytam ich czasem, dlaczego tak szybko zrezygnowali ze swojej radykalnej wiary, ze swoich pięknych kapłańskich ideałów? Zazwyczaj się tłumaczą, że przecież większość kapłanów żyje inaczej, normalniej, bardziej na modłę tego świata. Każdego dnia staram się nad tym rozmyślać. Pytam się wtedy Boga, czy jeszcze płynę w Jego stronę, czy już tylko w stronę świata? Czy jeszcze mam odwagę i determinację zaczerpniętą z Jego Ducha by płynąć pod prąd, czy już poszedłem na łatwiznę i pozwoliłem się porwać nurtowi tego świata, czasem tak wydawać by się mogło atrakcyjnemu a na prawdę tak złudnemu i zdradliwemu.  Kiedy staję przed Bogiem w ciszy mojego serca warto zadać sobie to pytanie...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Przyjść do Jezusa

Czujność to dynamiczne, wzajemne oddziaływanie serca i zmysłów

Terapeutyczny wymiar medytacji