Wolność jest w nas...
Tak przyszli do
Jerycha. Gdy wraz z uczniami i sporym tłumem wychodził z Jerycha, niewidomy
żebrak, Bartymeusz, syn Tymeusza, siedział przy drodze. Ten słysząc, że to jest
Jezus z Nazaretu, zaczął wołać: "Jezusie, Synu Dawida , ulituj się nade
mną!" Wielu nastawało na niego, żeby umilkł. Lecz on jeszcze głośniej
wołał: "Synu Dawida, ulituj się nade mną!" Jezus przystanął i rzekł:
"Zawołajcie go!" I przywołali niewidomego, mówiąc mu: "Bądź
dobrej myśli, wstań, woła cię". On zrzucił z siebie płaszcz, zerwał się i
przyszedł do Jezusa. A Jezus przemówił do niego: "Co chcesz, abym ci
uczynił?" Powiedział Mu niewidomy: "Rabbuni, żebym przejrzał".
Jezus mu rzekł: "Idź, twoja wiara cię uzdrowiła". Natychmiast przejrzał
i szedł za Nim drogą [Mk 10, 46-52]
Historia Bartymeusza, to jedna z tych Ewangelicznych
historii, która powoduje moje wzruszenie ilekroć do niej wracam.
Chrystus jawi się w niej jako Ten, który wyzwala w człowieku wewnętrzną wolność . Bartymeusz jest bowiem w pewnym sensie przykładem
człowieka zniewolonego. Wprawdzie nie jest to niewola, w którą pogrążył się
przez własny wybór, ale z całą pewnością jego ślepota była czymś co go
ograniczało i to na wielu płaszczyznach. Było to ograniczenie tym gorsze, że
nie mógł on sam liczyć na to, że uda mu się je przekroczyć. W jego sytuacji raz
jeszcze w całej swoje okazałości ukazują swoją moc słowa Chrystusa, że to co
nawet u ludzi bywa niemożliwe nie jest takim dla Boga. [por. Mk 10,27] To
jeszcze jedna lekcja dla nas niedowiarków. Nasz Bóg nie podąża ze schematami, z
których nam tak trudno się wyzwolić. Spójrzmy na pierwszą reakcję tych, którzy
otaczali niewidomego z Jerycha, gdy zaczął wołać: Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną! Jaka była ich reakcja? Ludzie
z tłumu zaczęli Bartymeusza uciszać – po co robi hałas, po co woła, po co
krzyczy. Ślepy jest i taka już jego dola, nie ma o czym mówić. To przykład
takiego schematu w myśleniu! Jedynie on miał odwagę przełamać schematy w takim
sposobie myślenia, dlatego wołał jeszcze głośniej. I Chrystus idzie tym tropem.
Odpowiada na to, co było w sercu Bartymeusza, a na co inni byli zamknięci.
Dlatego właśnie może podarować mu tę upragniona wolność, bo Bartymeusz był na
nią otwarty: Uczynił to już, mówiąc: Zawołajcie
go! Zobaczmy, że wtedy także i inni z tłumu dostrzegli, że może jest w tym
coś, jakaś nadzieja, której wcześniej nie dopuszczali. I nagle ludzie z tłumu,
którzy wcześniej uciszali Bartymeusza zmienili front: Bądź dobrej myśli! Woła cię!
I tego nam tak często potrzeba. Czyjejś wyzwalającej
obecności. Potrzeba drugiego człowieka. Bliskiego, przyjaciela, czasem kogoś
obcego, kto zada nam właściwe pytanie jak to Jezusowe: Co chcesz, abym ci uczynił? Albo będzie miał odwagę głośno
przyznać, że widzi coś inaczej idąc pod prąd konwenansom, rezygnując z tak
popularnego dziś a jakże zgubnego dla poszukiwania prawdy kompromisu.
To może być czasem pytanie, które sprawia ból, ale otwiera w
nas drzwi do wolności, których wcześniej baliśmy się uchylić. Bartymeusz na szczęście jakby nie zauważył
niestosowności tego Jezusowego pytania. Więcej nawet, jakby od dawna na nie czekał. Jakby
dojrzewała w nim odpowiedź, której nie mógł dać, póki nie padło pytanie. Rabbuni, żebym przejrzał! I nie chodzi o
samo usunięcie ślepoty, ale może jest to pragnienie/prośba o to, aby nauczyć
się patrzeć inaczej. Oczywiście zacząć patrzeć inaczej niesie za sobą poważne
konsekwencje, które nie zawsze chcemy czy mamy odwagę podjąć. Czasem wolimy
pozostać zanurzeni (zniewoleni) naszymi schematami myślenia, czy patrzenia na
rzeczywistość, nawet jeśli stajemy się ich niewolnikami, bo tak wygodniej, bo
nie trzeba robić rewolucji czy przynajmniej remanentu w naszym życiu. Mimo, że
czasem przeczuwamy, że to nie to, że zostaliśmy powołani do czegoś więcej, to i
tak szybko udaje nam się zagłuszyć te myśli.
Znów przypomina mi się ta historia, która już wcześniej tutaj
przywoływałem o orle, który wykluł się w kurniku i żył wśród kur, grzebał w
ziemi i nawet gdy widział wysoko latające orły to i tak nie miał odwagi wyrwać
się ze swojego sposobu myślenia i umarł jako kurczak nigdy nie doświadczając pełnej
wolności i rozmijając się ze swoim powołaniem…
Oczywiście, aby pójść drogą wolności potrzeba dwóch rzeczy:
otwartości serca jaką miał Bartymeusz i co najważniejsze wiary, że mogę to
uczynić. Twoja wiara cię uzdrowiła!
Tak często przychodzimy do Jezusa z naszymi prośbami, ale tak naprawdę nie do
końca wierzymy, że może On coś zmienić, mamy w tyle głowy, że to się nie uda,
że to niemożliwe... I nie udaje się! To stwierdzenie Chrystusa skierowane do Bartymeusza
(i nie tylko do niego): Twoja wiara cię
uzdrowiła ma ogromne znaczenie. Bez niej Bóg ma związane ręce. Nie chce
bowiem niczego robić wbrew nam. A wiara (przynajmniej ta mała, jak ziarnko
gorczycy) jest naszym wkładem w to, co On czyni w naszym życiu. Bez tego nie
pójdzie…
To tak jak z tym Żydem, który modlił się do Pana Boga, żeby
mógł wygrać milion w totolotka, ale nie wypełniał nawet kuponu. To co robił
zaprzeczało jego prawdziwej wierze w to, że jest możliwe to, o co się modli.
Chrystus bowiem zawsze odwołuje się do tego, co jest w
naszym wnętrzu i jeśli nie będziemy gotowi na to, aby przemieniał nasze życie
tzn. zabraknie nam otwartości, odwagi czy przynajmniej chęci na zmianę a nade
wszystko wiary, że może On to uczynić nie będzie mógł uczynić nic. I nie
dlatego, że nie chce, ale dlatego, że tak naprawdę to my nie chcemy się
zmieniać. Stąd to pytanie zadane Bartymeuszowi: Co chcesz, żebym ci uczynił jest tak ważne. Chrystus kieruje to
pytanie także do nas: Czego chcesz w życiu? Co jest dla ciebie najważniejsze?
Bo możemy mówić różne rzeczy, możemy się przechwalać jak to my chcielibyśmy
zmienić nasze życie, ale jeśli tego pragnienia nie ma w naszym sercu, jeśli ono
nie zdominowało naszego życia, to tak naprawdę jedna wielka lipa. Pana Boga nie
oszukamy, bo On zna nasz serca i wie co tak naprawdę jest dla nas ważne. A same
słowa nie wystarczą, bo nawet najczęściej powtarzane nie są w stanie zaczarować
rzeczywistości. Najważniejsze jest to, co kryje nasze serce.
Reszta tak naprawdę nie ma znaczenia. Ktoś może oczywiście
szukać usprawiedliwienia, że taka a taka niewola trzyma go w okowach i nie może nic zrobić. Ale nie ta
niewola, która więzi nasze ciało lub psychikę jest najgorsza. Najgorsza jest
niewola, która trzyma w okowach naszego ducha. Koniec końców Chrystus też
przykuty został do krzyża. I nikt nie powie, że został zniewolony. Właśnie
wtedy wolność ludzkiego ducha została wyzwolona w całej pełni.
Zatem może warto zacząć modlić się najpierw o wewnętrzną,
duchową wolność dla nas i naszego serca.
I tu przychodzi nam z pomocą chrześcijański Wschód, który przywołuje
postać Bartymeusza z jeszcze jednego powodu. Jest nim modlitwa, którą się
modlił. Wołanie płynące z głębi jego serca nazywane w tradycji wschodniej
Modlitwą Jezusową. To nie tylko słowa, to oddech, to uderzenia serca, które
jest zaproszone do modlitwy. Bo modli się nie tylko umysł, modlą się nie tylko
usta, modli się cały człowiek. I to także – jak mówią wschodni mnisi –
najlepsza modlitwa prowadząca do uzdrowienia naszego serca i do wyrwania go z
okowów duchowej niewoli. Modlitwa tęsknoty i ufności. Modlitwa zdania się
zupełnie na Tego, który wszystko może.
Rola tej modlitwy jest o tyle nie do przecenienia, że przekracza
to, co nazywamy władzami człowieka: czyli logiczne myślenie i doświadczanie
świata zmysłami. W tej modlitwie – jak mówi starzec Jan z Wałaamu – poznajemy to, czego ani nie wymyślimy, ani nie
zmierzymy – to taki inny rodzaj poznania, nie da się go w żaden sposób
zastąpić. Na pewno nic nie stracimy, gdy zdecydujemy się, by poświęcić czas tej
modlitwie, której jakość wykracza ponad myśl i rozum. Jest to bowiem modlitwa,
która jest niczym innym jak zanurzeniem się w adoracji „oddychanie” Bogiem. Ten
rodzaj modlitwy ma szczególnie przemieniającą moc. Ważne jest tylko, aby jak
Bartymeusz, mimo przeszkód wytrwać w tej najważniejszej prośbie.
Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!
Komentarze
Prześlij komentarz