Pozwolić się prowadzić słowu

Modlitwa posługująca się jednym słowem czy wersetem nie jest nową modlitwą. Znajdujemy ją już w początkach chrześcijaństwa, pielęgnuje ją chrześcijański Wschód, zachętę do takiej modlitwy znajdujemy w książce p.t. Rosyjski pielgrzym czy u autora Obłoku niewiedzy. Ten ostatni autor zachęca nas do wyboru słowa wypełnionego znaczeniem. Ojciec John Main proponował wezwanie MARANATHA, dlatego, że pochodziło z języka aramejskiego, a więc języka jakim posługiwał się sam Chrystus a także dlatego, że stanowi jedną z najstarszych znanych modlitw chrześcijańskich, którą znajdujemy już w Piśmie Świętym: kończy nią bowiem swój List do Koryntian św. Paweł Apostoł, a także św. Jan swoją Apokalipsę. Znaleźć ją możemy także w Didache (krótkim traktacie starożytnego chrześcijaństwa, jednym ze starszych pism Ojców Apostolskich) i wielu innych tekstach wczesnochrześcijańskich. Jest to modlitwa tęsknoty, płynącej z serca. Jest wyrazem tęsknoty do spotkania z Panem.

Nie znaczy to, że nie możemy posługiwać się innym słowem i wersetem. Dobrze, jeśli będzie ono wybrane przez nas właśnie dlatego, że – jak chce tego autor Obłoku niewiedzy – będzie niosło dla nas szczególne znaczenie. Będzie wypływało z serca. Im bardziej będzie ono osobiste, tym bardziej będzie autentyczne, co w modlitwie serca nie jest bez znaczenia.

Niemniej ważne jest to, aby w doświadczeniu medytacji starać się wznieść poza znaczenie jakie ono ze sobą niesie. Słowo a zwłaszcza słowo Boże jest dużo bogatsze w treść niż ta, jaką jesteśmy w stanie objąć naszym intelektem. Im bardziej będziemy uciekali od skojarzeń, jakie ono ze sobą niesie, które czasem mogą stać się przeszkodą w medytacji, prowadząc do rozproszeń, tym bardziej pozwalając się mu prowadzić ma ono szansę stać się dla nas przewodnikiem po sferze ducha, po tej drodze, która jest znana jedynie Bogu i po której ostatecznie tylko On może nas prowadzić.

Warto jednak przy tym zaznaczyć, że na tej drodze nie ma żadnych skrótów, żadnych natychmiastowych efektów. Medytacja jest łagodną, stopniową drogą prowadzącą nas bardziej i bardziej ku całkowitemu zanurzeniu się w miłującej obecności Boga. Jest to droga do przemiany serca, do odwrócenia się od swojego egoistycznego „JA”, po to, aby na pierwszy plan mogło być postawione w naszym życiu Boskie „TY”. Nie dokonuje się to za sprawą jakiejkolwiek techniki (która nie ma tu istotnego znaczenia, gdyż każde skupienie się na technice na drodze duchowej jedynie wzmacnia nasz egocentryzm – jak zwykł mawiać o. John Main). Babcia odmawiająca różaniec może szybciej być obdarowana doświadczeniem mistycznym niż ktoś, kto przez lata praktykuje medytację. To co się bowiem dokonuje jako owoc tej modlitwy jest całkowitym darem Bożej miłości, jest cudem, który ma służyć chwale Boga. Otrzymać go może jedynie ktoś, kto zgodnie ze słowami Chrystusa jest gotów wyrzec się samego siebie, swoich oczekiwań, zapatrzenia w swoje ego i dla kogo najważniejsze będzie to by wszystko, co dokonuje się w nim, w jego życiu i przez niego przyczyniało się do jeszcze większej chwały Bożej i zbawienia braci. „potrzeba aby On wzrastał a ja się umniejszał” [J 3,30] – to jedna z najlepszych definicji owoców medytacji.

Potraktujmy każde siadanie do modlitwy medytacyjnej jako szczególne zaproszenie Boga do zanurzenia w Jego miłującą obecność. Nic poza nią nie może być ważniejsze w tym momencie. Usiądźmy wygodnie w Jego obecności, jak w obecności największego naszego Przyjaciela. (Postawa jaką przyjmujemy ma także ważne znaczenia. Powinna ona wyrażać szacunek wobec Tego, z kim się spotykam. Wyprostowany kręgosłup, do którego zachęcają nauczyciele tej modlitwy, pozwala na lepsze skupienie i na uniknięcie senności, gdy będziemy powtarzali monotonnie nasz werset modlitwy). Starajmy się głęboko ale swobodnie oddychać, nie myśląc jednak o tym. Oddech w tej modlitwie ma znaczenie symboliczne – jest symbolem tchnienia Bożego i darem Jego miłości podtrzymującej nas w istnieniu. Zwykle oddychamy nie zdając sobie z tego sprawy. Medytacja daje nam okazję by uczynić to z większą świadomością i wdzięcznością za Boży dar życia.

Następnie zacznijmy powoli, delikatnie, ale świadomie wypowiadać w myślach nasze słowo czy werset. Wsłuchujmy się w nie, pozwalając by powtarzane zakorzeniało się w naszym sercu i tam rozkwitło przynosząc właściwe jemu owoce. Kiedy pojawią się rozproszenia nie walczmy z nimi, po prostu wracajmy do świadomego i spokojnego powtarzania naszego słowa. Jest to słowo, które staje się zarówno Słowem Boga wypowiadanym do mojego serca w miłości jak i moja odpowiedzią na ten dar.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Prawdziwe "ja" - dar od Boga

Zdrada

Przyjść do Jezusa