Czas by wyruszyć na pustynię
"Codziennie człowiek wychodzi na pustynię i nie zna granic tej pustyni"...
Za chwilę wypływamy w długi rejs. Może się komuś to wydać dziwne, ale bezkres oceanu jeszcze bardziej kojarzy mi się z pustynią, z jej bezkresem i z doświadczeniem małości człowieka wobec jego żywiołu. Na szczęście dzisiaj ocean wydaje się być łaskawy na "dzień dobry". Żadnej fali, jedynie lekki wiatr. Mam nadzieję, że dalej będzie nas tak rozpieszczał.
Przynajmniej taki jest obraz oceanu od strony Funchal, stolicy Madery. Wylądowaliśmy tutaj dzisiaj po pięciu godzinach lotu o godz. 13.40 miejscowego czasu (cofniętego nieco w stosunku do czasu polskiego). Ociągaliśmy się trochę, dlatego dopiero teraz wypływamy. To ociąganie było podyktowane po pierwsze względami praktycznymi, bo trzeba było zrobić zaopatrzenie na co najmniej tygodniowy rejs, bo jeszcze nie wymyślili sklepów na oceanie; po drugie zaś względami estetycznymi. Madera to piękna wyspa, w której zakochałem się od pierwszego wejrzenia przed kilku laty, gdy wylądowałem tutaj po raz pierwszy. Dla mnie ma w sobie wszystko, czego potrzeba: spokój tutejszych mieszkańców, piękne plaże (choć może nie za duże), góry, ocean z jednej (wschodniej) strony spokojny i dosyć ciepły, z drugiej zaś witający nowo przybyłych ponad metrowymi falami gwałtownie rozbijającymi się o brzeg w środku upalnego lata. I najtańsza kawę (65 centów), choć trzeba się wspiąć do kawiarni ponad 500 metrów stromo pod górę. Za to widok z kawiarnianego tarasu - bezcenny. Z tych to dwóch wspomnianych powodów ociągaliśmy się trochę z wypłynięciem, ale dłużej już nie możemy, jeśli chcemy w ogóle dotrzeć na Wyspy Kanaryjskie w czasie tego samego pobytu.
Mówię wszystkim "Ahoj!" z nadzieją, że może za jakiś kilkanaście dni, jak Bóg da zamelduję się u celu. Po drodze nie ma dostępu do Internetu. Zresztą niewiele jest poza wodą. Bezkresną. Wszechobecną. Wystawiająca na próbę. Mam nadzieję, że tym razem te próby nie będą zbyt duże i rejs będzie przyjemny. Niemniej jak już wspomniałem ocean dużo bardziej odpowiada określeniu pustyni, tym bardziej, że w odróżnieniu od lądu trochę brakuje tutaj możliwości stąpania po twardym gruncie. Bo jeśli już nawet jest te kilka metrów pokładu (choć trudno to nazwać twardym gruntem a przynajmniej suchym) to na dodatek ciągle się chwieje.
Dla mnie rejs to zawsze okazja do przeżycia szczególnego czasu refleksji. Można powiedzieć, że to takie rekolekcje w drodze, gdzie niemal dosłownie można dotykać żywiołu stworzonego wszechmocną ręką Boga. Pustynia. Zwłaszcza mocno doświadcza się prawdziwości tego określenia nocą, gdy czerń wody zlewa się z czernią nieba. I słychać jedynie uderzanie fal o burtę, które przypominają jak mały jest człowiek wobec tej potęgi, która go otacza. Jeden kaprys oceanu i z małej łódeczki mogło by nie zostać nic. I jak tu nie doświadczać wystawienia wiary na próbę. Zwłaszcza, gdy fale są większe niż łódka. Mam oczywiście cichą nadzieję, że tym razem takie nie będą. W rejs po oceanie płynę dopiero drugi raz. Ale sama świadomość, że pod kilem ma się dwieście, trzysta a może czasem i więcej metrów głębokości (a nie tak jak na naszym rodzimym Bałtyku sześćdziesiąt) też robi wrażenie. Rozrzutność Bożej miłości objawiającej się w stworzeniu.
A zatem wyruszam na tę pustynię pełen radości i podniecenia, choć trudno ująć w słowach to, co czuję, kiedy odbijam od brzegu. Wychodzimy na pustynię jedyną w swoim rodzaju z portu w Funchal. Owszem, nie będę przez te najbliższe dni sam. Małą przestrzeń na łódce będę dzielił z moimi przyjaciółmi, ale to nie umniejsza rangi rejsu jako duchowego doświadczenia. Pustynia bowiem nie oznacza nieobecności ludzi, oznacza obecność Boga. I mam nadzieje, że przez najbliższe dni dane mi będzie tej obecności w sposób przemożny doświadczyć.
Komentarze
Prześlij komentarz