Dotknąć znów stałego lądu


Wiernym czytelnikom mojego bloga pragnę donieść, że szczęśliwie dotarliśmy do archipelagu Wysp Kanaryjskich. Zawsze to miło zejść na stały ląd po kilku dniach, w ciągu których otacza cię tylko woda. I powiem nawet więcej, że to miłe nawet dla kogoś, kto lubi wodę.



A zatem szczęśliwie dobiliśmy do brzegów Fuerteventury, od tej półpustynnej wyspy zaczynając zdobywanie archipelagu. Kolejność nie jest zresztą przypadkowa, bo primo – historyczna: od niej także zdobywali Wyspy Kanaryjskie hiszpańscy konkwistadorzy w XV wieku; secundo – geograficzna: wszak to jedna z wysp archipelagu wysuniętych najbardziej na północ i wreszcie tertio – socjologiczna: gdyż to najmniej gęsto zaludniona wyspa (nie licząc oczywiście tych bezludnych, które archipelag też posiada). A zatem z pustyni wodnej wychodzimy do cywilizacji przez pustynię suchą, aby nie doznać szoku. Z tym pustynnym krajobrazem to wcale nie przesada, bo wyspa w większości jest kamienną pustynią, na której niewiele rośnie, z ubogą roślinnością i gorącym klimatem (dzisiaj wyjątkowo gorącym, gdyż znad Afryki, oddalonej niecałe 100 kilometrów przyleciała nad Fuerteventurę tzw. Kalima – gorący pustynny wiatr przynoszący ze sobą chmurę drobinek piasku, będących skutkiem burzy piaskowej znad Sahary). A zatem pustynia nas nie opuszcza, choć nie przekłada się wcale na stan duchowy. Humory dobre, samopoczucie także. Ocean był dla nas łaskawy i delikatnie kołysał przez całą drogę zatroskany, aby nie wystraszyć dzielnych wędrowców.


Jak wspomniałem taki rejs to doskonała okazja do tego, żeby przeżyć prawdziwą sesję medytacyjną, gdyż poza obowiązkową wachtą tak naprawdę czas ma się dla siebie, więc niejako z sytuacji wynika potrzeba modlitwy. I nie jest nią wcale jakiś lęk, bo jak wspomniałem ocean nas nie straszył ani falami, ani jakimiś nieoczekiwanymi wydarzeniami, lecz raczej świadomość tego, że ten potężny żywioł jest jednym z dzieł Stwórcy i podobnie jak góry mnie także i wody morskie nastrajają do duchowej refleksji. Łatwość medytacji zresztą jest niejako w pisana w charakter takiej podróży, w jej pewną monotonię, bo nawet gdy wykonuje się codzienne obowiązkowe czynności jak np. siedzenie przy sterze to i tak recytacja słowa w rytm regularnie uderzających o burtę fal aż się narzuca. To tak jakby natura sama przypominała o tym, że droga medytacji to droga prowadząca najlepszej harmonii z otaczającą nas naturą.


Zresztą piękno natury dawało znać o sobie na różne sposoby, miedzy innymi przez to, że chyba ze dwa dni towarzyszyły nam płynące z nami delfiny, czerpiąc przemożną radość z gościnności i penie chcąc nam swoim towarzystwem osłodzić świadomość, że nawet używając tak zaawansowanej techniki, która pozwala nam przemierzać oceany nie potrafimy pływać choć w części tak szybko i zwinnie jak one. I jak tutaj nie chwalić Stwórcy, który nawet przez delfiny i ich bezinteresowną radość z życia przemawia do człowieka pragnąc, aby ta bezinteresowna radość stała się także jego udziałem.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Przyjść do Jezusa

Czujność to dynamiczne, wzajemne oddziaływanie serca i zmysłów

Terapeutyczny wymiar medytacji