Inne podejście Boga
W historii Zacheusza wielu z nas mogłoby znaleźć dla siebie obfite źródło nadziei i duchowej inspiracji. Albowiem jesteśmy chyba do niego trochę podobni. No, może nie aż do tego stopnia, żebyśmy zaraz byli kolaborantami, zdrajcami czy oszustami na wielką skalę, jak Zacheusz. Ale czy nasze życie i tak nie pozostawia wiele do życzenia, gdyby odnieść je do miernika, jakim jest Ewangelia? Zapewne i nam niejednokrotnie udało się kogoś skrzywdzić w ten lub inny sposób... I na pewno nie jeden raz zboczyliśmy z właściwej drogi. Zresztą nie chodzi o to, żeby się licytować z Zacheuszem w wykroczeniach; raczej skoncentrujmy uwagę, żeby go naśladować w nawróceniu.
Nawrócenie to zaczęło się od tego, że Zachceusz usłyszał o Jezusie: Ten, który głosił wspaniałe nauki, który nie wstydził się zasiadać z celnikami przy jednym stole, który cudownie uzdrawiał i miał u wszystkich autorytet i szacunek, miał dziś ponoć przechodzić przez Jerycho. Jak wspaniale byłoby Go zobaczyć!
Ale szanse na to Zachceusz miał nikłe. Bał się tłumu. Wszyscy nim gardzili i darzyli nienawiścią, a mieli za co. Przecież wysługiwał się okupantom, zdzierał pieniądze od swoich współziomków, by oddawać je obcym, zagarniając przy tym sporą dolę dla siebie. Był bez skrupułów, więc szybko zbił spory majątek. Ale co z tego, skoro nie mógł za niego kupić ludzkiego szacunku. A na dodatek jego niski wzrost stanowił doskonały pretekst do drwin. Wobec tłumu Zacheusz był bezsilny. I dlatego go unikał.
Ale tym razem za wszelką cenę chciał zobaczyć Jezusa i postawił wszystko na jedną kartę. Po kryjomu wspiął się na drzewo, by zobaczyć Jezusa. Bardzo możliwe, że ludzie też go zobaczyli. Natychmiast wybuchł jeden gromki śmiech. Pokazywali go sobie palcami, głośno i złośliwie komentowali, mając nadzieję, że Jezus utrze teraz nosa temu zdrajcy!
Ale Jezus nie uległ zbiorowej kpinie, nie pozwolił sobie narzucić cudzej opinii. Zamiast potępiających słów, odezwał się ciepło: Zacheuszu! Chciałbym wstąpić do ciebie. To jakby grom z jasnego nieba. Wszystkich poraziło. Do Zacheusza? Do tego sprzedawczyka? Chyba coś się Jezusowi pomyliło! A jednak nie. Tylko Jezus potrafił przełamać mur nienawiści i uprzedzeń wobec Zacheusza. Potrafił spojrzeć na niego inaczej i dostrzec coś, czego inni nie dostrzegali, czego nie widział także sam Zacheusz – pragnienia dobra i poprawy, kryjące się w jego sercu.
Jak łatwo jest kogoś osądzić, zaocznie skazać. Czy sami tego często nie robimy? Czy nie powtarzamy często plotek na czyjś temat, ot tak, przy zdawało by się niewinnej rozmowie, ulegając w ten sposób opinii większości i powiększając istniejący stereotyp na czyjś temat?
Podejście jednak Boga jest inne. Jego nie interesują opinie ludzkie ani układy, lecz ludzkie serce. Czy jako uczniowie Jezusa nie powinniśmy być do Niego podobni w patrzeniu na człowieka? Każdy odpowie: Bez wątpienia! A teraz zapytajmy siebie: czy jesteśmy podobni?
W każdym człowieku kryje się gdzieś to pragnienie, które było obecne w Zacheuszu, by zmienić swoje życie, ale nieraz brakuje „katalizatora”, który by je uaktywnił. Nieraz ludzka postawa zabija skutecznie to pragnienie. A takim katalizatorem, pomagającym człowiekowi się zmienić jest ludzka akceptacja i zaufanie. To zmieniło Zacheusza o wiele skuteczniej niż wszystkie napomnienia, potępienia i groźby. Wreszcie ktoś mu zaufał! Więc nie jestem jeszcze przegrany, mogę zacząć od nowa!
I zaczął. Prawdopodobnie tego wieczora Zachceusz stracił prawie cały swój majątek. Połowę rozdał, a po drugą połowę już stała długa kolejka pokrzywdzonych, chętnych powetować sobie dotychczasowe straty. Ale dla Zacheusza to się nie liczyło. Najważniejsze, że odzyskał szacunek do siebie samego. Za to warto zapłacić nawet wysoką cenę. A wszystko to za sprawą Jezusa, którego Zachceusz chciał tylko zobaczyć.
Czyż nie jest to jakieś wezwanie także i dla nas? Czy i nam nie przydałoby się takie wyzwalające spotkanie z Jezusem? Czy i w naszym życiu nie trzeba by czegoś zmienić?
Jezus przychodzi do nas w każdej Mszy świętej, ale żeby zmiana mogła się rzeczywiście dokonać, potrzeba jeszcze Zacheuszowej otwartości serca, gotowej odpowiedzieć na miłość Jezusa. Czy mi jej nie brakuje???
To jedna sprawa! A druga, to konieczność nauczenia się od Jezusa stosunku do innych. Zwłaszcza tych, którzy błądzą. Jezus chce, abym to ja – chrześcijanin – Jego naśladowca, potrafił zając wobec innych postawę akceptującej miłości, która pozwoli im może wrócić z błędnej drogi i uwierzyć, że jest jeszcze Miłość, która ma moc ich ocalić.
Ale czy jestem takim świadkiem, który w swoim postępowaniu odbija się dobroć Mistrza?
Cokolwiek uczyniliście jednemu z braci najmniejszych …
Może kiedyś – na Sądzie Jezus zapyta: Ile osób dzięki mojej postawie miało szansę wrócić do Niego, bo spotkało się z naszej strony z miłością, w którą zwątpili?
Komentarze
Prześlij komentarz