Trzy doświadczenia...

Miniony tydzień obfitował w doświadczenia, niektóre bolesne, inne radosne, ale najważniejsze, że każde z nich stało się dla mnie swoistym doświadczeniem wiary i działania Pana Boga.

Pierwsze, o którym już wspominałem to nagłe odejście mojego taty do domu Ojca. Nagła śmierć kogoś bliskiego zawsze zaskakuje. Często dla opisania tego, co przeżywamy w takiej chwili używamy określenia: „szok”. Nie wiem czy to określenie mieści się w doświadczeniu wiary… Innym częstym przeżyciem towarzyszącym nam w takich okolicznościach jest brak zgody na to, co nas spotyka. Czasem wprost, innym razem nie wprost przychodzi stawiane Panu Bogu pytanie: Dlaczego? Z perspektywy minionego tygodnia muszę przyznać, że to nie były moje doświadczenia. Owszem, nieoczekiwana wiadomość o śmierci kogoś bliskiego jest zawsze zaskoczeniem. Musze jednak przyznać, że Pan Bóg pozwolił mi przeżyć to doświadczenie  z wiarą i pokojem serca, które dla mnie samego było pewnym zaskoczeniem. Fakt, że w krótkim czasie trzeba było wszystko ogarnąć i być jeszcze wsparciem dla tych, którzy tę śmierć mocno przeżyli  z pewnością sprawił, że nie było zbyt dużo czasu na rozmyślania. Ale nie w tym jest sedno. Dla mnie doświadczenie śmierci to zawsze wyzwanie dla naszej/mojej wiary. Również w tym doświadczeniu, jak w każdym innym Bóg oczekuje od nas zawierzenia się Jemu z całą ufnością. Owszem takie uczucia jak smutek czy ból są ludzkie i uzasadnione. Uczucia to też dar od Boga. Trzeba je umieć zaakceptować i przeżyć, bo one coś wskazują, są jak kawa, którą właśnie pijemy. Można się nią cieszyć, spróbować, ale trzeba wiedzieć, kiedy ją odstawić, aby nie pomylić uczuć z rzeczywistością wiary. .Mnie jednak w dniu pogrzebu uderzyło jeszcze jedno doświadczenie, silniejsze niż chwilowa emocja. Wdzięczność. Wdzięczność za dar osoby, którą się traci i wdzięczność za dobre relacje. Tak często w konfesjonale, czy przy okazji pogrzebów spotykam osoby, które przychodzą z wielkim bólem serca, że dla zmarłego nie mieli czasu, choć tyle razy postanawiali to zmienić,  że może się poróżnili i nie zdążyli pojednać…

Śpieszmy się kochać ludzi… Miał rację kapłan – poeta pisząc te słowa. Sam doświadczyłem ich prawdziwości i dzisiaj, choć mojego zmarłego taty nie ma już wśród nas mam spokojne sumienie, że tę zachętę – wezwanie ks. Twardowskiego udało mi się realizować w życiu. Teraz te relacje przeszły na inny poziom…

Drugie doświadczenie również dotyczy okoliczności śmierci mojego taty, choć wiąże się ono z okazanym wsparciem i życzliwością innych, której w tych dniach doświadczyłem. To kolejne przeżycie na płaszczyźnie wiary, gdyż to Bóg stawia na mojej drodze tylu życzliwych ludzi, których obecność objawiła się z taką mocą zwłaszcza w trudnych chwilach. Dla mnie niemal namacalnym doświadczeniem tego wsparcia była modlitwa tylu osób za mojego tatę. Kiedy załatwiałem pogrzeb w parafii, gdzie była msza pogrzebowa, mój kolega zapytał: -  Czy zapraszałem już któregoś z biskupów?  Odpowiedziałem, że nie. Nie miałem do tego głowy i nie chciałem zajmować im czasu. Wtedy on odparł: - To się samo dzieje… I rzeczywiście w niecałe pól godziny potem zatelefonował do mnie ks. kardynał z kondolencjami, przeprosił, że nie będzie mógł być na pogrzebie, ale obiecał, że odprawi mszę za mojego tatę. Kilka chwil później zadzwoniło jeszcze dwóch biskupów z pytaniem kiedy jest pogrzeb, bo chcieli by w nim uczestniczyć. „To się samo dzieje…” Obecność biskupa i kapłanów na pogrzebie rodziców księdza, zawsze daje szczególnie ważne poczucie wsparcia i solidarności z tą kapłańską rodziną, do której się należy, nie mówiąc już o wymiarze duchowym – tylu mszy świętych odprawianych w tym czasie za zmarłego.  Wiem bowiem, że wielu kapłanów, którzy nie mogli przybyć na pogrzeb odprawiało msze za mojego tatę w różnych miejscach. Nie wspomnę już o obfitym źródle modlitwy sióstr zakonnych i tylu osób świeckich znajomych i nieznajomych – czytelników bloga. Nic lepszego nie można zmarłemu ofiarować…

Przypomina mi się  w związku z tym pewne doświadczenie:
Oto opustoszałe klasztorne budynki, wznoszące się na zboczu wysokiej góry, nad potężną przepaścią. Po wejściu do jednego z pomieszczeń dostrzegłem wielkie, masywne  drzwi. Jednak delikatne naciśnięcie klamki wystarczyło, aby je otworzyć . Przed oczami rozpostarła się górska panorama. Zrobiłem krok do przodu, aby wejść i podziwiać majestatyczne szczyty. Wtem z impetem powiał bardzo silny wiatr i masywne drzwi z potężnym hukiem zatrzasnęły się za mną. Gdy odwróciłem się, zobaczyłem, że od mojej strony nie ma klamki. Cała konstrukcja drzwi była tak solidna i szczelna, że bez klamki nic nie mogłem zrobić, aby samodzielnie je otworzyć. W dole była tylko potężna przepaść. Sytuacja bez wyjścia…  Pomimo długiego stukania w drzwi, nikt nie przychodził z pomocą. Ciąg dalszy, to już inna historia...
Co intrygującego jest w tym zdarzeniu z drzwiami? Oczywiście to, że te same drzwi od zewnątrz można było łatwo otworzyć, ale od wewnątrz  były już całkowicie nie do otwarcia. O ile człowiek będący wewnątrz nie wiele  mógł uczynić, o tyle drugi człowiek bez trudu mógł mu pomóc. Wystarczyło wyzwalające naciśnięcie klamki.

To wydarzenie jest dla mnie od zawsze metaforą, która pozwala lepiej zrozumieć głęboki sens modlitwy za zmarłych. Nikt z nas nie wie do końca, jaki jest ich los, poza gronem beatyfikowanych i kanonizowanych postaci ogłoszonych przez Kościół. Nie wykluczone, że uczestniczą oni w procesie oczyszczenia koniecznym do pełnego zjednoczenia z Bogiem, lecz sami dla siebie nic już nie są w stanie uczynić. Drzwi do Boga, od ich strony, już nie mają klamki. Ale cud miłości polega na tym, że drzwi jednak można otworzyć. Mogą to uczynić osoby żyjące na ziemi poprzez modlitwę w intencji zmarłych. To niewiarygodne. Nasze lekkie dotknięcie „modlitewnej klamki” może być zbawienną pomocą dla zmarłych, aby mogli wejść do swego niebiańskiego mieszkania w Domu Ojca…

I trzecie doświadczenie jest świeżym przeżyciem dnia dzisiejszego. Mam na myśli konsekrację biskupią ks. Michała Janochy. Pominę tu nieustającą radość, która towarzyszy mi od chwili ogłoszenie Jego nominacji i głęboką świadomość, że to dobry wybór. Bóg zresztą innych nie dokonuje. Moja radość jest podyktowana nie tym, że dobrze znamy się z biskupem Michałem, mogę nawet powiedzieć – przyjaźnimy. Ona wypływa z przekonania, że będzie to dobry pasterz Kościoła i że takich biskupów Kościół i świat dzisiaj bardzo potrzebuje. Tę radość dzisiaj można było odnaleźć na twarzach wszystkich osób tak licznie zgromadzonych zarówno w katedrze jak i na późniejszej agapie. Ludzi, którzy otaczali biskupa  Michała swoją modlitwą. I znowu ta przejmująca siła modlitwy… Mam nadzieję, że w niej nie ustaną, bo skoro kapłanom potrzeba tak wiele modlitewnego wsparcia – o czym sam się nieustannie przekonuję, to o ileż bardziej biskupom, którzy są na pierwszej linii duchowego frontu. 
Niech wolno mi będzie na koniec przywołać słowa biskupa Michała, które wypowiedział w ramach podziękowań: „Bracia i siostry, dobrzy znajomi i ci nieznajomi jeszcze, do których będę posłany jako biskup! Z waszych dobrych twarzy aniołowie układają wielobarwną mozaikę. Niech otula ołtarz, na którym Słowo Ciałem się staje…” Ufam, że będzie otulała ona całe Jego biskupie posługiwanie.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Prawdziwe "ja" - dar od Boga

Zdrada

Przyjść do Jezusa