Trzej bohaterowie

Dawno, dawno temu, żył pewien człowiek, który miał dwóch synów….
Taki wstęp zawsze chwyta nas za serce, bo dotyka dziecięcych marzeń, ukrytych w duszy każdego z dorosłych. Większość jednak wie, że wartość opowieści mierzy się głębią mądrości, jaką w sobie zawiera a jej przydatność tym, czy osoba słuchająca jej potrafi tę mądrość wychwycić i przenieść ją na życie. To dlatego najlepsze opowieści są ponadczasowe.

Podobnie jest z przypowieściami, po które sięga Jezus w swoim nauczaniu. Wielokrotnie zadawano już biblistom pytanie: „Dlaczego właściwie Chrystus nauczał w przypowieściach?” I najlepszą odpowiedzią wydaje się ta, która mówi, że są wspaniałym sposobem przekazania głębokiej prawdy, że dłużej pozostają w pamięci, i że trafiają do prostego odbiorcy. I zapewne jest w tym część prawdy, ale właściwa odpowiedź jest zgoła inna. Mówi nam to sam Chrystus w Ewangelii według św. Mateusza (Mt 13,11-15). Wyjaśnienie Chrystusa wydaje się dosyć przytłaczające i w lapidarnym skrócie można by je wyrazić tak: Przypowieść to nie tyle ulubiony przez Pana Jezusa sposób nauczania, ile raczej bardzo naglące wezwanie do nawrócenia. Ale usłyszeć przesłanie przypowieści i skorzystać zeń mogą jedynie ludzie o otwartym sercu i na tyle pokorni by uznać prawdę o sobie, nawet tę najbardziej bolesną. Natomiast dla ludzi o twardym sercu i zamkniętych uszach i oczach – jak mówi o tym Chrystus – będą one jedynie powodem oskarżenia i przeszkodą na drodze do przemiany…

Spróbujmy zatem otworzyć się na tę dzisiejszą przypowieść.

To historia, która ma trzech bohaterów, choć najczęściej zatrzymujemy się na dwóch. W każdym z nich możemy się jakoś odnaleźć. Najczęściej odnajdujemy się w postawie syna marnotrawnego. Może przez wrodzoną skromność; może przez pokorę i świadomość swojej grzeszności. Ale kiedy w majątku, który roztrwonił młodszy syn, dostrzeżemy nie tylko pieniądze, ale wszystkie dary i łaski, jakie w życiu otrzymaliśmy od Boga a które tak często i łatwo trwonimy, to rzeczywiście nie ma się czym chełpić.  
Ile z tych darów Bożych roztrwoniłem? –na to pytanie może sobie odpowiedzieć każda i każdy z nas, o ile ma odwagę stanąć w prawdzie.         

Nie jest też przypadkiem, że Chrystus w swojej opowieści zaznacza, że młodszy syn roztrwonił majątek z dala od domu. W tym także jest głęboka nauka, którą warto usłyszeć: Im dalej człowiek jest od Boga, tym łatwiej przychodzi mu trwonić Boże dary a w konsekwencji niszczyć siebie.

Syn marnotrawny musiał dotknąć dna, żeby się opamiętać i zatęsknić za domem. Czasem współczujemy człowiekowi, który tak mocno zagubi się w życiu, że dotyka dna, (alkoholowego, narkotycznego). Bywa, że machamy na niego ręką myśląc sobie, że „nic już z niego nie będzie”. Ale z Bożej perspektywy taka sytuacja może okazać się szansą dla człowieka i nawet, jeśli nie zawsze motywacja odbicia się od dna jest bardzo wzniosła, to jednak może stać się krokiem ku przemianie i nawróceniu. Jedno jest konieczne: Umiejętność stanięcia w prawdzie. Bez tego nie ma nawrócenia!  I choć samo nawrócenie może okazać się długim i bolesnym procesem, to jednak zaczyna się tam, gdzie człowiek jest gotów porzucić swoje dotychczasowe postępowanie, zostawić grzech i rzucić się w ramiona Boga. Bez radykalnej decyzji o zerwaniu z grzechem i złem, prawdziwe nawrócenie nigdy się nie dokona!  Św. Jan Paweł II pisze: „Miłosierdzie Boga objawia się, jako dowartościowanie, jako podnoszenie w górę, jako wydobywanie dobra spod wszelkich nawarstwień zła, które jest w świecie i człowieku, ale człowiek musi chcieć być podniesionym”. Musi chcieć wyjść bezpowrotnie z bagna grzechu, nawet, jeśli już w nim utonął po szyję.

Ale w tej Ewangelii jest też inna postać, która w nie mniejszym stopniu jest przykładem marnotrawienia Bożych darów, choć on sam nigdy by sobie tego nie wyrzucił. Mowa oczywiście o starszym synu. Na czym polegało jego marnotrawstwo? Na tym, że on tych darów nigdy tak na serio nie przyjął. O ile młodszy syn przyjął miłość Ojca i odwrócił się od niej, roztrwaniając ją, o tyle starszy syn jest przykładem człowieka, który realizuje swoją religijność bardziej jako najemnik niż jako syn. Jest przykładem człowieka, który nigdy tak naprawdę nie otworzył się na miłość Boga. Wypełnia obowiązki, ale nie kocha. Jest religijny, ale niewierzący. I choć wydaje się to największym paradoksem religii, to może stać się prawdziwym dramatem człowieka. Ktoś taki będzie nawet się modlił, chodził do kościoła, ale ta religijność nie będzie zmieniała jego samego i jego życia, bo zabraknie w niej tego, co najważniejsze – miłości. A przed tym przestrzegał już św. Paweł, gdy pisał: „Tak więc trwają wiara, nadzieja i miłość. Z nich zaś największa jest miłość!” [1 Kor 13,13] Jak pisał poeta: „Wiarę bez miłości nawet Bóg odrzuci…”

I wreszcie Ojciec - obraz Boga i Jego miłosierdzia. Ale nie tylko. Ten obraz jest też wezwaniem dla każdej i każdego z nas! Przeżyć całe życie w roli jednego z dwóch synów byłoby przejawem duchowej niedojrzałości. Chrystus mówi w Ewangelii: „Bądźcie i wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski”. Tak więc, postawa pełnego miłosiernej, przebaczającej i dającej kolejną szansę miłości Ojca – jest tak naprawdę dla nas wzorem, do którego mamy dorastać. Jeśli nie znajdziemy w sobie woli i chęci stawania się podobnym do Miłosiernego Ojca z przypowieści, to znaczy, że niewiele z niej zrozumieliśmy i że nasze nawrócenie zatrzymało się w pół drogi.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Przyjść do Jezusa

Czujność to dynamiczne, wzajemne oddziaływanie serca i zmysłów

Terapeutyczny wymiar medytacji