Gdy medytacja staje się modlitwą życia

Jezus powiedział do swoich uczniów: „Jeszcze wiele mam wam do powiedzenia, ale teraz jeszcze znieść nie możecie. Gdy zaś przyjdzie On, Duch Prawdy, doprowadzi was do całej prawdy. Bo nie będzie mówił od siebie, ale powie wszystko, cokolwiek słyszy, i oznajmi wam rzeczy przyszłe. On Mnie otoczy chwałą, ponieważ z mojego weźmie i wam objawi. Wszystko, co ma Ojciec, jest moje. Dlatego powiedziałem, że z mojego bierze i wam objawi”. (J 16,12-15)

Nie tak dawno dostałem e-mail od osoby, która trafiła jak twierdzi „przypadkiem”, choć ja wiem, że nie ma przypadków na naszą stronę o medytacji chrześcijańskiej. Pisze, że pracuje w dużej korporacji, właśnie przygotowuje się do ślubu i choć to powinno być dla chrześcijanina przede wszystkim duchowym doświadczeniem, to nie ma czasu, aby się zatrzymać i nad tym pomyśleć.  Zabiegana codzienność. Tak wiele życiowych spraw. A jednak  - jak pisze dalej – im tego więcej, tym bardziej słychać wołanie dochodzące z wnętrza. Interpretuje to, jako tęsknotę serca za głębokim wyciszeniem. To tylko jeden z maili, jakich od początku istnienia naszej strony dostaje wiele. Ważne, żeby takich pragnień nie traktować, jako czegoś w rodzaju odrealnionego marzenia. Jak najbardziej możliwe jest spełnianie tej wielkiej tęsknoty, którą wielu z nas żyjących w takich a nie innych czasach, naznaczonych gonitwą odczuwa w swoim sercu. W jaki sposób? Oczywiście poprzez modlitwę.

Nie tę utkaną z wyuczonych w dzieciństwie formułek. Żeby było jasne – nie mam nic przeciwko modlitewnym formułom. W końcu to, czym posługujemy się w medytacji to także formuła. Ważne jest jednak, aby nasza modlitwa dojrzewała wraz z nami. Aby nie bać się tego, że jakaś forma modlitwy przestała mi odpowiadać, że czuję iż nie karmi już mojego serca jak dawniej. Może to być bowiem Bożym wezwaniem do poszukania innej, bardziej osobistej formy modlitwy. Do wypłynięcia na głębię. Jeśli nie odważymy się tego zrobić, to istnieje niebezpieczeństwo, że utkniemy w jakiejś ślepej duchowej uliczce. A życie duchowe nie znosi stagnacji. „W duchowej wędrówce wszelka stagnacja duchowa oznacza cofanie się wstecz i śmierć żywej wiary” – zwykł mawiać ojciec Piotr Rostworowski

Powiedzmy najpierw jasno i wyraźnie, że modlitwa nie jest abstrakcyjnym rozmyślaniem. Nie chodzi także o robienie kolejnego zestawu moralnych postanowień, jak czyni wiele osób.  Bardzo szybko bowiem człowiek się pod tym ciężarem załamie. Rdzeń modlitwy polega na tym, że jest to serdeczne spotkanie dwóch osób. Boga i człowieka. On i Ty. Konkretna współobecność.                       Aby tego najlepiej doświadczyć, wielką pomocą jest cisza. Ktoś, kto wcześniej nie miał doświadczenia ciszy może być na początku przerażony albo skonfundowany tym, że pozornie w ciszy nic się nie dzieje.

Tymczasem cisza uczy bycia uważnym, pomaga w poznaniu siebie i trwaniu w autentycznych bliskich relacjach. „W ciszy chodzi przede wszystkim o spotkanie ze sobą. Brak informacji i bodźców z zewnątrz powoduje, że człowiek nie zajmuje się byciem dla kogoś i może posłuchać siebie, by dojść do harmonii i spokoju, posłuchać tego, co w nas woła o uwagę”. – pisze o. Basil Pennington, trapista. Tymczasem tak bardzo owo wsłuchiwanie się w siebie lekceważymy, albo w innym wypadku boimy się go. Tymczasem w ciszy naszego serca mówi do nas Bóg.

Medytacja poprzez zanurzenie się w milczenie i zwrócenie się ku naszemu wnętrzu dotyka rdzenia naszego życia. Pozwala zanurzyć się w obecność Chrystusa. W ten sposób otwiera nas na ten obszar naszego wnętrza gdzie działa Bóg i skąd chce się przebić na zewnątrz do naszej codzienności.

Istotą modlitwy serca jest to, aby stała się dla modlącego się modlitwą życia.

Medytacja staje się modlitwą życia przez to, że uczy nas zwracać nasze serce, nasz wzrok i naszą uwagę ku Chrystusowi. Uczy jak w centrum życia postawić Boga, detronizując jednocześnie nasze własne „ja”. Owocem tego jest doświadczenie, które ładnie określił Thomas Merton pisząc, że: „Cisza kontemplacji otwiera wewnętrzne drzwi i sprawia, że Chrystus obecny w nas promieniuje swoją obecnością jak słońce na całe nasze życie. Jeżeli człowiek się nie otwiera przez ciszę i wsłuchiwanie się w Boży głos, to to promieniowanie jest ograniczone na naszą własną prośbę. Nie wydobywa się i nie oświeca naszego życia. Przypomina to trochę zamknięte okiennice.  Gdy nie otwieram swojego wnętrza, wtedy wciąż wydaje mi się, że pozostaję sam na drodze mojej duchowej wędrówki, pomimo realnej obecności Pana”.

Poprzez modlitwę będącą zanurzeniem w ciszy, serce człowieka staje się przestrzenią, gdzie Bóg uświęca życie człowieka.  Wówczas modlitwa przestaje być już obowiązkiem, o który trzeba walczyć. Przez doświadczenie czynimy ją upragnionym czasem spotkania z Jezusem, Przyjacielem. Wówczas modlitwa staje się pięknym, kojącym doświadczeniem „wyżyn pokoju i wyciszenia” pośród „nizin i gwaru codzienności”.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Przyjść do Jezusa

Czujność to dynamiczne, wzajemne oddziaływanie serca i zmysłów

Terapeutyczny wymiar medytacji