Zaangażować serce
Jezus przemówił tymi słowami:
„Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem łagodny i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie”. (Mt 11,28-30)
W Kościele zachodnim uczono i uczy się modlitwy, która przede wszystkim angażuje nasz umysł: prosimy o coś Boga, chwalimy Go, składamy Mu dziękczynienie, wstawiamy się za innymi. Są to niezwykle ważne i piękne akty modlitwy, lecz najczęściej pozostawiające nas na poziomie umysłu. I dlatego tak wiele osób szuka czegoś więcej, jakby intuicyjnie odczuwając, że prawdziwa modlitwa wymaga zaangażowania naszego serca. Oczywiście możemy również angażować nasze serce w modlitwę dziękczynienia czy uwielbienia, ale kiedy tego nie uczynimy, wcześniej czy później odkryjemy, że modlitwa pozostaje czymś zewnętrznym w stosunku do nas. Dlatego potrafi nas znużyć. A przecież Chrystus pragnie, aby każde przychodzenie do Niego (szczególnie zaś to w modlitwie) było dla nas pokrzepieniem.
Medytacja (zwłaszcza niedyskursywna), choć wydaje się mniej skomplikowana, gdyż polega na prostym powtarzaniu modlitewnego wezwania czy też jednego słowa, jest drogą, która zaprasza nas do zaangażowania naszego serca. Dzieje się to zupełnie naturalnie. Kiedy wiernie powtarzamy nasze słowo modlitwy, dochodzimy z czasem do momentu, w którym porzucamy poziom umysłu i zostajemy wciągnięci w głębszą modlitwę, modlitwę skupioną w głębi serca. Początkowo jeszcze nasz umysł będzie dochodził do głosu a przez niego będzie dochodziło do głosu nasze ego, które postrzega tę modlitwę, jako niebezpieczną dla siebie, ale z czasem modlitwa z poziomu umysłu będzie coraz bardziej przenosiła się na płaszczyznę serca, tak, że płaszczyzna umysłu zejdzie zupełnie na plan dalszy. Nie będzie miało już większego znaczenia to, co mówimy, lecz fakt, że pozostajemy w obecności Boga, powoli zapominając o sobie. Medytacja niedyskursywna nazywana inaczej modlitwą serca jest tą modlitwą, która najpełniej odpowiada na wezwanie Chrystusa do obumarcia dla samego siebie.
Nie oznacza to, że w tradycyjnym sposobie modlitwy nie możemy spontanicznie dotrzeć do tych głębszych poziomów modlitwy. Ważne jest przede wszystkim zaangażowanie naszego serca i świadomość tego, że przez modlitwę działa w naszym życiu łaska samego Boga. Im bardziej w naszej modlitwie będziemy gotowi otworzyć się bez zastrzeżeń na działanie tej łaski a zatem obumrzeć dla nas samych, dla naszego ego, tym bardziej doświadczymy tego jak modlitwa nas przemienia i prowadzi ku jeszcze głębszej i bardziej osobistej (bardziej intymnej) relacji z Bogiem.
Ojcowie pustyni, którzy stworzyli fundamenty pod tę modlitwę, byli zgodni, co do tego, że medytacja w formie recytacji jednego wezwania powinna prowadzić ostatecznie do tzw. „czystej modlitwy”, która posiada ogromną moc, o jakiej zapomnieliśmy w erze rozum i nauki. Nie ma takiej możliwości, abyśmy pozostając wierni tej modlitwie i modląc się z całym zaangażowaniem naszego serca, nie ulegali stopniowej przemianie. Ta przemiana najpierw będzie widoczna właśnie w sferze modlitwy, gdyż zaczyna się od naszego serca. Z czasem modlitwa, która mogła na początku sprawiać nam trudność, ze względu na woje ubóstwo, pozorną monotonię, oparta na powtarzaniu jednego wezwania staje się doświadczeniem, bez którego nie możemy żyć i za którym podążamy intuicyjnie doświadczając tego, że ona pogłębia nasz głód jedności z Bogiem. Dlatego o ile na początku wystarczało nam 25 minut medytacji dziennie, z czasem doświadczamy, że dwie godziny to za mało i wykorzystujemy każdą stosowną chwilę, aby zanurzyć się w tę modlitwę, pozwalając by w ten sposób coraz bardziej i bardziej zakorzeniała się w nasze serce, stając się modlitwą nieustanną i zaspokajając głód naszego serca, dosłownie jak w słynnym wyznaniu św. Augustyna: „niespokojne jest nasze serce, dopóki nie spocznie w Tobie, Panie”.
Komentarze
Prześlij komentarz