Oschłość i wytrwałość

Wytrwajcie we Mnie, a Ja [będę trwał] w was. Podobnie jak latorośl nie może przynosić owocu sama z siebie - jeśli nie trwa w winnym krzewie - tak samo i wy, jeżeli we Mnie trwać nie będziecie. 5 Ja jestem krzewem winnym, wy - latoroślami. Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić. [J 15, 4-5]

Wiele osób bardzo zaangażowanych w praktykę modlitwy medytacyjnej skarży się, że ich droga w znacznej mierze jest ciemna i nużąca, co wystawia na nieraz ciężką próbę ich codzienną wierność medytacji.

Ciekawe świadectwo daje nam w tym zakresie św. Matka Teresa z Kalkuty, która w swojej biografii przyznała, że po początkowych bardzo wyraźnych oznakach rozwoju w modlitwie, przez większość swojego czasu, jaki przypadł po założeniu Zgromadzenia Misjonarek Miłości czuła ciemność i opuszczenie.

Wielu praktyków medytacji niedyskursywnej – bo o takiej szczególnie tutaj mówimy – dzielą się podobnym doświadczeniem. Znany jest mi osobiście jeden doświadczonych nauczycieli medytacji, który określił swoje doświadczenie medytacyjne jak trwanie niczym kawal granitu, podczas, gdy był ogromnym wsparciem dla innych osób medytujących, choć jego osobista droga była droga pełna oschłości i ciemności.

Inne z kolei osoby, wchodząc na ścieżkę medytacji bardzo szybko doświadczają czegoś, co można by określić mianem wewnętrznego światła, czy poszerzenia świadomości, które towarzysza im nieprzerwanie przez całe lata praktyki.

Dlaczego tak się dzieje?  Oczywistą odpowiedzią jest to, że nie wiemy. Modlitwa i jej owoce, poza naszym wysiłkiem i zaangażowaniem, jaki w nią wkładamy zawsze pozostaje darem Bożym. Nie mamy więc większego wpływu na te owoce, ważne byśmy jednak potrafili z wdzięcznością przyjąć to, co jest naszym udziałem.

Z perspektywy owoców modlitwy już sam fakt, że jest ona doświadczeniem wpisanym w nasze życie jest bezcennym darem. Modlitwa jest bowiem synonimem relacji z Bogiem a nawet przyjaźni z Nim.

Inną kwestią jest to, że my często inaczej spoglądamy na owoce modlitwy. Wiele osób wchodząc na ścieżkę medytacji zakłada już na wstępie tego doświadczenia (czy to na podstawie przeczytanych lektur, czy świadectw innych osób medytujących) jakie owoce powinny stać się ich udziałem. I gdy one się nie pojawiają doświadczają rozczarowania.

Dosyć powszechnym błędem jest tzw. międzykulturowe mieszanie owoców medytacji. Polega ono na tym, że ktoś albo sam miał doświadczenie medytacji wschodnich lub też poczytał czy usłyszał świadectwa osób medytujących według tradycji Wschodu i próbuje te doświadczenie przenieść na praktykę medytacji chrześcijańskiej. Tymczasem w lapidarnym skrócie powiedzieć trzeba, że o ile owoce medytacji czerpiących z kultury i religii wschodnich dokonują się zazwyczaj na bazie naturalnych sił człowieka (toteż łatwiej je przewidzieć i określić na ich podstawie na jakim etapie rozwoju adept medytacji się znajduje) o tyle w doświadczeniu chrześcijańskim wszystko jest łaską. Gotowość przyjęcia mniejszych (z ludzkiego punktu widzenia) owoców i to z pokora i wdzięcznością może nas zaprowadzić dalej w doświadczeniu z jednoczenia z Bogiem niż obsypanie przez Niego wieloma i to nadprzyrodzonymi darami. W chrześcijańskiej medytacji to Bóg jest tym, który nas prowadzi a my ufamy, że drogą, która nas wiedzie jest najlepsza dla nas.

Chrześcijaństwo daje nam też jeszcze inny ogląd rzeczywistości duchowej, której nie znajdujemy nigdzie indziej. Doświadczenie trudów i zmagań na modlitwie, czy szerzej w życiu duchowym w ogóle, może być wymiarem krzyża, do wzięcia którego zaprasza nas Chrystus i którego bez odniesienia do Ewangelii nigdy nie zrozumiemy a bez łaski nie będziemy w stanie nieść i wytrwać przy nim do końca.

Nawet jeśli ktoś na drodze praktyki modlitwy wydaje się nie odczuwać niczego, to nie znaczy, że modlitwa go nie zmienia. Bywa, że te zmiany są bardziej widoczne na zewnątrz, w oczach innych niż w naszej ludzkiej ocenie. Nikt z nas nie jest dobrym sędzia we własnej sprawie a zwłaszcza w kwestii owoców modlitwy. Często bywa tak, że osoby, które kroczą nużąca i ciemną drogą emanują wielkim spokojem i życzliwością oraz wieloma cnotami, których nie są zupełnie świadome a które są owocem modlitwy. Prawdziwym bowiem owocem medytacji jest – jak mawiał Wilfried Stinissen – włączenie jej do życia powszedniego i umiejętność otwartości na Boże prowadzenie w codzienności. To właśnie ta integracja jest szczególnym owocem modlitwy. Pozwala nam ona bowiem widzieć całość naszego życia jako continuum relacji z Bogiem, gdzie nie ma już podziału na sacrum i profanum, ale wszystko w życiu osoby medytującej jest włączone w stała relację z Bogiem i z niej wypływa stając się strumieniem modlitwy nieustannej poszerzającej naszą świadomość. To jak pisanie historii naszego dnia powszedniego na spółkę z Bogiem. Idąc tym tropem możemy spotkać osoby, które miały w medytacji wyraźne doświadczenia kontemplatywne, lecz nie zintegrowały ich nigdy z życiem, czy z czułą służbą bliźniemu i co więcej potrafią być grubiańskie i ordynarne, co wskazuje na to, że nie potrafią docenić a wręcz niszczą otrzymane owoce modlitwy.

Bez względu czy nasza droga medytacji jest wyschnięta na wiór, czy zroszona widocznym światłem od Pana musimy mieć wiarę, że działa w nas łaska, która ujawnia swoje owoce delikatnie ale skutecznie, bo taki jest Bóg, który nam jej udziela.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Przyjść do Jezusa

Czujność to dynamiczne, wzajemne oddziaływanie serca i zmysłów

Terapeutyczny wymiar medytacji