Fałszywy obraz chrześcijaństwa
W Nazarecie w synagodze, po czytaniu z proroctwa Izajasza, Jezus powiedział: „Dziś spełniły się te słowa Pisma, któreście słyszeli”. A wszyscy przyświadczali Mu i dziwili się pełnym wdzięku słowom, które płynęły z ust Jego. I mówili: „Czyż nie jest to syn Józefa?”.
Wtedy rzekł do nich „Z pewnością powiecie mi to przysłowie: „Lekarzu, ulecz samego siebie; dokonajże i tu, w swojej ojczyźnie, tego, co wydarzyło się, jak słyszeliśmy, w Kafarnaum«”.
I dodał: „Zaprawdę powiadam wam: Żaden prorok nie jest mile widziany w swojej ojczyźnie. Naprawdę mówię wam: Wiele wdów było w Izraelu za czasów Eliasza, kiedy niebo pozostawało zamknięte przez trzy lata i sześć miesięcy, tak że wielki głód panował w całym kraju; a Eliasz do żadnej z nich nie został posłany, tylko do owej wdowy w Sarepcie Sydońskiej. I wielu trędowatych było w Izraelu za proroka Elizeusza, a żaden z nich nie został oczyszczony, tylko Syryjczyk Naaman”.
Na te słowa wszyscy w synagodze unieśli się gniewem. Porwali się z miejsca, wyrzucili Go z miasta i wyprowadzili aż na stok góry, na której ich miasto było zbudowane, aby Go strącić. On jednak przeszedłszy pośród nich, oddalił się. (Łk 4,21-30)
Zastanawiam się czasem, czy nie nosimy w sobie trochę zafałszowanego obrazu chrześcijaństwa? Żyjemy bowiem często w przeświadczeniu, że jeśli będziemy starali się wypełniać przykazania, modlić się, chodzić do kościoła, starać się wprowadzać w życie zasady Ewangelii, to Pan Bóg powinien nam błogosławić a my powinniśmy wieść spokojne, dostatnie życie, bez większych zawirowań czy trudności, a jeśli one przyjdą, to Bóg je za nas rozwiąże, kiedy się o to pomodlimy.
Spróbujmy odwrócić nieco sytuację: Bo czy zgodzilibyśmy się na to, że żyjąc wedle zasad Ewangelii, nie odniesiemy żadnego sukcesu w życiu religijnym, osobistym czy zawodowym, a na dodatek będziemy opuszczeni i wyśmiewani? Czy zgodzilibyśmy się na to, że żyjąc zasadami Ewangelii po ludzku przegramy, ale dzięki temu ludzie, z którymi żyjemy, nawrócą się?
Miła jest wizja kroczenia przez życie w poczuciu szczęścia, z Bogiem u boku, który nam błogosławi i pomaga realizować nasze plany i marzenia. Ale nie jest to wizja, którą Chrystus rysuje przed nami w Ewangelii!
Oczywiście Chrystus zachęca nas do życia duchem Ewangelii, duchem miłości, do przestrzegania przykazań, do modlitwy; więcej – zapewnia nas, że będzie nam błogosławił, że pozostanie z nami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata. Nigdzie jednak nie obiecuje, że w zamian za wierność Ewangelii czeka nas łatwe dostatnie i przyjemnie życie. Wsłuchując się w głos Jezusa, możemy zobaczyć, że On rysuje zgoła inny obraz konsekwencji naszej wierności Ewangelii.
Nie rzadko bywa tak, że Pan Bóg zapraszając nas do współpracy ma dla nas zupełnie inny plan niż ten, który my sobie przygotowaliśmy. Niejednokrotnie będzie to droga, która wręcz idzie w poprzek naszym oczekiwaniom. Dlaczego tak jest? Truizmem jest stwierdzenie, że Bóg jest lepiej zorientowany w tym, co służy naszemu dobru a nade wszystko naszemu zbawieniu. Tylko czy potrafimy Mu w tym do końca zaufać?
Zobaczmy, że Boże spojrzenie i wezwanie bywa dla człowieka tak trudne, że większość proroków, mimo wyraźnego oświadczenia samego Boga, nie chce się na nie zgodzić. Jeremiasz doświadcza wielokrotnego odrzucenia i niezrozumienia, ma pretensję do Stwórcy nie tylko o to, że go powołał, ale i o to, że go stworzył. Bóg dodaje mu więc odwagi: „Będą walczyć przeciw tobie, ale nie zdołają cię zwyciężyć, gdyż Ja jestem z tobą”. Słowo zostało dotrzymane, ale inaczej niż mógłby to sobie wyobrażać starotestamentalny bohater. Jeremiasz umiera na wygnaniu, prawdopodobnie z poczuciem przegranego życia, osamotniony, traktowany przez swój naród jak zdrajca i kolaborant.
Większość apostołów, proroków Nowego Testamentu, poniosła śmierć męczeńską, ten dramat powtórzy się w życiu Jana Chrzciciela, a już najpełniej w życiu samego Jezusa!
Ten dramat powtórzy się też w wielu wiernych wyznawcach Jezusowej Ewangelii przez całą historię chrześcijaństwa. Bóg często prowadząc człowieka odziera go ze wszystkiego, tak aby nie mógł już liczyć na siebie i na żadnego człowieka, jedynie na Niego. Dopiero wówczas ukazuje swą moc.
Święty Paweł w dzisiejszym drugim czytaniu pisze list o miłości, list który powinien być niczym lustro, w którym się nieustannie przeglądamy pytając siebie czy już dorastamy do takiej miłości, która ma cechować nas – chrześcijan. I będzie zachęcał, abyśmy tą miłością się kierowali wobec innych, abyśmy złu przeciwstawiali nasze dobro, ale nie obieca nam już, że sami w odpowiedzi na naszą miłość zostaniemy potraktowani z miłością i że na nasze dobro inni odpowiedzą dobrem. A jeśli nawet tak się nie stanie mamy nie rezygnować z tej drogi miłości i dobra.
Dzisiejsza Ewangelia przywołuje scenę z synagogi w Nazarecie, gdzie zgromadzeni ludzie są zachwyceni, przyklaskują temu, co mówi Jezusa. Ale bardzo szybko ten zachwyt przemienia się w gniew. Początek działalności Jezusa w Galilei przypomina to, co stanie się później w Jerozolimie: najpierw: „Hosanna!” – a zaraz potem: „Na krzyż z Nim!”. Dlaczego? Naród izraelski był gotowy na przyjście Mesjasza jako władcy, który uczyni go wielkim i sprawi, że inne narody go nie przemogą. Bóg jest wielki, a my będziemy wielcy z Nim – takie było oczekiwanie Izraelitów. Ale Jezus krzyżuje ich wyobrażenia mówiąc, że Mesjasz jest inny niż to sobie wyobrażają. Bóg jest inny. Tak inny, że umiera na krzyżu.
Zazdrość i egoizm sprawiły, że ludzie w synagodze w Nazarecie byli wściekli, ponieważ Jezus zburzył fałszywy obraz Boga i Mesjasza, do którego tak mocno byli przywiązani. Okazało się, że Dobra Nowina o zbawieniu nie jest tylko dla Izraela, ale dotyczy wszystkich ludzi a Bóg z taką samą Miłością odnosi się do wszystkich – dobrych i złych, świętych i grzeszników.
Czy nie jest tak, że często my sami nosimy w sobie fałszywy obraz Boga, Chrystusa i chrześcijaństwa (które daje nam nie tylko pierwszeństwo, ale i gwarancję zbawienia przez sam fakt, że do niego należymy)? Jezus i dzisiaj musi często odzierać nasze fałszywe wyobrażenia o tym jaki jest Bóg i jaka jest religia, która wyznajemy, bo nosząc w sobie fałszywy obraz Boga i swojej religijności można łatwo pobłądzić.
Niezwykły święty XX wieku Karol de Foucauld tak pisał o swojej misyjnej pracy na Saharze: „Nie dokonałem ani jednego poważnego nawrócenia od siedmiu lat, odkąd tu jestem; dwa chrzty, ale tylko Bóg wie, jakie są i będą te dusze ochrzczone. Jedno małe dziecko (…) oraz niewidoma staruszka. Jeśli chodzi o poważne nawrócenia, jest to zero”. Wkrótce potem sam zginął zabity przez człowieka, któremu niegdyś pomógł. Umierał jak Jeremiasz, z przeświadczeniem, że życie mu nie wyszło. Dopiero po jego śmierci pojawiły się wspólnoty żyjące w oparciu o jego duchowość.
Nasz Bóg jest wierny, dużo wierniejszy, niż możemy to sobie wyobrazić. Skoro z takich sytuacji umiał wyprowadzić błogosławieństwo, dlaczego więc nie miałby wyprowadzić go z mojej i Twojej? Tylko czy w każdej sytuacji, nawet tej która wydaje się po ludzku najtragiczniejsza potrafię Mu zaufać?
Czy potrafimy uznać, że Bóg ma większe prawo do naszego życia niż my sami?
Komentarze
Prześlij komentarz